Hamlet jest jak Królik Bugs

13. Festiwal Szekspirowski w Gdańsku

W Gdańsku startuje Festiwal Szekspirowski. Największym wydarzeniem tegorocznej edycji, która potrwa do 10 sierpnia, będzie "Hamlet" legendarnej The Wooster Group. "Awangarda to underground, a underground to walka" - powiedziała DZIENNIKOWI jego szefowa, Elizabeth LeCompte.

W „Hamlecie” łączy pani tekst Szekspira ze zdobyczami najnowszych technologii. Miksując ze sobą kulturę popularną i wysoką, pyta o współczesne mity. Czy kiedykolwiek wyobrażała sobie pani siebie jako reżysera w tradycyjnym teatrze?

Elizabeth LeCompte: Tak. Lecz nie byłby to teatr „tradycyjny” czy konserwatywny – po prostu staram się zawsze robić w teatrze to, czego prawdopodobnie on sam dziś potrzebuje. Chcę, by sztuka pozwalała nawiązać dialog z widownią. Nigdy nie podniecała mnie myśl o dekonstrukcji klasyki dla samego rozwalenia jej w pył. Przeszkadzają mi wszystkie szczegóły dzieła, kontekst sztuki, który wisi wyłącznie na niej jak zbędna dekoracja. To wszystko wchodzi mi w drogę, kiedy skupiam się na czystej wizji. Mnóstwo pracy kosztuje ukazanie tej wizji w takim kształcie, by nie przeczyła rzeczywistości, jaka nas otacza. A jednocześnie by nie wymazywała miejsca, jakie sztuka zajmuje w tradycji i kulturze. Ujmując rzecz filozoficznie – dzieła teatralne opisują świat, ale także istnieją w tym świecie, są czymś, co musi zostać opisane. Gdy ktoś określa je mianem klasyki, oznacza to w powszechnej opinii, że powinny pozostać niezmienne, bo są ideałem w teatrze. To trochę śmieszne, ponieważ zakłada, że sztuka musi być odporna na ewentualne interpretacje, a zarazem świętości. Wolę obserwować dzieło, jak dziś funkcjonuje w świecie.

Dlaczego zmienia pani kontekst klasycznych sztuk?

Kontekst klasycznych dzieł zmienia się ze mną lub beze mnie.

The Wooster Group zawsze podkreślała swoje związki z innymi sztukami. W „Hamlecie”, którego pokażecie w Gdańsku, znajdzie się cytat z filmu – ekranizacji reżyserowanej przez Johna Gielguda w 1964 roku...

Widziałam tego „Hamleta”, gdy byłam nastolatką. W powietrzu gęstniało podniecenie związane z romansem Richarda Burtona z Liz Taylor. Aktorka była na widowni każdej nocy, ubrana w suknię koloru lawendowego. Siedziała u góry, w specjalnej loży. Więc, jak pani widzi, dla mnie ta broadwayowska produkcja niosła ze sobą przynajmniej dwie frapujące historie!

Co próbuje pani osiągnąć, zamazując granice między filmem a teatrem? Czy to rodzaj filmu teatralnego?

Sądzę, że to sam Gielgud i grający Hamleta Richard Burton desperacko pragnęli wymazać wszelkie granice między filmem a teatrem. To niemal tak tragiczne, jak zamazywanie granicy między życiem a śmiercią, co np. Hamlet pragnie uczynić, rozmawiając z ojcem. Kocham kino. Możliwe, że czasem komponuję ramy spektaklu i przycinam je w czasie, tak jak robią to filmowcy na taśmie. Nie próbuję nic osiągnąć, używam tylko środków, które są mi najbliższe. Zapisany na taśmie, a następnie zwielokrotniony obraz jest wszędzie wokół nas, gdzie tylko się obrócimy. Ale teatr daje poczucie wyjątkowości momentu, w którym to się dzieje. Każdego wieczora jestem w teatrze, bo nie chcę z niego nic utracić... Umieram z ciekawości, by zobaczyć, co stanie się za chwilę – nawet gdy wiem, jaki będzie finał.

Film Gielguda jest właściwie próbą, bez kostiumów i dekoracji. W jaki sposób ta konwencja współgra z pani interpretacją „Hamleta”?

