Gra o pocałunek

"Pocałunek" - reż. Marek Pasieczny - Teatr Współczesny w Szczecinie

„Jeżeli pójdziesz do szpitala po wyniki, na pewno okaże się, że jesteś chora. I umrzesz. Ale jeśli uciekniesz teraz ze mną gdzieś daleko, nie umrzesz nigdy" – to pochodzące z „Pocałunku" Gera Thjisa zdanie-paradoks, oddające obietnice, jakie zdarza się czasem składać każdemu z nas. Co jednak zrobić ma z taką deklaracją umierająca na raka bohaterka? Czy słowa, których nie da się przeobrazić w czyn, mogą mieć uzdrawiającą moc?

Najnowszy spektakl Marka Pasiecznego, pt. „Pocałunek" opowiada historię dwojga ludzi w średnim wieku spotykających się gdzieś pośrodku pielgrzymkowego szlaku. On jest komikiem, który mimo ukończenia szkoły aktorskiej zmuszony jest zarabiać na życie przebierając się za niedźwiedzia i zabawiając dzieci. Ona to oczekująca na diagnozę lekarską żona farmaceuty, która nie spełniła się w roli matki, a ze swoim mężem żyje już wyłącznie z przyzwyczajenia. Zastygli w schematach, w jakie sami pozwolili się niegdyś wpisać, zmęczeni ciągłym odgrywaniem tych samych nużących ról, nagle dostają od losu szansę. Jest nią przypadkowe spotkanie i jeden pocałunek, który może odmienić wszystko.

O ten pocałunek nieustannie toczy się między nimi gra i jest to na pierwszy rzut oka „gra jak świat stara". Ich wzajemne przyciąganie się i odpychanie przypomina dziki taniec. Początkowo niechętna rozmowie i bardzo zamknięta w sobie kobieta w ciemnych okularach odsuwa się od natrętnego – w jej odczuciu – mężczyzny, a tonacja jej głosu przechodzi od niewielkiego zainteresowania poprzez lęk i przerażenie, aż po zaciekawienie, rozbawienie – wreszcie – pragnienie, które pociąga za sobą zwarcie w wyczekiwanym przez mężczyznę pocałunku. Bohater stara się tymczasem jak najbardziej do niej zbliżyć, a używa do tego całego dostępnego sobie arsenału – począwszy od anegdotek i słownych żartów, przez pantomimę aż po czuły uścisk. Jak się jednak okazuje, pocałunek, któremu w końcu udaje się zaistnieć, nie jest w stanie odmienić biegu wydarzeń. Jest tylko pojedynczą kroplą, którą prędko zmywa potężna fala przeszłości. Ułamkiem sekundy, jedną chwilą przeciwstawioną tysiącu wydarzeń i wspomnień, co doskonale oddaje scenografia autorstwa Katarzyny Stochalskiej. Składa się na nią niezliczona ilość porozrzucanych po podłodze i oblepiających ławkę zdjęć, przedstawiających różne momenty z życia bohaterów. Zalegające na ziemi fotografie przypominają opadłe liście – symbolizują czas, który przeminął i nie wróci. Składające się na niego chwile stanowią jednak dziedzictwo, jakiemu nie da się zaprzeczyć i od jakiego nie można się uwolnić. Rzucają cień na każde kolejne działania podejmowane przez dwojga bohaterów, nie pozwalając nigdy w pełni o sobie zapomnieć. Znamienne, że kobieta i mężczyzna spotykają się na ławce gdzieś pośrodku górskiego szlaku, który zwykły przemierzać pielgrzymki wiernych. Jest to więc „teren przejściowy", neutralny grunt i „ziemia niczyja", miejsce-niemiejsce, pozwalające na tymczasową tożsamościową niezależność. Na tej obcej każdemu z nich ławce, w obliczu nieznanych sobie osób mogą na nowo zrekonstruować swoje „ja" i przez chwilę być tym, kim tylko zechcą być. Opuszczenie tej przestrzeni i wzajemne poznanie wiąże się jednak z nieuchronnym powrotem do znajomego świata, w którym znów trzeba będzie odgrywać utarte role i przybierać stare maski, ponieważ na tym właśnie polega codzienna sztuka przetrwania.

Konrad Pawicki i Magdalena Myszkiewicz stosunkowo dobrze odnajdują się w odgrywanych przez siebie rolach. Widz łatwo wychwyci istniejące między nimi porozumienie, pewną iskrę, uwiarygadniającą flirt bohaterów, w których się wcielają. Nie sposób jednak nie zauważyć,  że to Pawicki nadaje rytm całemu spektaklowi. Jego kolejne skoki po ławce, niedźwiedzie ryki i uderzenia pięściami w pierś dynamizują akcję, a wykreowany przez aktora bohater jawi się widzowi jako znacznie bardziej „ludzki" i niejednoznaczny niż bardzo zdystansowana, chłodna i chyba trochę zbyt prostolinijna postać kobiety, zarysowana przez Myszkiewicz.

Słabszą stroną przedstawienia są – w moim odczuciu – dość gwałtowne przejścia od wysublimowanego żartu do bardzo prostych, wręcz rubasznych dowcipów. Taki bieg narracji nadaje naturalnie treść napisanej przez Gera Thijisa sztuki. Myslę jednak, że linie demarkacyjne holenderskiego humoru przekraczają czasem granice humoru, względem których porusza się polski widz, co zdaje się rodzić rozbieżności m.in. w recepcji tej właśnie sztuki. Sądzę, że gdyby Pasieczny pominął kilka fragmentów tekstu Thijisa, spektakl znacząco by na tym zyskał.

Całości bardzo dobrze dopełnia natomiast muzyka zaproponowana przez Roberta Łuczaka. Oddaje ona zmieniające się relacje dwojga bohaterów. W chwili gdy dochodzi do ich pierwszego zetknięcia, dręczącą obojga samotność i niepewność akcentują ostre dźwięki skrzypiec. Kiedy postaciom udaje się nawiązać porozumienie, miękko przygrywa im fortepian. W momencie gdy z ich twarzy opadają maski, a na jaw wychodzą głęboko skrywane, ciemne tajemnice, fortepian i skrzypce zlewają się zaś w jedno. Podkreśla to, iż bohaterów łączy wspólnota doświadczeń, takich jak śmierć czy choroba, lecz jednocześnie dzieli ciężar dokonanych w przeszłości wyborów.

„Pocałunek" to pozbawiony czułostkowości i prostego moralizatorstwa spektakl o chorobie oraz o tym, jacy samotni bywamy, mierząc się z jej bezlitosną świadomością. Obrazuje on, w jaki sposób rozpacz skłonić może do najdziwniejszych nawet czynów czy przemyśleń. Ukazuje, jak przerażeni czymś, co ma nastąpić, staramy się o tym nie mówić, pragnąc w ten sposób powstrzymać nadejście „zła" i przedstawia bliskie nam wszystkim rytuały wiążące się z wiarą, że poświęcenie pomoże nam spełnić jedną wybraną intencję. Jednocześnie pokazuje jednak, jak wielką uzdrawiającą moc mogą nieść zwykłe – jak by się wydawało – słowa pocieszenia usłyszane od obcej osoby. Zachęca do otwarcia się na ludzi, niosąc pozytywne – mimo wszystko – przesłanie, że jeśli pogodzimy sie z tym, co nieuchronne, uda nam się odnaleźć piękne strony życia i nauczyć się czerpać z niego pełnymi garściami, nawet jeżeli zostało nam już tylko tyle czasu ile zabiera rozmowa z kimś na ławce w parku lub jeden skradziony pocałunek.

 

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
3 kwietnia 2014
Portrety
Marek Pasieczny

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...