"Góra "wymiata" czyli "Umiłowania"

"Umiłowania" - reż: Ewa Ignaczak - Sopocka Scena Off de BICZ

Recenzyjo, recenzyjo, ach nieszczęsna recenzyjo! Ile bym dała za to, żeby móc pisać językiem klasyków, wówczas mogłabym się należycie zachwycić spektaklem "Umiłowania"...

A tak w ogóle, to po przeczytaniu kilku wcześniejszych recenzji tego przedstawienia (wszyscy jak jeden mąż, albo i żona - aby nie doczekać się przypadkiem podejrzeń o dyskryminację) zaskoczona byłam nielicho faktem, że wszystkie one były tak pozytywne, a nawet można rzec śmiało - recenzenci rozpływali się wprost w zachwytach. Po pierwsze nad obsadą, (Sylwia Góra Weber), po drugie scenografią (hmm?) i po trzecie nad reżyserią (Ewa Ignaczak). Jednak ich teksty (przepraszam z góry) pisane ładną polszczyzną, ze znajomością trudnych zagadnień, z błyskotliwymi odniesieniami do innych sztuk wielkich mistrzów, trącą jakby nieco myszką, a nawet zalatują trochę naftaliną. Są zwyczajnie.. zwyczajne. A to dlatego, że nie ma się co oszukiwać, mało jest w trójmieście spektakli dobrych, udanych, a rewelacyjnych naprawdę trudno się doszukać (przynajmniej odkąd ja sięgam pamięcią). 

Skupiamy się na teatrach tzw. zawodowych, gdzie właśnie klasyków wystawia się najczęściej. W owych spektaklach klasyków grają na ogół ci sami aktorzy, którzy są średni, dobrzy (rzadziej), a już na pewno sporadycznie rewelacyjni (no może, gdyby bankiety odbywały się przed premierami i przed każdym spektaklem). Prawda jest jednak taka, że fan teatru, taki z sercem na dłoni dla dobrej sztuki, tęskni do wystawień Jarzyny czy Warlikowskiego, ale z braku czasu i często tak zwyczajnie - forsy, do odległych, wielkich miast się nie wybiera. 

Jednak do rzeczy.Ten wstęp służy jedynie temu, aby się lekko usprawiedliwić i rozwiać może błędnie wysnute przez niektórych przed chwilą wnioski, bo ja także zamierzam chwalić "Umiłowania". Tylko, że ja umiłowałam je troszkę inaczej... Otóż doświadczyłam tak zachwycającej i tak rzeczywistej gry, jakiej dawno już nie widziałam, sceny, które wbijały w fotel, a także emocje, które potem śnią się snami różnej jakości, i dobrymi i złymi, są godne podziwu i pochwały. Takim lśnieniem wśród trójmiejskich teatrów okazała się sopocka scena Off de Bicz.

Przyznać muszę, że ten niewielki teatrzyk ma swój urokliwy klimat. Jak trzeba jest mroczny i tajemniczy, a innym razem jest tam wesoło i widz śmieje się w głos. Jedynym elementem łączącym emocje widzów i scenę jest jego kameralność, a jak wiadomo, w czasach, w których żyjemy, o kameralność trudno jak cholera. Atmosfera jak w "dużym pokoju" wśród przyjaciół. To jest to, co lubię (a jakby dołożyć tam kilka "folkowych" ozdób z Cepelii, pomieszanych z obrazkami przodków i dodać kilka ciężkich ozdób w kolorze złota i czerwieni, to byłaby bajka i w ogóle chciałoby się tam mieszkać).

Jednak tym, co z pewnością połączy mnie z Off de Bicz więzią silną i nierozerwalną, nie będzie sam tylko klimat, ale przede wszystkim Sylwia Góra Weber. Jej Sybilla w "Umiłowaniach", to rola naprawdę świetna, mocno nieprzeciętna. Oto prorokini (wieszczka było słowem używanym przez innych recenzentów; moja propozycja jest oryginalniejsza, ale wybór nomenklatury zawsze należy do czytelnika), wybranka Boga, matka, kochanka, człowiek, a nawet człowiekokobieta, staje przed nami jako nieszczęsna, rozdarta wewnętrznie kobieta. Trochę słaba, trochę bezbronna - nie oparła się niczemu, co przyniósł los. Mały ten człowieczek, tak mały w oczach wielkiego Boga, wygraża mu pięścią z tej swojej zależnej od Niego ziemi, niczym jakiś karaluch, co żyje i żyje i żyć zamierza aż do końca świata. Ale nie jest mu tu dobrze, tej kobiecie nie jest tu komfortowo. Ulega ziemskim pokusom, bo słabą ją Bóg uczynił, a On ogłuchł na jej wołanie i prośby. Scena, gdy Sylwia Góra grozi Bogu, wbija w fotel (a fotel w plażę), powoduje, że ciarki galopują po plecach. Mimika aktorki i sposób, w jaki się porusza, wprawiają wręcz w osłupienie i niekłamany podziw. Na usta pcha się pytanie: "To u nas też ktoś może tak grać?!"

Nigdy nie byłam zwolenniczką monodramu, bo wiadomo, że jest to wyzwanie dla aktora. Tak wyjść sobie całkiem samemu przed oczy widza i tak prosto do widza i nie mieć oparcia w kolegach, to chyba jeszcze trudniejsze niż powstrzymanie zwykłych przechodniów przed załatwianiem się w McDonaldsie.


W przypadku Góry Weber zapomniałam trochę, że jestem na spektaklu, myślałam tylko jak trudno czasem jest być kobietą i dlaczego właściwie Bóg stworzył dwa tak odrębne istnienia, dlaczego jednym dał patriarchat, a innym kompletną ignorancję (i nieznajomość słowa matriarchat). Pozostając pod urokiem fenomenalnej (to też ulubione słowo wielu recenzentów, ale w tym przypadku bynajmniej trafne) gry i cudownej, odważnej postawy na scenie, a także umiejętności pozyskania sobie ironizujących i lekko (naprawdę) złośliwych recenzentów, skupię się na jednym króciutkim podsumowaniu: Pani Sylwio Góro Weber - góra oklasków (a nawet przynajmniej 2-minutowe owacje na stojąco). Pani reżyser winszuję umiejętności odkrywania talentów i dobór repertuaru, a scenografowi wielkie "wow" za scenografię, która zachwycała swoją prostotą. Kilka kwiatków z bibuły, sukienka w słonecznym kolorze, dzbanek z wodą, a to wszystko w półcieniu, delikatnie oświetlone, pasowało do siebie niczym pończochy do Francuzki lub piwo do Bawarczyka.

A już w najbliższy piątek w Off de Bicz "Przyj dziewczyno, przyj" i sam wielki mistrz Tadeusz Różewicz. A to już "lektura" obowiązkowa!

Aleksandra Prokop
Gazeta Świetojanska1
3 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia