Gombrowicz to nie partner dla wielkiego Prymasa

"Polacy" - reż. Gabriel Gietzky - Teatr Polski w Warszawie

30. rocznica śmierci Prymasa Tysiąclecia pozwala mieć nadzieję na przypomnienie postaci ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, wielkiego kapłana i patrioty, jednego z najwybitniejszych Polaków. Może dzięki temu bardziej upowszechniony zostanie dorobek kardynała, jego nauczanie, które w świadomości społecznej nie funkcjonuje dostatecznie. Dobrze, że teatr sięga po temat ukazujący postać Prymasa, pod warunkiem wszakże, iż czyni to zgodnie z prawdą

Teatr Polski w Warszawie wystawił "Polaków", kameralne przedstawienie, w którym zderzono ze sobą dwie diametralnie różne postaci: Prymasa Stefana Wyszyńskiego (Olgierd Łukaszewicz) i pisarza emigracyjnego Witolda Gombrowicza (Radosław Krzyżowski). Scenariusz powstał w oparciu o "Zapiski więzienne" księdza kardynała i "Dzienniki" Witolda Gombrowicza. Oba pisane przez ich autorów mniej więcej w tym samym czasie. Tyle że w diametralnie różnych okolicznościach. "Dzienniki" powstawały na emigracji w Argentynie, autorowi nic nie groziło za ich publikację. Natomiast Prymas Wyszyński pisał "Zapiski więzienne" w ukryciu, po aresztowaniu nocą we wrześniu 1953 roku.

Zestawienie na zasadzie opozycji Prymasa Wyszyńskiego i Witolda Gombrowicza nie znajduje oparcia w motywacji merytorycznej. Autor "Ferdydurke" nie może być partnerem wielkiego Prymasa w dyskusji o Kościele w Polsce, o wierze, o Narodzie, o Ojczyźnie. Ustawienie na scenie Gombrowicza z ks. kard. Wyszyńskim na zasadzie niby równorzędności prezentowania przeciwstawnych racji jest z gruntu założeniem fałszywym i zupełnie niezasłużoną nobilitacją dla pisarza. Jego wywody nie są poparte żadnymi wiarygodnymi argumentami ani rozważaniami filozoficznymi. Na wielkie racje Prymasa Wyszyńskiego, mające swoje uzasadnienie w naszych dziejach i nauczaniu Kościoła, odpowiada Gombrowicz negacją w postaci jakichś głupot o wierze, o religii, o Bogu, o Polsce i Narodzie. Zupełnie nie na miejscu.

Drugi wielki błąd tego spektaklu to nieuwzględnienie kontekstu historycznego w wypowiedziach obu oponentów, przez co nie tylko tracą na wiarygodności, ale dla wielu mogą być niezrozumiałe. Choć wydawałoby się, że racje są równorzędnie rozłożone, to jednak odbiór sensu i identyfikowanie się publiczności z którymś z oponentów zależy przede wszystkim od światopoglądu i wyznawanego systemu wartości. Ktoś, kto nie posiada wystarczającej wiedzy, nie ma utrwalonych poglądów na nauczanie Prymasa i w ogóle nie zetknął się z jego nauczaniem, rację przyzna wywodom Gombrowicza. Tym bardziej że wielki dorobek nauczania ks. kard. Wyszyńskiego - można powiedzieć - został zaniedbany i leży odłogiem. Wyrosły pokolenia, które nigdy nie zetknęły się z jego spuścizną. Natomiast Witold Gombrowicz funkcjonuje w świadomości młodego pokolenia choćby z racji tej, że istnieje w lekturach szkolnych. Dla tej publiczności sceniczny Gombrowicz będzie uosobieniem tzw. nowoczesnego Europejczyka patrzącego w przyszłość, zaś Prymas tradycjonalistą mówiącym wciąż o Narodzie i zwróconym ku przeszłości.

Przedstawienie zrealizowano w dość dziwnej i nie do końca czytelnej oprawie scenograficznej, którą stanowi metalowa konstrukcja symbolizująca klatkę, będącą także wagonem pociągu. Aktorsko spektakl prezentuje dwa różne temperamenty artystyczne i środki przekazu. Świetna rola Olgierda Łukaszewicza jako Prymasa niewątpliwie podnosi rangę spektaklu. Aktorowi towarzyszy wielkie skupienie wewnętrzne, które wypełnia przestrzeń między słowami, nadając prezentowanym racjom Prymasa dodatkowy wymiar. Radosław Krzyżowski zaś w roli Witolda Gombrowicz wnosi dynamikę do spektaklu, jest bardziej ruchliwy (może nie zawsze potrzebnie) i głośny.

Zabrakło mi tu wielu ważnych wątków z dziedzictwa Prymasa, na przykład pochodzących z jego bezcennego, szeroko i perspektywicznie zakrojonego programu duszpasterskiego, dzięki któremu jako Polacy utrzymaliśmy naszą tożsamość religijną i narodową. Kim bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie on. Szkoda, że autor scenariusza nie poszedł tym tropem. Pewnie trop ów byłby trudny do pogodzenia z wymogami liberalnej polityki poprawnościowej, dla której Prymas jako symbol wierności tradycji katolickiej i narodowej jest nie do przełknięcia. No cóż, albo Prymas i prawda, albo politpoprawność.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
21 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...