Grać Mrożka na poważnie...

"Emigranci" - reż: Krzysztof Rościszewski - Teatr Mały w Manufakturze

Miała być "Końcówka" Becketta, a są "Emigranci" Mrożka. Tak czy inaczej, łódzki Teatr Mały wprowadził do repertuaru "głębszy sens", i to z wyższej półki. Stanął tym samym przed trudnym pytaniem, jak wystawiać dramat, tak silnie osadzony w innej niż współczesna rzeczywistości, by poruszyć dzisiejszego widza?

Uniwersalizm sztuki jeszcze nie oklapł, tekst nadal świetnie brzmi na scenie i w zasadzie sam się broni, zdecydowano się zatem na wierność jego literze. Wierność nawet bardziej ideom Mrożka, niż jego scenicznym wskazówkom. Oznaczało to odrzucenie formalnych eksperymentów, jak i uwspółcześniania na siłę oraz wyjątkowe uwrażliwienie na odpowiednie rozłożenie akcentów w relacjach między AA i XX (Marek Kasprzyk i Mariusz Pilawski). 

Scenografia Honoraty Łukasik umiejętnie wykorzystuje możliwości Teatru Małego. Boczne ciągi szpetnych rur kanalizacyjnych komponują się z wspierającymi niski pofabryczny strop kolumnami. Także z tymi, przy których siada publiczność. Świat "Emigrantów" wychyla się w stronę widza i pochłania go. Chciałoby się, aby i kolejne konstrukcje przestrzeni scenicznej równie finezyjnie pokonywały pozorne lokalowe niedogodności. 

Trzon pozostaje z Mrożka: dwa łóżka, stół przykryty gazetami, dwa krzesła, obskurny zlew. Nad nim wisi fragment z już rozbitego lusterka. Od Mrożkowych szarości Łukasik woli jednak pastelowe gnijące zielenie. Podłogę zasłała porozcinanymi kartonami, kotarę zastąpiła odrapaną ścianą; za nią znajduje się przedpokój, a jednocześnie pakamera, w której panowie AA i XX gotują wodę. Z kolei przytulanka XX, "forsiasty" Pluto, to wypisz wymaluj pies Pankracy. 

Reżyser Krzysztof Rościszewski, wierny Mrożkowi w zarysie, w szczegółach pozwala sobie na odrobinę wolności. Nie przeinacza przy tym sensów, ani nie interpretuje tekstu na nowo. Tylko, że w "Emigrantach" każdy inaczej potraktowany niuans może osłabić wymowę całości. Nie dochodzi do tego, gdy koniak, który w oryginale szybko uderza do głów, w "Małym" roztkliwia dopiero po wyżłopaniu pękatej butelczyny (aż do osunięcia się łkającego AA na podłogę). Można wybaczyć również brak śmiechu mieszkańców wyższego piętra domu w końcowym dialogu-monologu. "Szloch cichy, a potem coraz głośniejszy, rozdzierający" AA chyba jednak powinien się pojawić, jakkolwiek nie na miejscu mógłby się w dzisiejszym teatrze wydawać. Do rozważenia pozostaje kwestia, czy dzielenie zwartego spektaklu przerwą nie wytrąca aktorów z rytmu, a publiczności ze scenicznej rzeczywistości.

W bardzo dobrej formie aktorskiej jest Mariusz Pilawski, dyrektor Małego. XX w jego wykonaniu jest gruboskórny, popędliwy, prosty, wręcz prostacki. Opięte portki uwydatniają jego cielesność. Zaproponowaną mimiką scala nieporadność z tępotą. Skalę emocji oddaje plastycznie, unika monotonii i grania pod publikę. Marek Kasprzyk sprawdza się zwłaszcza, gdy mowa jest o etosie emigranta-intelektualisty. Zdarza się, że wyciąga z tekstu kwintesencję tej rozdartej, złożonej postaci. Może czasem brakuje mu wyrazistszej ironii, może obaj nie zawsze zawzięcie "kotłują się" na podłodze, za to sceny "przy-stolikowe", pomimo statyczności, pełne są wyczuwalnego napięcia.

Duet przede wszystkim jednak nie stara się rozbawić widza do rozpuku. I jest to dużą zaletą spektaklu w Teatrze Małym. W czasach do znudzenia rozchichotanych grać Mrożka na poważnie - dobrze, że się udało.

Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
17 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia