Gry duńskiego księcia

"Hamlet" - reż. Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu

Poznański "Hamlet" Pawła Szkotaka jest opowieścią o świecie, w którym zbrodnię i zło nazywa się polityką. Człowiek, który czuje się lepszy od innych, może uzdrowić rzeczywistość tylko w jeden sposób: unicestwiając wszystkich, którzy są nią zarażeni. I siebie.

Paweł Szkotak czyta Szekspira po linii Swinarskiego i jego legendarnego, nieukończonego "Hamleta". Kładzie akcent na sprawy państwa i sukcesji władzy, opowiada tragedię w konwencji politycznego thrillera. W tak pomyślanej rzeczywistości nie ma miejsca na miłość, pamięć, współczucie, odpowiedzialność. Jest tylko gra, kombinacja układów sił.

Reżyser zakłada, że bardziej powinniśmy rozumieć motywy postępowania bohatera, niż się z nim utożsamiać. Hamlet grany przez Michała Kaletę jest nieprzyjemny, cyniczny, czasami nawet nieludzki. W jednej z pierwszych scen odbiera z depozytu rzeczy należące do ojca - komórkę, sygnet, okulary. Włącza telefon, odsłuchuje pocztę głosową, zakłada ojcowskie szkła, tak jak się zakłada maskę na twarz. "Będę tylko grał wrażliwego inteligenta, tak naprawdę jestem jednak kimś innym niż myślicie" - zdaje się mówić. W tym przebraniu przechadza się po scenicznym Elsynorze, przypominającym nawet nie nowobogacki pałac, co dwukondygnacyjny salon SPA.

Hamlet u Szkotaka nie jest tym, który demaskuje obłudę i pozorowaną żałobę dworu. Sam kłamie najwięcej, udaje żal po śmierci ojca, mistyfikuje jego pojawienie się. Wszystko po to, żeby wytrwać do końca rozgrywki. Musi przekonać rywali i świadków - a nawet siebie - że nie jest groźny, że tylko z czystej bezsilności zadaje ciosy. Bo gra w wielopoziomową grę sam jeden przeciwko królowi, rodzinie, szpiclom, urzędnikom i obywatelom. Na ich machinacje i fałsz odpowiada fałszem monstrualnym i ostatecznym.

W przesiąkniętym polityką świecie Hamlet nie posiada żadnych poglądów - nie kieruje nim ideologia, tylko czysta praxis. Wie, jak można zdobyć władzę i taki sobie zakłada cel. Po co mu to? Nie chce przecież władzy dla ambicji i nie chce jej dla zemsty (tę realizuje niejako przy okazji). Nie próbuje udowodnić umarłemu ojcu, że na nią zasłużył. Mógłby ją zdobyć i po prostu pójść sobie, zostawiając niepotrzebne trupy wokół. Bo ostatecznie stracił złudzenia co do natury ludzkiej: "Złe jest to wszystko i skończy się źle". Jego działania są tyleż zamachem stanu, co wyrafinowanym samobójstwem. Za motto spektaklu można by uznać pełen niezdrowej ekscytacji okrzyk Hamleta: "Co to za rozkosz widzieć, jak dwie intrygi pędzą przed siebie na oślep, by się zderzyć łbami." Tylko to drżenie trzyma bohatera przy życiu, zmienia go w automat niszczenia i upokorzenia.

To jeden z najbardziej samotnych Hamletów, jakich widziałem. Nie ma sojuszników ani przyjaciół. Horacy jest dworskim funkcjonariuszem, złamani aresztowaniem Rosencrantz i Guildernstern pilnują go lepiej niż policjanci. Nawet stłamszona i neurotyczna Ofelia (przejmująca rola Barbary Prokopowicz) akceptuje reguły powszechnej inwigilacji, zgadza się, żeby przypięto jej mikrofon do podsłuchiwania Hamleta. Potem jednak w odruchu nigdy niewygasłej miłości pokazuje go księciu: "Patrz, jestem z Tobą, grajmy razem w tę grę". Tylko że Hamlet nie ufa już nikomu. I dlatego przyjmuje odpowiedzialność za jej śmierć, zgadza się z tym, że ofiary z bliskich są wliczone w koszta. W najbardziej wstrząsającej scenie spektaklu Hamlet wysypuje z urny na swoją twarz prochy Ofelii, jakby grzebał ją w sobie - na zaciśniętych ze złością wargach i zamkniętych powiekach.

Już myślałem, że w tak przygotowanym "Hamlecie" legendarny monolog "Być albo nie być" nie jest potrzebny. Bo w końcu u Szekspira wypowiada go człowiek zagubiony w życiu, pełen wahań, co wybrać - działanie czy wybaczenie, pamięć czy kompromis. Książę Kalety znajduje czas na te rozważania dopiero na końcu spektaklu, przed pojedynkiem. Lecz wtedy "nie być" i "być" znaczą już dla niego tyle samo. Polityka jest złem, ale tylko dzięki niej świat istnieje. Hamlet - jeszcze jeden amoralny polityk pokonany własną bronią? Ocalony przypadkiem z finałowej rzezi Horacy rzuca ironicznie w stronę trupa księcia: "Pękło szlachetne serce"

Podejrzewam, że żaden inny reżyser młodej generacji nie zrobiłby "Hamleta" w taki sposób i nikogo nie interesowałaby tak widziana polityka. Bo Paweł Szkotak cofa się przed erę postpolityczności, do czasów, kiedy cynizm i naiwność nie egzystowały jeszcze razem w tak dziwnych proporcjach jak teraz. I wychodzi mu apologia ludzkiej bezradności. Skoro "nic nie można", to może i lepiej. Zostańmy tam, gdzie jesteśmy: w bólu bez szans na odpłatę.

Łukasz Drewniak
Przekrój
24 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia