Gdzie jest Lola Blau?

"Lola Blau" - reż. Alexandru Dabija - 11. Festiwal Kultury Żydowskiej "Warszawa Singera"

Po wyjściu z monodramu "Lola Blau", bukaresztańskiej aktorki Maji Morgenstern usłyszałem głównie komentarze tego typu: "Boże, co za fantastyczna sprawność fizyczna", "Chciałabym się tak ruszać w jej wieku!", "Ależ świadomość ciała" i tak dalej. Niestety, nie usłyszałem żadnego komentarza na temat historii, którą opowiadała artystka. Moje nieśmiałe o samą historię pytanie doczekało się klasycznej odpowiedzi - "No wiadomo! Holocaust, straszne doświadczenie". Gratuluję Mai Morgenstern sukcesu w walce z czasem i własnymi słabościami. Ubolewam nad klęską w walce z tematem, z którym się zmierzyła. Powodów porażki jest kilka.

Pierwszy to temat i jego ujęcie. W kółko oglądamy tę samą opowieść w różnych wariantach - wielka europejska artystka musi zmierzyć się z Holocaustem. (Nie dalej, jak tydzień temu, Violeta Komar, prezentowała inny wariant tej samej historii. Niestety, również nieudany). Mam wrażenie, że panuje powszechne przekonanie, iż temat Holocaustu jest sam w sobie murowanym gwarantem błyskawicznego artystycznego sukcesu. Przekonanie takie kończy się niestety przeciętnymi, nic nie wnoszącymi do dyskusji, projektami artystycznymi, które marnują cenny czas artystów i widzów. Ostatnio coś odkrywczego na temat Holocaustu miał do powiedzenia Roberto Benigni w "La vita e bella". Od tamtej pory trwa w najlepsze banalizacja tego tematu i emocjonalny szantaż obliczony na eksploatację taniego sentymentalizmu. Trzeba uczciwie przyznać, że Maja Morgenstern miała ambicje, żeby powiedzieć coś więcej, ale niestety poniosła klęskę, gdyż sama idea, niezbyt zresztą jasna, zagubiła się gdzieś w gimnastycznych popisach i wygranej walce aktorki z własnymi słabościami.

Drugi powód porażki to scenariusz spektaklu. Rozumiem, że Lola Blau jako postać sceniczna jest aktorką kabaretową, ale aż dziwne, iż aktorka Morgenstern do spółki z reżyserem, nie dostrzegli, że w scenariuszu odwróciły się proporcje. Za dużo jest piosenek, a za mało tekstu, przez co historia jej bohaterki jest niejasna i do tego co chwilę przerywana. Nie umówili się też do końca, czy piosenki są komentarzem do życia bohaterki czy też mają posuwać akcję spektaklu do przodu. W tej sytuacji, tematem głównym spektaklu stają się kolejne wykonania tych piosenek, bo przecież - dajmy na to - po szóstej, widz przestaje słuchać i przyswajać ich treść, a zaczyna powoli skupiać się na sposobie ich wykonania. Stąd takie, a nie inne, komentarze. Trzeba też zauważyć na korzyść aktorki - że nie pomagało jej, wołające o pomstę do nieba, tłumaczenie.

Trzeci powód artystycznej porażki tego spektaklu to kondycja aktorki, która - zamiast oddać się bezwzględnie bohaterce - skupiła się zanadto na sobie. To zresztą największe zagrożenie dla każdego aktora, parającego się monodramem.

Wielka szkoda, że najciszej w tym przedstawieniu mówi do nas sama Lola Blau - osoba, dla której wszyscy się tam znaleźliśmy. Szkoda, że nie za wiele mogliśmy się o niej dowiedzieć, bo była zmuszana do ciągłego castingu, do ciągłego pokazywania ekwilibrystycznych sztuczek, a gdy wreszcie miała chwilę, żeby nam coś powiedzieć, nie miała już na to czasu.

Tomasz Domagała
domagalasiekultury.blog.pl
4 września 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...