„Hamlet” Gielguda z pewnością nie jest próbą. To jej obraz, niemający związku z rzeczywistością. Była to pewna koncepcja, jak przedstawiać „Hamleta” w owym czasie, uważano ją wówczas za olśniewającą. A co więcej, zapis tej produkcji teatralnej na taśmie filmowej został wcześniej precyzyjnie zaplanowany – miał być właśnie symulacją spektaklu prezentowanego na żywo na Broadwayu. Tak intrygująca wizja teatru w filmie z pewnością przyciągnęła moją uwagę do spektaklu Gielguda. To był rodzaj otwartych drzwi dla wszystkich inscenizacji „Hamleta”, które były wcześniej, a widziałam ich całkiem sporo.

Jak opisałaby pani Hamleta Scotta Shepherdsa? Jest choć trochę podobny do wersji Richarda Burtona?

Nie powiedziałabym, że jest podobny. Jest w podobnej relacji do Richarda Burtona, co Richard Burton do „Hamleta”. To znaczy, że zbliża się do struktury koncepcyjnej, jaką jest postać Hamleta w świecie, który w czasach Burtona zdążył już odejść od tradycyjnego teatru w stronę kina. Przypomina to trochę relację Księcia Hamleta do Króla Hamleta, jego ojca ducha.

Zgodziłaby się pani z opinią Jana Kotta, że jest jak gąbka, która wchłania całą współczesność?

O, tak! Dla mnie mnóstwo z Hamleta ma w sobie nawet Królik Bugs, i na odwrót – w Hamlecie widzę sporo z Królika Bugsa. On także potrafi godzinami gadać, ale sam nie umie uchronić się od kłopotów.

Jak dalece chce pani eksperymentować na klasyce?

Zobaczymy. Następnym spektaklem wracamy z kolei do źródeł kultury amerykańskiej: bierzemy na warsztat sztukę Tennessee Williamsa.

Są granice, których jako reżyser nigdy pani nie przekroczy?

Pozwalam, by styl inscenizacji wyrastał z tkanki sztuki. Czasem bawię się myślą: „Co jeszcze możemy zrobić? Co ominęliśmy przedtem?”.

Powiedziała pani kiedyś, że technologia pozwala zawrzeć w jednym dziele sztuki więcej znaczeń. Dopuszcza ona także większą dosłowność interpretacji?

Nie. Jeżeli technologia ingerująca w tkankę sztuki, dopuszcza jakieś wady interpretacyjne, to wadą tą może być tania symbolika. A raczej narażanie dzieła na skrótową, pełną symboli interpretację. Świat, w którym wszystko zaprezentowane jest w wymiarze symbolicznym, staje się tak szybki, kolorowy i złożony jak migający w telewizorze obraz.

Pani autorski teatr zawsze wyznaczał kierunek zmian. Pani pierwsza zaczęła używać slajdów, wideo, taśmy filmowej i technologii na tak wielką skalę. Dziś widzimy te elementy prawie w każdej inscenizacji. Czuje się pani jak matka nowoczesnego nurtu w teatrze?

Jeśli tak miałoby być, to znaczy, że jestem okropną matką! Interesuje mnie tylko mój świat teatralny. I myślę, że twórca może ograniczyć swoje dziedzictwo i wpływy, jakie jego koncepcje mają na innych, tylko do własnych dzieł. Nawet gdy coś kradniesz, robisz to na swój sposób, przetwarzasz inspiracje po swojemu, i nie możesz nic na to poradzić. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi, kim jest twoja matka. Kwestia pochodzenia to bardziej temat do plotek, czym między innymi zajmuję się jako reżyserka (śmiech). Wiąże się to z odwiecznymi pytaniami o banalne rzeczy, które zawsze fascynują ludzi: „Kogo lubisz?”, „Z kim jesteś?” lub „Z kim byłeś”? To tematy, które interesują mnie, tak jak interesowały Szekspira.

W jaki sposób nurt, który pani zapoczątkowała, będzie się rozwijał w najbliższej przyszłości?

Wszystko pójdzie w kierunku teatru, który nie kosztuje zbyt wiele i nie pochłania tyle czasu, ile inscenizacje na wielkich konserwatywnych scenach narodowych. W rzeczywistości moje spektakle nigdy nie opierały się na języku technologii dla niej samej – używałam w nich po prostu tego, co było pod ręką i co mogłam wykorzystać. To był swoisty teatr recyklingu.

Co znaczy dziś awangarda w teatrze?

Według mnie awangarda oznacza underground. A underground to walka. Błyskotliwa, rozbuchana awangarda była czymś cudownym i ożywczym dla sztuki XX wieku. Niestety, zaczęła zamierać, gdy pojawili się pierwsi artyści nurtu Fluxus. Lecz dziś są to już dylematy przeszłości.

Agnieszka Michalak, Anna Gromnicka
POLSKA Dziennik Bałtycki
3 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...