Gruszki, majtki i szkielety

Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem

Maluchem woził z Turcji dekatyzowane dżinsy. Handlował tajlandzkimi biustonoszami. Piotra Machalicę namawiał na trzeci filar. Dzisiaj jest świetnym aktorem, tłumaczem, reżyserem. Jacek Poniedziałek szczerze o trudnych zawodowych początkach.

Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?

- Mieszkałem w Krakowie przy ulicy Gdańskiej. Właściwie to centrum miasta, ale nasza ulica była nieutwardzona. Po drugiej stronic żyła rodzina Banachowiczów, która prowadziła gospodarstwo rolne. Mieli beczki z ogórkami kiszonymi i silosy z kapustą kiszoną, której zapach roznosił się po całej okolicy. Władza mówiła na takich: "prywaciarze" albo "kułaki". Przyjaźniłem się z ich synem Piotrkiem i chyba już od 11. roku życia regularnie u nich pracowałem. Jeśli nie przy kapuście i ogórkach, to przy zbiorach rabarbaru. Wiązaliśmy go w pęczki i sprzedawaliśmy z ciężarówki na placu Imbramowskim. Do dzisiaj uwielbiam smak świeżego rabarbaru.

Dało się zarobić?

- Banachowicze płacili zajebiście. Naprawdę. Zarabiałem chyba więcej niż mama. Zresztą wszystkie pieniądze i tak jej oddawałem. W domu się nie przelewało.

Truskawki też zbierałeś u Banachowiczów?

- Nie. Ale także po sąsiedzku. Truskawki i maliny rosły w ogródku pana Aleksandrowa, którego uwielbiałem. Był człowiekiem wielu talentów. Miał w piwnicy zakład ślusarsko- stolarski i wydawało misie, że umiał zrobić i naprawić wszystko. Do tego grał na skrzypcach i akordeonie. Pan Aleksandrów był inwalidą i dostał z przydziału pokryty brezentem trójkołowiec, tak zwany velorex. Jeździliśmy tym pojazdem na łąkę przed znanym w naszej dzielnicy barem Meteor i zbieraliśmy tam krowie placki. Dolewaliśmy do nich wody i podlewaliśmy tym truskawki. Rosły ogromne i były najlepsze na świecie.

Czy greckie brzoskwinie również były najlepsze na świecie?

- Lepsze od nich były tylko gruszki. "Ahlavia", czyli gruszka - pamiętam to słowo do dzisiaj. Do Grecji pojechałem w 1988 r. To był mój pierwszy w życiu wyjazd zagraniczny, oczywiście z Almaturem (śmiech). W Polsce, w Peweksie, kupiłem ogromne ilości gumy Donald i cieni do oczu. Na Ukrainie sprzedawało się to na pniu i kupowało grube złote obrączki oraz lornetki. To z kolei było chodliwe w Grecji. Tamtejsi celnicy doskonale o tym wiedzieli i wszystko, co przy nas znaleźli, wpisywali każdemu z osobna długopisem do paszportu. W drodze powrotnej należało te przedmioty ponownie okazać. Ja oczywiście wszystko sprzedałem. A potem na granicy dostałem ogromny mandat, na który poszły niemal wszystkie zarobione pieniądze.

I pewnie dlatego musiałeś się przerzucić na handel dekatyzowanymi dżinsami...

- Skąd wiecie? Z kumplem, który miał w Grecji malucha, pojechaliśmy do Stambułu. To był szok. Nie tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie widziałem tak gigantycznego miasta. Zaskoczyły nas gościnność i kultura tamtejszych sprzedawców - rzecz w PRL-u niespotykana. Za całą kasę zarobioną na greckich gruszkach kupiliśmy tony tureckich dżinsów. Malucha wypchaliśmy po sam dach. Potem mój szwagier sprzedawał ten towar w Warszawie, na Skrze. Wokół stadionu był taki bazarek...

Pamiętamy. Kupowaliśmy tam "twoje" dżinsy.

- (śmiech) Po powrocie do kraju zostałem malarzem pokojowym. Razem z Jurkiem Sarną, kolegą z zawodówki i technikum, tworzyliśmy bardzo solidny i drogi duet. O jakości naszej roboty mogą zaświadczyć między innymi Kora i Jan Peszek. Malowaliśmy dobrze i szybko, wzbudzając przy tym spore zainteresowanie córek właścicieli. Zwykle było gorąco, a my z gołymi torsami... Zajmowaliśmy się tym jakieś dwa lata. Dziś Jurek jest wybitnym architektem, który zbudował pół nowego Krakowa.

Ty za to pod miastem kopałeś dołki.

- W wakacje, przed rozpoczęciem studiów aktorskich, bawiłem się w archeologa. Cały wrzesień ryłem pod Krakowem. Wykopałem parę szkieletów i przepiękną starą bransoletę z brązu w kształcie spirali. To była żmudna, ale ciekawa robota.

Już jako aktor zająłeś się komiwojażerstwem.

- Pracowałem wtedy w Teatrze im. Słowackiego, w czasach masakrycznie niskich stawek. Trzeba było jakoś żyć, więc handlowałem tajlandzkimi majtkami i biustonoszami. Bardzo niskiej jakości, ale za to w ładnych kolorach. Jeździłem 20-letnim bmw i opychałem towar puszystym paniom z GS-ów. Brałem je na urok osobisty. Majtki nadawały się do noszenia tylko do pierwszego prania. Dobrze mi szło, ale nigdy wcześniej ani potem nie wykonywałem tak upokarzającej pracy

I dlatego przerzuciłeś się na fundusze emerytatne?

- To były moje początki w Warszawie. Do grania miałem niewiele, a z etatu w teatrze nie mogłem się utrzymać. Na trzeci filar namawiałem głównie znajomych. Czułem się z tym mocno niezręcznie. Jak sobie przypomnę moje spotkanie z Piotrem Machalicą... Może to i dobrze, że w sposób bardzo serdeczny odmówił.

Ile polis sprzedałeś?

- Pewnie ze 100. Reklamacji do tej pory nie było (śmiech).

Pamiętasz swoje pierwsze płatne tłumaczenie?

- "Oczyszczeni" Sary Kane dla wrocławskiego Teatru Współczesnego. Jakieś 12 lat temu. Zajmuję się tym do dziś. Właśnie ukazała się przetłumaczona przeze mnie książka: "Tango. Powrót do dzieciństwa w szpilkach". To autobiografia Justin Vivian Bond - transseksualnej i biseksualnej Amerykanki. Polecam. Mam też niespodziankę...

Grasz ją.

- Skąd tak dobrze mnie znacie? (śmiech). Zapraszam do Nowego Teatru na przedstawienie "Kabaret warszawski".

***

Jacek Poniedziałek - rocznik 1965, aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, tłumacz. Szerokiej publiczności znany dzięki roli w serialu "M jak miłość". Występował na deskach krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego, Starego Teatru oraz stołecznego Teatru Rozmaitości. Obecnie w zespole Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego.

Arkadiusz Bartosiak , Łukasz Klinke
Przekrój
14 czerwca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...