Fredro & Czechow w miłosnych igraszkach

"Miłosna gra" - reż. Alicja Jachiewicz-Szmidt - Teatr Enigmatic

W teatrze interesuje mnie przede wszystkim stosunek reżysera do autora, szczególnie na ile reżyser realizuje intencje i pomysły autora tekstu. Drażni mnie natomiast przerabianie utworu na własną modłę i doprawianie mu reżyserskiej gęby. Zdecydowana większość utworów, z których powstają spektakle to dramaty, zatem utwory, które są przeznaczone do realizacji scenicznej. Zazwyczaj są to gotowe scenariusze i do tego jeszcze zaopatrzone w didaskalia, które wystarczająco jasno i dobitnie określają ostateczny kształt dzieła.

Mimo tego wciąż nie brakuje autorskich wersji znanych dzieł, natomiast ze świeczką w ręku można szukać widowisk, które prawdziwie oddają mentalność i ducha oryginału. Ta niełatwa sztuka po raz kolejny udała się AlicjiJachiewicz-Szmidt i jej zespołowi z Teatru Enigmatic.Tym razem lubelska grupa zaprezentowała swoim widzom spektakl pt. „Miłosna Gra", na który złożyły się dwie jednoaktówki: „Świeczka zgasła" Aleksandra Fredry oraz „Niedźwiedzia" Antoniego Czechowa. Oba utwory zagrane z wielką klasą, wyczuciem, zrozumieniem i taktem.

Tak jak to miało miejsce w przypadku poprzednich inscenizacji, tak i tym razem, scenografia została dopracowana do najdrobniejszego szczegółu. W przypadku jednoaktówki Fredry była to skromna, zaśmiecona słomą izba, w której znalazły się podstawowe elementy wyposażenia dawnej kuchni. Uwagę szczególnie zwracał rozgrzany jeszcze piec, w którym tliły się resztki drewna i z którego buchał popiół przy próbie wzniecenia ognia. W piecu natomiast znajdowały się jeszcze ciepłe, dymiące ziemniaki, których zapach szybko rozszedł się po całej sali. Pierwszy raz w swoim życiu, oglądając spektakl miałam okazję zaangażować oprócz wyobraźni, wzroku i słuchu także węch. Ów zapach spalenizny w połączeniu z widokiem dawnej izby, kostiumami z tamtych lat oraz słownictwem sprawił, że wymyślony świat stał się realną rzeczywistością sceniczną, która nie budziła moich najmniejszych wątpliwości. Analogicznie sytuacja wyglądała w przypadku „Niedźwiedzia". Kilka sprawnych ruchów sługi i nagle znalazłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Skromna izba jak za uderzeniem magicznej różdżki przekształciła się w elegancką rosyjską rezydencję z kredensem i gankiem wychodzącym na zewnątrz. W obu przypadkach miałam nieodparte wrażenie jakby za drzwiami znajdowało się przestronne podwórze, zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy aby okna nie są otwarte na kulowski dzieciniec. Tak czy siak, ukłony dla reżyserki dźwięku.

Kreacje aktorskie fenomenalne. Trudno mi nawet wskazać jedną wiodącą rolę. Obie pary zagrały charyzmatycznie i z wyczuciem. Wybuchom śmiechu na sali nie było końca. Przezabawne kreacje Marcina Szuleja w roli Władysława oraz Natalii Matuszek jako Jadwigi uwolniły ogromną vis comica Fredrowskiej sztuki, bijąc na głowę między innymi zeszłoroczną inscenizację utworu w teatrze telewizji.Postaci z „Niedźwiedzia" zostały zagrane z równą śmiałością i rozmachem. Paweł Jamro wypadł znakomicie w roli Smirnowa, zatroszczył się nawet o rosyjski akcent. Partnerująca mu Urszula Kmita w roli Heleny Popowej również wzbudzała salwy śmiechu. Ponadto, wszystkie kreacje aktorskie wyróżnia cecha, która mnie szczególnie chwyta za serce, a mianowicie sprawiają wrażenie bycia ważnymi dla aktorów. Ja jako widz czuję, że ten teatr i ten spektakl jest dla nich ważny, że nie są tu przypadkiem. Taka postawa dodatkowo angażuje widza, który wierzy w to wszystko, co ma miejsce na scenie.

Inscenizacje Teatru Enigmatic coraz mocniej wyrabiają we mnie poczucie, że inscenizowanie sztuk zgodnie z przypisanym im miejscem, czasem i duchem daje najlepsze efekty. Wtłaczanie dawnych dialogów we współczesny kostium zakłóca całą kompozycję na tyle, że widz poddaje w wątpliwość całą akcję sceniczną. Pomieszanie czasowe scenografii, kompozycji i treści z góry stwarza nieprawdziwą sytuację, w którą ja jako widz nie wierzę, dlatego doceniam troskę o spójność wszystkich elementów spektakli prezentowanych przez Teatr Enigmatic.

Na uwagę zasługuje także trafne zestawienie sztuk Czechowa oraz Fredry, okazuje się że panowie mają zbieżne spostrzeżenia w kwestii miłości.

To, co jeszcze chciałabym podkreślić, to energia jaka towarzyszyła całemu widowisku. Widzowie byli bardzo zaangażowani w akcję sceniczną, nastąpiła niebywała wręcz interakcja twórców z widownią. I o to chyba ostatecznie w teatrze chodzi, by rozmawiać z ludźmi, nie zaś samym z sobą.

Magdalena Mąka
Dziennik Teatralny Lublin
22 marca 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...