Gdzie jest skutek, gdzie przyczyna?

„Lalka" – reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

Książka Bolesława Prusa od lat uznawana jest za perłę polskiej literatury i najdoskonalszy manifest idei pozytywizmu. Historia Stanisława Wokulskiego i Izabeli Łęckiej prześladuje licealistów swoją długością, mnogością nazwisk i wątków, ale na pewno nie można odmówić jej pewnego rodzaju wyjątkowości. Autorka tego tekstu ma do „Lalki" sentyment szczególny, ponieważ udowodniła jej, że istnieje literatura, do której trzeba dojrzeć.

Musicalowa odsłona dzieła Prusa wzbudza ciekawość, ale i wiele pytań. Czy w spektaklu uda oddać się głębię historii? Jak w 3 godziny i 10 minut z przerwą uda się zmieścić historię, która liczy sobie ok. 700 stron, a przeniesiona na ekran zajęła nieco ponad 11 godzin? Czy pisaną XIX-wieczną prozą opowieść uda się opowiedzieć za pomocą muzyki? Na te i inne pytanie odpowiedź znajdziecie poniżej!

Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie – głównym wątkiem książki jak i spektaklu jest historia nieszczęśliwej miłości Stanisława Wokulskiego, kupca galanteryjnego, który dzięki swojej żyłce do interesów dorobił się wielkiego majątku, do kobiety wywodzącej się z wyższej klasy społecznej – Izabeli Łęckiej. Wokulski kocha Łęcką (lub swoje wyobrażenie o niej) miłością na wskroś romantyczną, chociaż w życiu jest postępuje raczej jak pozytywista – skupia się na pracy, stara się być użyteczny społecznie i konstruktywnie wspierać ludzi w potrzebie. W normalnych okolicznościach o Izabeli nie mógłby nawet marzyć, ale tak się składa, że jej ojciec jest właściwie bankrutem zdanym w ogromnej mierze na łaskę Wokulskiego. W książce znajdziemy także wiele wątków pobocznych, które spektakl pomija w związku z ograniczeniami czasowymi. Mimo to musical jest dość wierną adaptacją książki, więc trzon i istota historii pozostają takie same. Czy to wyszło? Tak, chociaż uważam, że można by jeszcze bardziej ograniczyć pewne wątki poboczne dla jeszcze większego pogłębienia postaci głównych bohaterów.

Pomysł na sztukę jest dość zaskakujący – jazzowe brzmienie, stepowanie, specyficzne ruchy bohaterów nawiązujące notabene do mechanicznych zabawek. Wszystko to stawia dla widza pewien próg wejścia - sama przyznam, że z początku nie byłam przekonana do takich rozwiązań, ale im dłużej oglądałam tym większe uznanie zdobywały one w moich oczach, bo dają musicalowi pewną świeżość. Za te szalenie oryginalne pomysły gratulacje należą się oczywiści reżyserowi – Wojciechowi Kościelniakowi; kierownikowi muzycznemu – Piotrowi Dziubkowi; oraz odpowiedzialnym za choreografię i ruch sceniczny – Beacie Owczarek i Januszowi Skubaczkowskiemu. Będąc na musicalu warto zwrócić uwagę na to jak zgrabnie wpisano całe fragmenty prozy Bolesława Prusa w tekst piosenek.

Pomysł to jedno, a wykonanie to drugie, dlatego warto napisać kilka słów o aktorkach i aktorach tworzących „Lalkę". Bez wątpienia najwybitniejszą kreację, zarówno aktorską jak i wokalną, udało się stworzyć Rafałowi Ostrowskiemu. Jego Stanisław Wokulski jest naprawdę poruszający, udało się w nim uchwycić całą istotę i rozdarcie wewnętrzne tej postaci. A jeśli ktoś nie jest przekonany to z całą pewnością zmieni zdanie słysząc wykonanie finałowej piosenki „Trzy kwadranse" – w niej czuć przygniatający ból, desperację, straconą nadzieję. W niej czuć Wokulskiego. Jeśli chodzi o zaś o głosy kobiece to największe wrażenie zrobiły na mnie: Katarzyna Kurdej (Maria) w niezwykle przejmującej piosence „Podziękowanie", Karolina Merda (baronowa Wąsowska) w bardzo energetycznym utworze „Tango Nie!"; oraz oczywiście Renia Gosławska, dzięki której panna Izabela stała się postacią wielowymiarową, której możemy współczuć, a nawet po części się z nią utożsamić. Wyróżnić także pragnę Aleksandrę Meller i Magdalenę Smuk, które wcielając się w panie Meliton były idealnie zsynchronizowane i wywoływały uśmiech na twarzach widzów, podobnie zresztą jak Tomasz Gregor w roli barona Krzeszowskiego. Niesamowity sposób w jaki się porusza jego postać nie może zostać niezauważony. Mogłabym wymieniać tak jeszcze długa, bo cała obsada radzi sobie naprawdę świetnie i jest perfekcyjnie przygotowana.

Jeśli zaś chodzi o wady to najpoważniejszą jest według mnie nie przetłumaczenie długich i kluczowych dla akcji partii dialogów w języku angielskim. Przyznam otwarcie, że nie rozumiem tej decyzji tym bardziej, że do całego musicalu są napisy w języku angielskim, więc ekran jest już nad sceną. Na spektakl mogą przecież przyjść osoby nieznające pierwowzoru historii, nieznające angielskiego albo młodzież nie znająca go jeszcze na tyle dobrze, by zrozumieć dość trudy język, w dodatku śpiewany.

„Lalka" w wersji musicalowej nie jest tylko powtórzeniem historii z książki – pewne wątki są skrócone, pewne spłycone, ale część jest także pogłębiona. Dzięki temu w spektaklu nieco inaczej rozkładają się akcenty, a historia książkowa staje się pewnego rodzaju reinterpretacją. Na pewno znacznie bardziej widać tu dramat Izabeli - jej poczucie osaczenia i zupełnego niezrozumienia przez Wokulskiego. Nie jest to oczywiście usprawiedliwienie dla zachowania Łęckiej, ale dzięki temu, że chociaż po części rozumiemy jej motywacje staje się ona dla widza bardziej człowiekiem, a mniej wyrachowanym potworem. Spektakl tworzy bardzo wyraźną atmosferę pewnego rodzaju opresyjnej klatki społecznej, w której Wokulski jest właściwie wieczystym trędowatym. Piękne jest także symbolika pojawiania się Wokulskiego na scenie i jego z niej schodzenia nawiązująca metaforycznie do rozwoju jego postaci, a także słynnej sceny wydobywania się przez niego z piwnicy. Ze spektaklu bije także zupełna niemoc i beznadzieja w jakiej znalazł się Wokulski – człowiek dwóch światów, który w żadnym z nich nie może być szczęśliwy, ale też z żadnego zrezygnować nie potrafi. Człowiek, który dążąc do szczęścia sam się unieszczęśliwia. Człowiek w pewnym sensie przeklęty, bo, jak sam zauważa, „wszystko obraca się przeciwko niemu, cokolwiek dobrego zrobił". Jego historia zatacza właściwie koło – sam kiedyś dla pieniędzy ożenił się ze starszą od siebie właścicielką sklepu i w tym małżeństwie cierpiał katusze, a teraz sam próbuje przywiązać do siebie wszelkimi sposobami młodziutką dziewczynę z problemami finansowymi. Spektakl zostawia nas zatem z refleksją na temat pułapek jakie sami na siebie zastawiamy, powielanych przez nas schematów i przewrotności życia, w którym nigdy nie wiadomo co jest autentycznym skutkiem, a co przyczyną.

 

Paulina Kabzińska
Dziennik Teatralny Łódź
8 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...