Freudowskie sprzeczności

"Hans, Dora i wilk" - reż. Michał Borczuch - Teatr Polski we Wrocławiu

"Hans, Dora i Wilk", marcowa premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu, to spektakl zbudowany na niewspółmiernych jakościach artystycznych. Doskonałość łączy się z niedopracowaniem, a widz waha się między zachwytem a znużeniem. W ten sposób powstaje niepowtarzalna (i trudna do opisania) całość

Zacznijmy od tego, co mniej przyjemne, czyli od gorszych stron. Można odnieść wrażenie, że przedstawienie nie zostało do końca przemyślane, ponieważ zabrakło w nim spójnej koncepcji autorskiej. Co więcej, reżyser wydaje się, mówiąc metaforycznie, niedostatecznie obecny, a owa nieobecność przejawia się na wielu płaszczyznach spektaklu. Wystarczy zwrócić uwagę na nieco chaotyczny i niefunkcjonalny układ dekoracji, bardziej przytłaczającej niż usprawniającej ruch na scenie.

Podobnie jest z wykorzystanym tekstem. Niełatwo określić kierunek, w jakim podążać miała lektura niemal klasycznych narracji zaczerpniętych z psychoanalizy. Efektem tej niekonsekwencji jest poczucie, że przywołane narracje nie zostały poddane żadnej reinterpretacji, co dziwi, zważywszy bogatą recepcję pism (i legendy) Freuda w naszej kulturze.

Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami odpowiadającej za dramaturgię Aśki Grochulskiej, sytuacja psychoanalitycznej sesji okazała się źródłem aktorskiej inspiracji. Aktorstwo to bowiem zdecydowanie najjaśniejszy punkt spektaklu. Trzeba koniecznie wspomnieć o wspaniałych, perfekcyjnie i oryginalnie odegranych rolach, Ewy Skibińskiej (Dora), Marty Zięby (Anna) i Adama Szczyszczaja (Wilk). W scenach z ich udziałem tekst był pretekstem do teatralnego ożywienia postaci i dręczących ich obsesji. Teatralnego, ponieważ artyści, zamiast kierować się zasadą mimetyzmu, postanowili (z ogromną korzyścią dla sztuki) skoncentrować się na scenicznym potencjale tekstu. I to właśnie oni wprawiają widzów w stan napięcia, a zarazem fascynacji.

Pozytywnym wrażeniom publiczności sprzyjają również dwa inne elementy artystyczne, a mianowicie reżyseria świateł i dobór muzyki. Oba aspekty wkomponowują się w całość przedstawienia. Są doskonale zbilansowane i dobrane z dużym wyczuciem.

 Czy zamiarem twórców było pozostawienia odbiorcy w stanie konfuzji, wynikającej nie tyle ze złożoności ukazanych problemów, co z artystyczną niejednorodnością widowiska? Wątpię. Do Freuda nie sięga się w teatrze bez powodu. Nie mogąc wdawać siebie w dywagacje na temat motywacji reżysera i pani dramaturg, pozwolę sobie jednak powiedzieć, że jeśli efektem teatralnego powrotu do psychoanalizy miały być trzy wspomniane kreacje, to warto zapomnieć o wszystkich innych niedociągnięciach i zachwycić się samą grą aktorską.

Katarzyna Lisowska
Dziennik Teatralny Wrocław
27 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...