Głośno, cicho
"Pamiętnik z powstania warszawskiego" - reż. Krystyna Janda - Muzeum Powstania WarszawskiegoZaczyna się wyjątkowo niepozornie. Jak jakiś, powiedzmy, zwykły koncert. Wchodzą muzycy, wchodzi chór, wszyscy zajmują miejsca, rozkładają partytury. I wchodzi Krystyna Janda - poprawia włosy, ustawia mikrofon, odchrząkuje. Zaczyna czytać.
"Pamiętnik z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego to - jeśli chodzi o świadectwa tragedii powstania warszawskiego - rzecz oczywista. Ale też - nietypowa. Oczywista, bo wszyscy wiedzą, o co chodzi, wiadomo, że są to wspomnienia wybitnego poety, który po latach postanowił opisać (i, jak to zawsze u Białoszewskiego, podsłuchać, podpatrzeć) tamte zdarzenia. A nietypowa, bo w "Pamiętniku" nie ma powstania powstańców, jest powstanie zwykłych ludzi (w tekście można znaleźć - zresztą w spektaklu Jandy też - tę opozycję: powstańcy, żołnierze - ludzie), mieszkańców Warszawy, którzy próbują znaleźć coś do jedzenia, którzy próbują się gdzieś ukryć, którzy próbują przeżyć. Groza, chaos, strach - ten "cywilny" obraz powstania, wydaje mi się, jest dużo bardziej porażający niż ten bohaterski, radosno-harcerski.
Spektakl/oratorium, w reżyserii Krystyny Jandy, składa się jak gdyby z dwóch warstw: pierwszą warstwą jest sama interpretacja aktorki, czytającej tekst autora "Chamowa", drugą - chór, który dopowiada, tworzy tło, buduje napięcie. Ważna jest rozpiętość stylistyczna partii śpiewanych. Na początku śpiew przypomina jakieś antyczne, starogreckie niby-modły, melodie są skoczne, urywane; frapujące pomieszanie słodkości brzmienia z niepokojem - zapowiedź tragedii, które zaczynają piętrzyć się z coraz większą siłą, im głębiej zanurzamy się we wspomnienia Białoszewskiego. Później, kiedy już niepotrzebne są żadne zapowiedzi, kiedy już dokładnie wiadomo, że Warszawa jest palona, bombardowana, masakrowana - wtedy zaczynają się pieśni prawie kościelne, białoszewsko kościelne; co współgra, oczywiście, z czytanymi przez Jandę fragmentami.
No właśnie, modlitwy. Krystyna Janda wybrała dużo takich lamentujących fragmentów, dużo tam zdań błagalnych, płaczliwych. Reżyserka wyciągnęła z "Pamiętnika" esencję bólu, zrezygnowała zupełnie z pogodnego tonu - bo taki ton też można w tekście bazowym znaleźć, taki już był Białoszewski - który wzmocniony został przez pisarza rytmem, skocznością języka i samej narracji. Ważną rolę w adaptacji Jandy gra na przykład litania, którą Białoszewski napisał ze swoim przyjacielem Swenem (pseudonim Stanisława Czachorowskiego, aktora i pisarza): "Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie, / Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie, / Od pocisków i granatów - wybaw nas, Panie, / Od miotaczy min ()".
Interpretacja Jandy oraz śpiew chóru spięte zostały przez silnie emocjonalną, wzmagającą napięcie muzykę Jerzego Satanowskiego oraz przez subtelną grę świateł, które wzbogacają całe to teatralno-wokalne doświadczenie, podkreślając moc tekstu. Oświetlenie to w ogóle - by tak to określić - jedyny element "scenografii", ozdoby, dodatku. Ascetyczność formy, wszechobecna ciemność, przecinana tylko co jakiś czas właśnie tym światłem, głos Jandy, ma się wrażenie, załamujący się co kilka akapitów - wszystko to jakoś tak niepozornie, po cichu rani.
Ale to jeszcze nic, to jeszcze nie to. Kiedy już nasłuchamy się o tej wielkiej tragedii, o cierpieniu tysięcy ludzi, kiedy Krystyna Janda przeczyta gorzkie (ale przecież też jakoś dziwnie wyswobadzające) słowa, że po sześćdziesięciu trzech dniach powstanie skapitulowało, kiedy wybrzmią do końca ostatnie dźwięki ponurej muzyki - wtedy robi się zupełnie ciemno, czarno i całkowicie głucho. Niczego nie widać, niczego nie da się usłyszeć. I nagle, jedna po drugiej, zapalają się w różnych punktach muzeum świece, znicze właściwie. Młodzi ludzie trzymają te małe płomienie i my już wiemy, że więcej nic nie będzie, bo więcej przecież być już nie może. Tylko to światło - od nas. Tylko to małe nieśmiałe światło - dla nich.
I wstajemy, bijemy brawo. Ale Krystyna Janda wie, że to tak naprawdę nie jest owacja dla niej. Wie, bo nawet się nie kłania. Głośne brawa dla cichych umarłych.