Gombrowicz pełną gębą

"Ślub" - reż. Waldemar Zawodziński - Teatr Jaracza w Łodzi

Jak najlepiej przedstawić na scenie dzieło Gombrowicza? Odpowiedź jest prosta: pełną gębą. Tę prostą zasadę wykorzystał Waldemar Zawodziński w adaptacji "Ślubu" na deskach Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Gombrowicz lepiej by nie wymyślił.

Gombrowicz często w swej twórczości podejmował tematykę formy. Człowiek bowiem wciąż odgrywa jakąś rolę, nakłada maskę, przybiera „gębę”. Nigdy nie pokazuje swojej prawdziwej twarzy. Forma jednocześnie zniewala oraz  pozwala egzystować jako jednostka autonomiczna. Gombrowicz prowadzi ze swoim bohaterem wieczną grę. Umieszcza go w sytuacji bycia „pomiędzy”, nigdy go jednoznacznie nie określa, nie nadaje mu jednostronnego rysu. Paradoksalnie wszystko, czego dokonuje bohater, to jedynie złudzenie.

Rzadko który pisarz może się poszczycić swoim własnym, tak niespotykanym i oryginalnym językiem. Gombrowicz dopracował go niemal do perfekcji. Widziany przez niego świat zostaje przedstawiony z jego własnej perspektywy, podkreślonej przez charakterystyczny styl wypowiedzi. Swoimi dziełami stawia poprzeczkę naprawdę wysoko. Taka literatura pozostawia małe pole do popisu dla umiejętności reżyserskich czy aktorskich. Jak bowiem przenieść na scenę literaturę genialną? Adaptacja „Ślubu” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego udowadnia, że można tego dokonać z wielką klasą.

Reżyser umieszcza bohaterów gombrowiczowskiego „Ślubu” w klaustrofobicznej przestrzeni. Ich osobowości zostają zmultiplikowane poprzez znajdujące się na scenie imitacje luster, które idealnie oddają oniryczny, a zarazem tajemniczy charakter gombrowiczowskiego dzieła. To właśnie w nich odbija się ich wielostronna jaźń. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Żaden z bohaterów  nie jest się w stanie określić, nikt nie daje się poznać. Pozostaje wieczną zagadką, i to zarówno dla widza, jak i dla samego siebie.

To teatr sadomasochistyczny. Widz czerpie niemałą przyjemność z odgrywanej wojny na miny i gesty, a przede wszystkim - słowa. To właśnie one wiodą prym. Coraz bardziej wikłamy się w ich nagromadzeniu. Jednak owa mnogość namnaża jedynie pytania. Z wielości słów nic nie wynika. To tylko wieczne balansowanie pomiędzy jawą a rzeczywistością.

Tak dobra realizacja nie mogłaby dojść do skutku bez znakomitego zespołu aktorskiego. Aktorzy łódzkiego Teatru sprawiają wrażenie, jakby trafili na scenę wprost z kartek gombrowiczowskich dzieł. To zespół zgrany, ale przede wszystkim - idealnie dobrany. Prym na scenie wiedzie para ojciec-syn (Andrzej Wichrowski, Marek Kałużyński). To właśnie oni pokazują, do jakiego ekstremum można wykorzystać swoje aktorskie umiejętności. „Ślub” to spotkanie twarzą w twarz z ogromnym talentem, pasją i osobowością aktorską. To spektakl, z którego widz może czerpać niemałą satysfakcję. Musi się jednak odważyć na konfrontację, razem z postaciami Gombrowicza pogrążyć się w marzeniu sennym i łudzić się, że ktoś go wreszcie obudzi.

Drukuj stronę Powiększ czcionkę