Gdzieś i kiedyś na Śląsku

"Paparazzi albo ..." Stowarzyszenia Teatralnego N50,18 E18,46

"Paparazzi albo kronika nieudanego wschodu słońca" Stowarzyszenia Teatralnego N50,18 E18,46. Nie pomógł głos Jerzego Stuhra ani dobrzy aktorzy. W trzecim spektaklu zabrzańskiego Stowarzyszenia Teatralnego N50,18 E18,46 brakuje poczucia, że na naszych oczach kończy się świat.

Choć deklarują swoją przynależność do Zabrza, nie znaleźli jeszcze w mieście swojego miejsca. Tułają się między postindustrialnymi przestrzeniami a salami domów kultury. Nie mają stałego zespołu, ale nie odmawiają im współpracy aktorzy scen krakowskich i śląskich. Niewątpliwie rodzi się coś dobrego, rodzi się jednak boleśnie.

Stowarzyszenie istniejące od ponad roku przygotowało już trzy premiery. Zaczęło się intrygująco "Edmondem" Davida Mameta. Niedawno po świetnie przyjętej inscenizacji w Krakowie zagrali w Zabrzu rewelacyjnie sztukę Michała Walczaka "Biedny ja, Suka i jej Nowy Koleś". Teraz w zabrzańskiej Łaźni wystawili "Paparazzi albo kronika nieudanego wschodu słońca" Matei Visnieca. Z reżyserskiej trylogii Piotra Jędrzejasa to przedstawienie najsłabsze. 

Zapowiadało się dobrze. Była ambitna sztuka cenionego na świecie dramaturga, było dobre aktorskie grono (w spektaklu zagrali po kilka ról m.in.: znani z Teatru Śląskiego Alina Chechelska i Artur Święs, Grzegorz Kwas z Teatru Zagłębia i prezes stowarzyszenia Jarosław Ciołek), zabrakło tylko reżyserskiej wizji. Kilkanaście epizodów przed ostatnim zachodem słońca nasyconych jest groteską i absurdem, Jędrzejasowi nie udało się jednak spójnie połączyć dziwnych historii o dziwnych ludziach i jednym automacie na napoje, któremu chyba najtrudniej przyszło pogodzić się z faktem, że świat i ludzie ulegają zagładzie. 

Visniec jest przewrotny. Tak dekomponuje swój teatr, aby reżyser mógł stać się jego kompozytorem na nowo. Bawi się kategorią czasu w dramacie, bohaterów tworzy groteskowo, stawiając im jednocześnie pytania najistotniejsze, na które nie daje żadnych odpowiedzi. To nie był kolejny zwykły wieczór. Na stację kolejową nie wjechał żaden pociąg, na ulicach pustki, prawdopodobnie jakiś pies popełnił samobójstwo, kloszard śpiewał o końcu świata, a niewidomy człowiek wydzwaniał pod przypadkowe numery i pytał o kolor nieba Oglądamy to wszystko jednak bez jakiegokolwiek strachu. Powstał spektakl bez zagrożenia, które jest przecież wyczuwalne w każdym słowie rumuńskiego dramaturga. Nie ma śladu tego nienazwanego napięcia, które towarzyszy bohaterom Becketta, Pintera czy Visnieca, który przecież kontynuuje tradycje teatru absurdu. 

Liczę jednak, że choć to ostatnie słowo zabrzańskiego stowarzyszenia w tym sezonie, to nie ostatnie w ogóle. Nie brak im przecież ambicji na dobrą offową scenę. Pozostaje tylko czekać na teatralną odsłonę N50 po raz czwarty i życzyć im powodzenia - gdzieś i kiedyś na Śląsku.

Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
20 czerwca 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia