Grają, szukają, próbują

28. Festiwal Szkół Teatralnych

Trzeci dzień festiwalowych zmagań studentów szkół teatralnych był jak na razie najciekawszym przeglądem talentów, które dają o sobie znać w konfrontacji z niełatwymi tekstami, jakie tego dnia dominowały w repertuarze. Co spektakl przenosiliśmy się do zupełnie innego świata - nie pozwalało to ani na chwilę nudy. Trzeba przyznać, że studenci łódzkiej PWSFTv i T wypadają na tegorocznym Festiwalu wyjątkowo dobrze na tle zespołów z innych szkół, co daje im duże szanse w walce o konkursowe laury.

Jako pierwsza tego dnia została zaprezentowana pozakonkursowa „Gąska” PWSFTv i T w reżyserii Grigorija Lifanova. To dobrze opowiedziana historia, w której nie brak miłości, rozczarowania, bólu, zawiści i tęsknoty za lepszym życiem. Aktorzy prowincjonalnego teatru mają świadomość, że są na siebie skazani i że nie wyrwą się nigdy z małego miasteczka. Nieco zmian w ich życiu powoduje pojawienie się młodej, atrakcyjnej aktorki Nonny (Anna Sandowicz) - tytułowej „głupiej gąski” - która zostaje kochanką dyrektora teatru Fiodora (Jan Marcinowski) i miernego aktorzyny Wasilija (Piotr Jęczara). Problem w tym, że Wasilij jest mężem Ałły (Agnieszka Żulewska), z którą ma dwoje dzieci, a Fiodora wciąż kocha jego była żona Diana (Oriana Soika). Ałła wpada rozwścieczona do sypialni kochanki swego męża i zastaje w jej łóżku… dyrektora teatru. Zdezorientowana kobieta szybko dochodzi do siebie demaskując dwulicowość dziewczyny, jednak to dopiero początek serii bolesnych przebudzeń, które staną się udziałem wszystkich bohaterów. Estetykę spektaklu wyznacza styl Ałły Pugaczowej - jej sterczące rude włosy stały się inspiracją dla tysięcy kobiet, które naśladowały jej sposób bycia, poruszania i ubierania się. Spektakl przepełnia muzyka w wykonaniu Pugaczowej, pozwalająca na podróż w czasie. „Gąska” jest przykładem teatru, na który składa się zaangażowane aktorstwo, ciekawie zaaranżowana przestrzeń i wciągająca historia, w której każdy widz jest w stanie odnaleźć odniesienia do własnego życia.

Zespół Warszawskiej Akademii Teatralnej zaprezentował „Wieczór trzech króli” w reżyserii Cezarego Morawskiego, który rozbawił publiczność do łez. Największym atutem przedstawienia był dowcip, wyczucie konwencji oraz duże tempo akcji, utrzymywane przez cały czas trwania spektaklu. Zespół miał okazję wykazać się sporym talentem komediowym, czym udało mu się zdobyć sympatię zdecydowanej większości widzów. Jedynym elementem scenograficznym były cztery duże prostokątne ruchome konstrukcje - przemieszczające się ścianki, których wielofunkcyjność zachwycała. Tym samym twórcy przedstawienia udowodnili, że nie trzeba dużego budżetu i olśniewających wizualnie efektów, aby zrobić błyskotliwe widowisko, które może się podobać publiczności. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Konrad Darocha kreujący rolę Błazna - aktor wykazał się nie tylko talentem wokalnym i komediowym, na nim spoczywała także spora odpowiedzialność, ponieważ przez cały czas znajdował się na scenie, był odpowiedzialny za utrzymanie tempa akcji, kierował całą intrygą. Wywiązał się ze swojego zadania doskonale, pracując na sukces całego warszawskiego zespołu.

Na tym tle nienajlepiej wypadł „Lepszy świat” w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Przedstawienie powstało na podstawie dwóch dramatów Rolanda Schimmelpfenniga - „Arabska noc” i „O lepszy świat”. Trzeba przyznać, że znudzenie widzów w dużej mierze spowodowane było nieatrakcyjnością samych tekstów. Można było odnieść wrażenie, że w statycznej scenografii (coś w rodzaju drewnianego baraku mającego symbolizować najpierw mieszkania bohaterów, następnie bazę wojskową; na scenie znajduje się także łóżko i wanna) męczą się także aktorzy. Przestrzeń i scenografia w żadnej sposób nie wpływały na zdynamizowanie akcji, nie pomagały w przyswojeniu niełatwych teksów, z których wyłaniał się bezwzględny świat walki, wojny, nienawiści. Obserwujemy rzeczywistość na granicy upadku, miejsce, w którym przeżycie każdego kolejnego dnia może się okazać zadaniem ponad ludzkie siły. Pojęcia takie jak przyjaźń, zaufanie, zespołowość dawno przestały mieć rację bytu. Paweł Miśkiewicz wyborem takich tekstów nie pozwolił młodym ludziom na zaprezentowanie w pełni swych umiejętności, choć pracował z utalentowanym zespołem wrocławskiej PWST.

Rozrywkę na wysokim poziomie zapewniły widzom krakowskie „Nadobnisie i koczkodany” w reżyserii Adama Nawojczyka. Spektakl wprowadził nas w świat absurdalnej witkacowskiej rzeczywistości, która może wydawać się zupełnie nierealna, jednak zadziwiająco dużo elementów odnieść można do naszego własnego życia. Interesująca była już sama przestrzeń, w której rozgrywa się akcja - przedstawienie grane jest w wąskim pasie sceny zbudowanym na zasadzie równi pochyłej. Widzowie znajdują się naprzeciw siebie, po obu stronach ustawionej pod kątem drogi, na której końcu znajduje się coś w rodzaju pokoju, salonu z kanapą, nad którym umiejscowiony jest balkon. W tej charakterystycznej przestrzeni mamy okazję obserwować paradę osobliwości, które poszukują odpowiedzi na pytania o własną seksualność, o istotę międzyludzkich relacji, sens istnienia. Śpiewane na żywo piosenki Anny Jantar i Krzysztofa Krawczyka, efektowna scena pojawienia się Zofii przy akompaniamencie muzyki Nancy Sinatry („My baby shot me down”) oraz doskonałe aktorstwo sprawiły, że było to najciekawsze z prezentowanych tego dnia przedstawień.

W konkursie wziął udział także „Equus” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego zagrany przez studentów PWSFTv i T. Naprzeciw publiczności znajduje się druga widownia, którą wypełniają postaci w białych maskach i szarych płaszczach, obserwujące przebieg wydarzeń pełniąc rolę chóru oraz milczącej ławy przysięgłych, przedstawienie ma bowiem wiele cech procesu kryminalnego. Detektywem jest w tym wypadku Doktor Dysart, doświadczony psychiatra, który ma pomóc w zdemaskowaniu motywów zbrodni i przywróceniu równowagi psychicznej Alana, który wyłupił oczy koniom, ponieważ widział w nich zazdrosnego Boga, jaki nieustannie go obserwuje. Spektakl każde nam zmierzyć się z bardzo trudnymi, niejednoznacznymi emocjami, dostarczając jednocześnie niezapomnianych wrażeń wizualnych. Olbrzymią rolę odgrywa światło oraz milczący chór, który w pewnym momencie przeobraża się w stado koni. Fragment spektaklu, w którym uwięzione w boksach zwierzęta miotają się jak oszalałe (aktorzy mają na sobie obroże symbolizujące końskie chomąta) robi duże wrażenie, podobnie jak pozostałe sceny, w których stado osacza bohatera lub miarowym, zsynchronizowanym oddechem wybija rytm. Pod koniec przedstawienia w głębi sceny pojawia się szkielet konia - symbol boskości, nośnik najważniejszych dla Alana wartości, zostaje zdegradowany. Bohater nie wygra z tym, co go ukształtowało.

Za nami większość festiwalowych spektakli. Dzisiejszy dzień pozwoli nam dokonać pełnej oceny każdego z zespołów. Werdykt jury zostanie ogłoszony jutro w samo południe.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
13 maja 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...