Gra duchami przeszłości

"Msza wędrującego" - recital Anny Chodakowskiej

Narażę się fanom poezji Edwarda Stachury, ale powiem to. Bez Anny Chodakowskiej "Msza wędrującego" byłaby tylko eksponatem w muzeum poety. Z nią - jest wyzwaniem rzuconym przeszłości

Ta sama okładka - zmierzające gdzieś przed siebie stopy, ten sam krój czcionki. Pamiętam płytę analogową z "Mszą wędrującego". W latach 80. była przebojem nad przebojami, dostać ją graniczyło z niepodobieństwem. Komuś w rodzinie się udało, a potem trafiła w moje ręce. Z początku odłożyłem ją na bok, chyba jeszcze nie dorosłem. Potem zacząłem słuchać na domowym adapterze, aż do zdarcia. Okładka zwiotczała, jak wszystkie obwoluty ulubionych albumów z tamtych lat. Macie podobne w domu, nieprawdaż? Słuchałem "Mszy wędrującego" nie ze względu na Annę Chodakowską. Ten krystaliczny, ciepły, jakoś zamglony głos mógł należeć do kogokolwiek innego. Wtedy nie tylko dla mnie Uczył się Stachura. Niewiele o nim wiedziałem, w zupełności wystarczała legenda barda, poety - wędrowca, niepokornego pieśniarza, zawsze w zwarciu ze światem i z samym sobą. Wreszcie samobójcy, następcy innych wielkich, którzy zdecydowali się na ostateczny krok. Pamiętam zniszczony egzemplarz "Się", zaczytywany łapczywie, może z potrzeby ducha, ale na pewno także po to, by było o czym gadać przy winie i pierwszych w życiu papierosach. Dziś widzę, ile w tym było młodzieńczej egzaltacji. Wiem, że nikogo nie udało mi się oszukać - Stachura nie był moim poetą. Choć z drugiej strony jego "Siekierezadę" odebrałem dotkliwie, chociaż niewątpliwie pomógł w tym świetny film Witolda Leszczyńskiego. W tamtych czasach każdy chłopiec, przynajmniej z tych afiszujących się aż nadto swoją wrażliwością, chciał być jak grający w nim Edward Żentara. "Mszy wędrującegp" wtedy słuchałem, ale przedstawienia granego w warszawskiej Starej Prochowni nie widziałem. A potem o muzycznym misterium Anny Chodakowskiej w reżyserii Krzysztofa Bukowskiego zapomniałem. Dlatego, kiedy usłyszałem o wskrzeszeniu przedstawienia w Teatrze Kamienica i jednoczesnej reedycji płyty - pierwszy raz na CD - przez Polskie Nagrania - ucieszyłem się, ale i wątpiłem. Wtedy spektakl był doświadczeniem pokolenia. Dziś może zagrać na nostalgii, pozwolić tamtej generacji wrócić do rozwichrzonej Stachura młodości. Ale co z nowymi widzami? Tymi, dla których Edward Stachura to już ktoś odległy, pozycja do przerobienia na lekcjach polskiego. Co może znaczyć dla nich ta poezja, co może znaczyć sceniczna obecność Chodakowskiej? Nie wiedziałem i mówiąc uczciwie, po seansie w Kamienicy dalej nie wiem. Ale dziś sądzę, że to niewielkie ma znaczenie. Skromny ten wieczór jest bowiem w polskim teatrze czymś niecodziennym. Spektaklem intymnym i poważnym, prawdziwym teatralnym spotkaniem. Nie doceni go każdy, bo też nie do każdego jest adresowany. I nastąpiło znaczące przesunięcie akcentów. Kiedyś słuchałem Stachury w interpretacji aktorki już słyszanej, ale niemal anonimowej. Dziś patrzę na aktorkę i jej fascynującą grę w przywoływanie, zaklinanie czasu, gadanie z duchami przeszłości. Legenda poety schodzi na dalszy plan. Scena w podziemiach Kamienicy jest niewielka. Mieści się na niej tylko stojak na mikrofon i miejsce dla znakomitego gitarzysty Romana Ziemiańskiego, który w tym przedstawieniu od zawsze towarzyszy Annie Chodakowskiej. Tylko tyle, i jeszcze czerwone cegły za plecami wykonawców, jedyna scenografia spektaklu. Surowo aż do spodu, bez upiększeń ani niczego, co mogłoby rozproszyć uwagę. Niespełna godzina takiego teatru nie daje szansy na ucieczkę. Wymaga skupienia, wejścia na teren poezji i muzyki. Oraz przyjęcia zaproszenia do rozmowy. Bo dzisiaj może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej "Msza wędrującego" jest rozmową aktorki z jednym wybranym widzem i ze wszystkimi, ale z osobna. 

Chodakowską jest teraz kimś zupełnie innym niż wtedy, gdy z tym przedstawieniem objeżdżała świat. Piszę od dawna, że gra za mało, role poniżej własnych możliwości i aspiracji. Czasem powstają jakby dla niej przedstawienia, w rodzaju "Stara kobieta wysiaduje" w Narodowym, ale coś dzieje się po drodze i aktorka ratuje się wtłoczonym w ramy całości monodramem. Albo gra na Scenie Prezentacje to, co ma tam do grania. 

Myślę, że zawód jest dla niej wciąż wyborem i trwaniem, ale bywa też gorzkim rozczarowaniem. Miała momenty spełnień - u Hanuszkiewicza, u Grzegorzewskiego, u boku Tadeusza Łomnickiego, gdy razem grali Becketta w Studio pod reżyserską batutą Libery, kiedy była Kasandrą w sztuce Christy Wolf. Anna Chodakowską jest jedną z twarzy dwóch teatrów - Hanuszkiewicza i Grzegorzewskiego. I jest aktorką jakoś przez nich osieroconą. Po Grzegorzewskim nie pojawił się nikt, kto umiałby uczynić z niej część swojego teatru. Może to nadinterpretacja, ale myślę, że o tym mówi dziś między wierszami "Mszy wędrującego". Nie wbrew Stachu-rze, raczej mimo Stachury. Dlatego krótki seans w Kamienicy nie daje złapać się w sidła prostych, definicji. Jest dziś czymś całkiem innym niż wówczas, w latach 80. Głos Chodakowskiej zmienił swą barwę na ciemniejszą, głębszą, czasem jakby zduszoną. Są w nim te wszystkie minione lata. Twarz została magnetyczna, ale też widać na niej znamiona czasu. Dziś "Msza wędrującego" jest jedną z ról wybitnej aktorki, a jednocześnie czymś więcej. Grą w przywoływanie. Siebie samej, gdy "Msza wędrującego" święciła tryumfy. Własnej młodości, mniej naznaczonej goryczą teatru. Nieżyjącego już Krzysztofa Bukowskiego, reżysera spektaklu. Także Stachury, chociaż uważam, że bez Chodakowskiej konfrontacja z teraźniejszością byłaby dla tej poezji zabójcza. Sceny w Prochowni, którą dziś zastąpiła bliźniacza w Kamienicy. Dawnego klimatu - wielkiej intymności, tak potrzebnej do prowadzonej serio rozmowy. Dlatego dzisiejsza "Msza wędrującego" ma cierpki, długo pozostający w ustach smak. Jest czymś na kształt zwierzenia aktorki - pięknego, choć bolesnego. To nie jest teatr dla każdego, ale dla tych, którzy przyjmą zaproszenie, będzie to seans istotny.

Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
17 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...