Gombrowicz w epoce pustki niemetafizycznej

"Ślub" - reż. Paweł Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

Obszar gry w "Ślubie" Witolda Gombrowicza wyłania się z ciemności - zauważa Anna Krajewska w tekście Ceremonie Gombrowicza. W inscenizacji Jerzego Jarockiego, zanim ukaże się nam "krajobraz przygniatający, beznadziejny" - jak czytamy w pierwszym akcie dramatu - wznosi się zasłona, rozsuwa się czarna kurtyna. Za tym miejscem granicznym między sceną a widownią, aktorem a widzem, między jawą a snem "Pustka. Pustynia. Nic".

"Ślub" Pawła Wodzińskiego, zrealizowany w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, również rozpoczyna się w ciemności. Jednak obraz świata przedstawionego, który wyłoni się z mroku sceny, będzie zupełnie inny od zakodowanego w tradycji teatralnej obrazu Jarockiego. Spektakl Jarockiego kierował uwagę odbiorcy ku metafizyce, oprowadzał go po świecie, w którym na dobre zadomowił się absurd. Naturalne prawo grawitacji zostało odwrócone, ale człowiek zawieszony między niebem a ziemią poszukiwał zagubionego "ja", wątpił w "ja", kreował nowe "ja" na ruinach starego. Natomiast Wodziński nadaje swojej inscenizacji kształt hiperrealny. Z Gombrowicza pozostały tylko słowa. Henryk (Michał Czachor) i Władzio (Maciej Pesta) na początku spektaklu nie pojawiają się na scenie, lecz obserwujemy ich zagubione w niedookreślonej przestrzeni postacie na wielkim ekranie zawieszonym ponad sceną. Transmisja na żywo trwać będzie przez niemal trzy godziny spektaklu. Odbiorca nie wkrada się w sen Henryka o wzniesieniu kościoła ludzkiego na ruinach kościoła boskiego, lecz przede wszystkim go podgląda, niczym widz Big Brothera. Ten ekran to krzywe zwierciadło ponowoczesnej rzeczywistości, sprowadzonej do show, w którym odbija się zniekształcony obraz świata i człowieka.

Wodziński wprowadza nas w krajobraz przygnębiający i beznadziejny, lecz robi to w sposób dosłowny. O spektaklu Jarockiego Krajewska pisała, że "stał się w historii teatru spektaklem, poprzez który utwór Gombrowicza odsłonił znaczenia tkwiące w nim jeszcze głęboko mimo istnienia licznych analiz dramatu. Niesłychanie rzadko zdarza się sytuacja, by utwór wybitnego dramaturga współczesnego mógł uzyskać nieoczekiwanie tak bogate wsparcie myślowe w interpretacji teatralnej". Zamiast strzępów pokoju, jak chciał autor Iwony, księżniczki Burgunda, który w postaci szafy, krzesła, stołu i okna uobecnił Jarocki, w bydgoskim spektaklu wprowadzeni zostajemy do obskurnego, precyzyjnie umeblowanego baraku. Pokój jest zbudowany z papierowej, kartonowo-gipsowej konstrukcji. Stoi w nim łóżko - materac, pod którym zostały ustawione różowe plastikowe papcie, typowa szafka z telewizorem, na którym stoi niebieska maryjna figurka, oraz wazon ze sztucznymi kwiatkami. Jest uboga kuchnia, a w niej szafki ze sklejki i pożółkła ze starości lodówka oraz czajnik bezprzewodowy. Jest wreszcie, w głębi kontenera, pokój sypialny z łóżkiem nakrytym pierzyną, pod którą ukryta została Mańka - narzeczona i dziewka (Karolina Adamczyk). To brzydki, przygnębiający, lecz prawdziwy obraz świata, wydobyty z ekranu telewizora. Tandetny, patologiczny, męczący, nużący, przywodzi na myśl estetykę reportażu interwencyjnego. Słowa, które w inscenizacji Jarockiego nabierały mocy, w spektaklu Wodzińskiego giną w próżni analogicznie do medialnej "gadaniny", brzmią sztucznie, lecz nie są już refleksją nad Formą. Wypowiadane znikają, ustępując miejsca kolejnym. Ślub Gombrowicza to dramat Formy, w którym chodzi przede wszystkim o odtworzenie wieczystego z nią konfliktu. Problem ponadczasowy, współczesny, jednym słowem: aktualny. Ta realność zanurzona w chaosie bez końca i bez początku jest wizją człowieka kreatora, stwarzającego dzieło wielce niedoskonałe - świat będący zaledwie kształtem zmyślonym, ni to snem, ni to majakiem śmiertelnika, pustą formą, konturem. "Świętość, majestat, władza, prawo, moralność, miłość, śmieszność, głupota, mądrość, wszystko wytwarza się z ludzi, jak alkohol z kartofli" - powie Henryk - Henryś, Syn - Synuś, Książe w papierowej koronie na głowie, tyran upajający się pozornym przywilejem władzy absolutnej. Henryk Michała Czachora już nie w wojskowym szynelu, lecz w modnym garniturze powraca z wojny do rodzinnego domu. Jednak dom nie jest już domem, lecz kartonowym pudełkiem, matka (Beata Bandurska) nie jest matką, lecz kukłą uruchamiającą się z rzadka, ojciec - król (Michał Jarmicki) - uosobieniem lęku, a narzeczona - dziwką. Wojna, z której powraca, choć nie krwawa, to jednak okrutna, wyniszczająca. Czy Henryk Wodzińskiego jest typem "kłopotliwego człowieka", który podejmuje próbę zrozumienia swojej obecności w tym obcym, wywróconym na opak świecie: w prowincjonalnej Polsce, w pogrążającej się w kryzysie Europie? Czy może jest zaledwie bezwolną marionetą, niewolnikiem systemu, który produkuje Nowego Człowieka - demiurga pustych form, w których nie ma już nawet cienia treści?

Portrety Gombrowiczowskich postaci, które stworzył w "Ślubie" Wodziński, można przyrównać do obrazów fotografii cyfrowej, które w przeciwieństwie do obrazów fotografii analogowej są płaskie, jednowymiarowe, pozbawione głębi i tajemnicy. Jednak Nowy Człowiek na dobre zadomowił się w tej galerii kształtów zbudowanych z milionów pikseli, zatracając się tym samym w formie pozornie doskonałej. Pijak - alter ego Henryka - w inscenizacji Jarockiego to faustowski Mefisto, skrywający w sobie jakąś nieodgadnioną tajemnicę, wodzący na pokuszenie dostojny kusiciel w szarym płaszczu i kapeluszu, który szepcze do ucha grzeszne słowa: " Między nami Bóg nasz się rodzi i z nas. I kościół nasz nie z nieba, ale z ziemi. Religia nasza nie z góry, lecz z dołu. My sami Boga stwarzamy i stąd się poczyna msza ludzko ludzka, oddolna, poufna, ciemna i ślepa, przyziemna i dzika, której ja jestem kapłanem!". Natomiast Pijak Mateusza Łasowskiego w inscenizacji Wodzińskiego to dosłownie "przeklęty pijak świński" - nieokrzesany, dziki, zataczający się pijus z osiedlowej "mordowni", dzierżący w dłoni butelkę polskiej wódki. Postać Mańki - narzeczonej-dziewki przyodzianej do ślubnej ceremonii w gustowne leginsy z wizerunkiem pantery oraz w tandetny złoty żakiecik - odbiera nam wszelką nadzieję na przywrócenie jakiegokolwiek ładu. Dziewka pozostaje dziewką, pijak pijakiem, a dostojnicy-dworzanie to po prostu mieszkańcy Bydgoszczy. Nie jest to już nawet teatr w teatrze, co najwyżej zabawa karnawałowa, której uczestnicy tańczą w rytm muzyki disco. Matka - Królowa, Ojciec - Król, Syn - Książe nie silą się nawet na pozór, formę. Zamiast w umownych, purpurowych szatach przechadzają się po scenie w czerwonych sweterkach sygnujących atrybut władzy. Sporo w tym przedstawieniu dosłownych cytatów z rzeczywistości.

Teatr absurdu spełnia podwójne zadanie, pisała Krajewska. Z jednej strony podejmuje problematykę absurdu samego istnienia w świecie, z drugiej zaś piętnuje za pomocą satyry absurdalność nieautentycznego życia w zakłamanej i zdeformowanej rzeczywistości dawniej totalitarnego, a dzisiaj kapitalistycznego państwa. Vladimir i Estragon beznadziejnie czekali na Godota, który nigdy nie przyszedł. Dzisiaj już nikt nie czeka, nie niepokoi się. Nie ma już lęku przed pustką, gdyż pozostała tylko pustka, w której już nie kryje się żaden metafizyczny nerw. Dokonało się. Spektakl Wodzińskiego kończy somnambuliczny, może nawet atawistyczny taniec postaci o zwierzęcych głowach. Stary Człowiek milczy. Dokąd zmierza Nowy Człowiek? Pustka? Pustynia? Nic?

Adriana Świątek
Opcje
23 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...