Geniusz Radziwiłowicz

"Umowa, czyli Łajdak ukarany", Teatr Narodowy w Warszawie

Ten sezon w Teatrze Narodowym odznacza się monotonią: znowu udane przedstawienie! Więcej - jedno z najdoskonalszych za dyrekcji Jana Englerta.

Rzecz o tyle godna uwagi, że "Umowa, czyli Łajdak ukarany" jest nieznaną w Polsce komedią Pierre\'a de Marivaux, XVIII-wiecznego mistrza z generacji Woltera i Watteau, którego na naszych scenach grywa się od dawna, ale bez większego powodzenia. Z wybitnych realizacji pamiętam tylko "Spór" z Wrocławskiej Pantomimy Henryka Tomaszewskiego (1978).

Sztuki Marivaux łączą rokokowy wykwint z uładzonym żywiołem commedii dell\'arte i opiera ją się na błyskotliwej szermierce słownej (marivaudage). W "Umowie..." akcja ma charakter konwencjonalny, autor wykorzystał stary jak świat schemat komediowy: pani przebrana za własną służącą snuje przewrotną intrygę, obnażając podstępem cyniczne rachuby tego świata. Z pozoru płocha jak z opery buffo historyjka, w retorycznych figurach eleganckiej konwersacji odsłania pikantną grę dwuznacznego erotyzmu i moralne zepsucie, które obraca się w libertyński nihilizm i w zdeprawowanej postaci będzie wkrótce przedstawione w "Niebezpiecznych związkach".

Nie jest zatem przypadkiem, że całą świetność stylu i głębsze znaczenie Marivaux pokazał Francuz Jacques Lassalle, zresztą były dyrektor Komedii Francuskiej, prawie że zadomowiony w Warszawie: trzy lata temu wystawił w Narodowym wybornego "Tartuffe\'a", a wcześniej na gościnne występy przywoził "Mizantropa" i "Don Juana". Jego teatralny charakter pisma znamy nie najgorzej i znajdujemy w nim - przynajmniej ja znajduję - upodobanie. Powiem więcej: Lassalle tworzy teatr, jaki w naszym kraju zaniknął, a którego bliskim odpowiednikiem były, jak sądzę, najlepsze przedstawienia Kazimierza Dejmka. 

Chodzi o umiejętność tworzenia nowoczesnej, bardzo rygorystycznej i wyszlifowanej formy opartej na lojalnie i ze znawstwem pojmowanej tradycji. W takim teatrze tradycja jest, jakby powiedział poeta, raczej taktem niż wędzidłem. To znaczy, że światła pokora wobec zapisanej w tekście kulturowej pamięci otwiera perspektywę rozumnej innowacji i współczesnej interpretacji. Barbarzyńskie praktyki naszych młodych reżyserów - także tych, których Englert wpuszcza na scenę narodową - są przeciwieństwem myślenia Lassalle\'a, o Dejmku nie wspominając. Nie kryję, że w niewielkim poważaniu mam teatr, którego główną ambicją jest ruszyć z posad bryłę świata. Natomiast cenię w teatrze formę, słowo, styl, rygor, konwencję, harmonię, a zwłaszcza piękno. Dlatego najnowszą premierę Teatru Narodowego przyjmuję z zachwytem.

Sam już nie wiem, co mnie zachwyca bardziej: reżyseria, aktorzy, przekład, muzyka, scenografia? Chyba wszystko naraz, skomponowane w mistrzowski, nieskazitelny stylistycznie i formalnie opus. Scenografia Doroty Kołodyńskiej wraz z reżyserią światła Mirosława Poznańskiego wręcz olśniewają: ujawniają teatralność i konwencjonalność scenicznego świata, odwołując się kunsztownie do iluzjonistycznych technik barokowego teatru. Dwa divertimenta z muzyką Jacka Ostaszewskiego są majstersztykiem samym w sobie. Protagoniści (Wiktoria Gorodeckaja, Małgorzata Kożuchowska, Grzegorz Małecki) prowadzą karkołomny dialog z taką biegłością techniczną, jakby od dzieciństwa ćwiczyli styl galante, wzorując postaci na obrazach Watteau i Fragonarda. Karol Pocheć przykuwa uwagę wystudiowaną postacią Arlekina - przybysza z innego świata, jakiego mógłby namalować Goya w okresie szaleństwa. 

Wreszcie Jerzy Radziwiłowicz - spiritus movens spektaklu. Po pierwsze, przełożył - o ile mogę sądzić - kongenialnie tekst Marivaux. Po drugie, przyswoił go jak drugą skórę i stworzył postać służącego-filozofa, którą zaliczam do szczytowych osiągnięć tego wielkiego aktora. 

Co tu dużo gadać: arcydzieło!

Janusz Majcherek
Gazeta Wyborcza
11 marca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...