Gombrifonia

"Dzienniki" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr IMKA w Warszawie

Czy za wyreżyserowanie ,,Dzienników" mógł zabrać się ktokolwiek inny jak Mikołaj Grabowski, dyrektor Teatru Starego, zwanego ,,domem Gombrowicza"? Odpowiedź brzmi: tak. Spektakl Teatru IMKA jest osobistą grą weterana polskiej sceny ze starym wyjadaczem polskiej literatury. Nic w tym jednak z artystycznego snobizmu

Przede wszystkim, realia teatralne nie dają żadnej możliwości pełnego wystawienia tekstu autora ,,Kosmosu”. Reżyser skazany jest jedynie na adaptację fragmentów i urywków monologów, będących podstawą ,,Dzienników”. Wybrane części rozkładają się na siedem głosów - tylu właśnie Witoldów obserwuje widz. I to można uznać za największy atut przedstawienia. Bo każdy z aktorów pokazuje inną ,,gębę” Gombrowicza. Jest tutaj cyniczny Piotr Adamczyk, neurotyczna Magdalena Cielecka, ekstrawertyczna Iwona Bielska, dziecinny Tomasz Karolak, porywczy Andrzej Konopka, stonowany (do czasu) Mikołaj Grabowski i tajemnicza Olga Mysłowska. Ten zamysł świetnie wpisuje się w wielogłosowość ,,Dzienników”. Nie chodzi tu bynajmniej o schizofrenię – nie, to raczej wystąpienie przeciw spojrzeniu na Gombrowicza jako na zdystansowanego sceptyka. Przecież autor ,,Ferdydurke”, konstruując teorię Formy, miał świadomość, że na poziomie ,,gąb” nie różni się niczym od innych. Stąd wiele twarzy, masek, z których jednak każda różni się czymś od siebie.

Scenografia, z racji skromnych środków IMKI, jest uboga. Parę krzeseł, stół, leżaki. W tle rozwieszona szeroka plandeka. Widz już z tego może wywnioskować, że nie może się spodziewać wizualnych fajerwerków.

Grabowski niejednokrotnie ilustruje zdania ,,Dzienników” zaadaptowanymi scenkami. Gdy Witold wspomina swój pobyt na zebraniu argentyńskiej Polonii, Adamczyk prowadzi swój monolog, a pozostali aktorzy siadają na krzesłach w równym rzędzie. Kładąc nacisk na charakter tego spotkania, na którym ,,odśpiewano <<Rotę>> i zatańczono krakowiaka”, pokazuje reżyser siłę wtłaczania pewnych frazesów. Adamczyk podchodzi do kolegów i gra na nich niczym na klawiszach. Każdy wypowiada po dotknięciu swoją kwestię: ,,I Mickiewicza”, ,,Oraz Słowackiego”, ,,Poza tym mamy Wawel”, etc. Ciekawy pomysł powtarzania i wszechobecnej polskiej ,,gęby”. Tak samo scena w filharmonii. Tym razem Bielska pokazuje efekt łańcuchowego działania ,,zachwytu” nad sztuką. Wielogłosowość Gombrowiczowskich ,,Dzienników” uwydatnia efekt masowego działania Formy, od której sam wielki pisarz nie był wolny.

Pogratulować należy Grabowskiemu, że potraktował tekst z pietyzmem. Na pierwszy plan wysuwa się tu słowo – rzadkość we współczesnym teatrze. Momentami ma się wrażenie, że lepiej byłoby zrobić z ,,Dzienników’’ słuchowisko. Bo dwie wymienione powyżej sceny były oparte na ciekawym koncepcie, z pozostałymi wybranymi fragmentami nie radzi sobie reżyser tak dobrze. Stąd poczucie wymęczania nieco na siłę jakiejkolwiek wizualności. W ,,Dziennikach” jest mnóstwo lepszych, bardziej plastycznych fragmentów. Przedstawienie IMKI jest za bardzo szkolne, wszystko kręci się tu wokół tematu Formy, polskości – ale jest to grzeczne, nie mówi nic nowego, nie bulwersuje. Nie to jest chyba esencją autora ,,Pornografii”. Za mało tu fragmentów z lat 60. Jakoś tak obowiązkowo pojawia się wątek homoseksualizmu pisarza (fascynacja Czangiem). Wygląda to zbyt lekturowo. W dodatku gawędziarski styl Gombrowicza powinien znaleźć miejsce w nieco lepiej skonstruowanej obsadzie.

Aktorzy spełniają swoje zadanie dobrze i wykazują się pełną gamą swoich możliwości. Dobrze jest zobaczyć Cielecką spoza repertuaru a la Warlikowski i serialu na Polsacie, tak jak cieszy Tomasz Karolak, nareszcie widziany na deskach teatru, a nie szklanej szybce telewizora (chociaż i tak jest tu najsłabszym ogniwem). Olga Mysłowska wyśpiewuje, niczym Marek Grechuta Witkacego, poetycką przecież niejednokrotnie prozę autora ,,Bakakaja”. Na pierwszy plan wybija się Piotr Adamczyk, co daje satysfakcję, zwłaszcza po nierównym Robercie w ,,Księżniczce na opak wywróconej” w Narodowym, o rolach filmowych nie wspominając. Niestety Witoldom brakuje wspólnej chemii, tylko zamysł reżysera daje im jakiś punkt zaczepienia.

Przedstawienie powinno właściwie nosić tytuł: ,,Dzienniki. Wariacje polsko-gombrowiczowskie”. Skupia się bowiem na słowie i wyborze bardzo subiektywnym fragmentów dzieła, nie wykorzystując go w pełni i zamykając się na odważniejsze interpretacje. W pierwszym akapicie zasugerowałem, że ,,Dzienniki” niekoniecznie zasługują na reżysera z ,,górnej półki”. Ich charakter wymyka się bowiem prostemu szufladkowaniu. Każdy odnajduje w tym dziele swoje poniedziałki i wtorki. Na tym też polega siła tej książki, kpiąca z analiz literaturoznawczych. Lata 1953-1969 to tylko cyfry, uniwersum Gombrowicza wycieka przez palce każdemu, kto spróbuje je uporządkować, tak jak to zrobił Grabowski.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
31 października 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia