Hamlet zza miedzy

"Hamlet" - reż. Walerij Fokin - Teatr Aleksandrinski w Sankt Petersburgu

W jednej ze swoich recenzji Jan Kott napisał: "(...)Tytus Andronikus jest sztuką Szekspira. Albo raczej sztuką przerobioną przez Szekspira. Jak zresztą i Hamlet. Tyle tylko, że w Tytusie Szekspir zaczynał dopiero kształtować materię dramatyczną, jaką zastał. (...) Tytus Andronikus to już jest teatr szekspirowski, ale to jeszcze nie jest tekst szekspirowski."

Hamlet to już bez wątpienia i teatr, i tekst Shakespeare’owski. Pytanie tylko, który z tych dwóch elementów jest większym wyzwaniem dla współczesnego reżysera. Podjąć tekst Shakespeare’a w Hamlecie i nie zabić jednocześnie jego teatru, a nade wszystko zmusić współczesność, aby karmiła się jednym i drugi – to chyba ideał. Fokin podjął tekst w jednym z wielu możliwych wariantów treści. Nie ma tu nadmiaru filozofowania, bo też w polityce nie ma na to miejsca. Nie ma tu epatowania miłością, zemstą czy zdradą. Hamlet Fokina dotyczy władzy – mocy i niemocy jej sprawowania – i wszystko co się na ten spektakl składa, podporządkowane zostało takiej wykładni.

Inaczej jest w tym Hamlecie z teatrem Shakespeare’a. Nie mamy złudzeń, że nie jest to żadne średniowiecze, czy renesans. Zaczyna się wszystko bardzo współcześnie. Na uroczystość koronacji Klaudiusza panowie przybyli w garniturach, panie w sukniach wieczorowych. Wiemy też doskonale, że tu nie Dania jest więzieniem. W pierwszej chwili zdawać by się mogło, że stan, w jakim znajduje się książę Hamlet gdy go poznajemy, wynika z głębokiej tęsknoty za zmarłym niedawno ojcem. Taki lokalny sposób radzenia sobie z żałobą – Rosencrantz i Guildenstern wnoszą go pijanego, półprzytomnego, ubierają w garnitur, wpuszczają na trybunę honorową. Pilnują, żeby nie zabił się na schodach i żeby przestał łapać za tyłek Ofelię. Niedługo potem okazuje się, że Hamlet nie pije sam. Jest przez Rosencrantza i Guildensterna wódką pojony. Później dla odmiany, również wódką, książę faszeruje ich. Wódka jest także fundamentem mądrości ludowej Grabarzy. W ich uniformach są kieszonki, w których trzymają plastikowe kubeczki. A na plecach mają napisane cyrylicą: „requiem service”. Coś się psuje w państwie…

Kostiumy z epoki pojawiają się później. Pojawiają się, gdy Hamlet postanawia rozprawić się ze stryjem. Pojawiają się, gdy intryga Hamleta wraca na swoje miejsce, gdy to, co napisał Shakespeare zaczyna zgadzać się (w przeważającej części) z tym, co pokazuje Fokin. Wcześniej jest nieco inaczej.  Rosencrantz i Guildenstern nie są zausznikami Klaudiusza, ale sługusami Fortynbrasa. Nie – nie sługusami. Oni z nim robią interesy. Dostali od niego pieniądze za wywołanie zamętu w „Danii”. Mieli zasugerować Hamletowi, że jego tatuś nie zszedł śmiercią naturalną. Wywołali więc Ducha Ojca Hamleta. Gdy książę był jeszcze pijany narobili dymu i szumu i kazali przechadzać się komuś przebranemu w zbroję starego Hamleta. Sami wygłaszają kwestię Hamleta seniora. Tu zatem duch nie zstąpił widomie. Widome są natomiast pragnienia Rosencrantza i Guildensterna. Można w nich widzieć młodych obrotnych oligarchów, którzy za odpowiednio wysoką cenę są skłonni przyczynić się do zmiany władzy. Grunt, żeby ich było na wierzchu. Podobnie jest z samym Fortynbrasem.

Gdy zatem Hamlet zaczyna działać, Fokin znów przypomina nam, że siedzimy po uszy w intrydze z czasów zamierzchłych, czasów, które już dawno minęły i nikt ich nie pamięta. Książę wypada na scenę w przydługiej białej koszuli, wysokich skórzanych butach i z zielonym garnkiem na głowie. W ręce trzyma tacę, na której leży pieczony świniak. Książę bardzo się z nim zaprzyjaźnił, gada do niego i pochrupuje marchewkę, którą pluje dookoła. Dmitrij Łysienkow nie jest typem amanta. Jego Hamlet jest chudy i niewyględny. Gra wariata, ale daleki jest od intelektualnej formuły nieobliczalnego Hannibala Lectera. Wygląda po prostu jak chory umysłowo chłopak. Ten Hamlet w Wittenberdze nie rozczytywał się wyłącznie w Montaigne’u. Nie uległ zupełnie zimnemu racjonalizmowi. Gdy Poloniusz pyta księcia o lekturę, Hamlet trzyma w ręku książkę, która może być zbiorem esejów Francuza, ale może być też książeczką do nabożeństwa. Wrócił właśnie z cerkwi i miał ją przy sobie. U Fokina nie modli się Klaudiusz, ale Hamlet. Albo przynajmniej udaje, że się modli, bo przecież jurodiwy ma wyjątkowy kontakt z Bogiem. Jest szalony, ale przy tym mądry, uduchowiony i wie więcej. Hamlet nie zajmuje się rozmyślaniem, nie chodzi natchniony. Nawet swój słynny monolog przerywa po kilku wersach. Nie ma czasu – polityk musi działać.

Aleksander Borowskij zaprojektował scenografię prostą, ale potężną, obszerną, ale nie przytłaczającą. Drewniane trybuny stadionu czy amfiteatru. Ważne jest, że my – widzowie – oglądamy je od tyłu. Jesteśmy na zapleczu. Na trybuny od naszej strony prowadzą schody. Na nich rozgrywa się duża część dramatu. Obserwujemy więc kulisy rozgrywek, ale scenograf zdaje się nam sugerować, że odbywa się tu prawdziwy agon – wyścig po władzę. Spektakl otwiera i zamyka projekcja pokazu sztucznych ogni na horyzoncie sceny. Na początku na cześć Klaudiusza, potem na cześć Fortynbrasa. Historia lubi się powtarzać, a trybuny stoją twardo od wielu wieków.

Scenografia potęguje efekt teatru w teatru zawarty w Hamlecie. Aktorzy odgrywający Zabójstwo Gonzagi występują tam, gdzie ich miejsce – po drugiej stronie trybun, tak że nie widzimy ich dokładnie. To pierwszy poziom teatralności. Drugi rozgrywa się między Hamletem i Horacym, a resztą postaci. Horacy wraca z zagranicy i zaczyna przyglądać się sytuacji na zamku jak widz. Od początku jest ubrany w ciemne bojówki i bluzę z kapturem, nie bierze udziału w intrydze. Siada na stopniu wśród widowni i obserwuje odbywający się na scenie teatr.

Fortynbras jest bardzo młody. Nie wiem ile lat ma Maksim Sołonar. Dałbym mu 16. Bez wątpienia nie jest, jak u Shakespeare’a, rówieśnikiem Hamleta. Jest młodszy, ale dużo bardziej bezwzględny. Chce rządzić za wszelką cenę. Uosabia nową władzę. Wolną od intryg à la wiek szesnasty, ale twardą, może autorytarną. Gdy wkracza na zamek wydaje dwa polecenia – sprzątnąć trupy i grać marsza. Potem „Dania” znów się cieszy.

Zrozumiałe jest to, że Fortynbras chciał sięgnąć po władzę. Zrozumiałe, że posłużył się podstępem. Nie wiem tylko skąd wiedział o śmierci starego Hamleta. Być może właśnie od niego samego, bo gdy Hamlet rozprawia się z Klaudiuszem, znów pojawia się facet w zbroi. Siada na szczycie trybun i obserwuje rozwój wypadków. Nikt go nie widzi, co mogłoby sugerować, że tym razem Duch zstępuje widomie. Widomie dla nas, bo skoro jest Duchem – nie widzą go bohaterowie. Na pewno nie widzi go Klaudiusz, ale on w tym czasie jest zajęty ucieczką przed rapierem Hamleta. Klaudiusz (Andriej Szimko) w ogóle jest płochliwy. Od początku wydaje się trochę ciamajdowaty. Nie uosobia archetypu dzielnego gromowładnego króla. Ani wysoki, ani barczysty, nadaje się raczej do komedii niż do tragedii. Owszem – zabił ojca Hamleta, ale nigdy by się na to sam nie zdobył. Zabójstwo przypłacił pewnie wieloma nieprzespanymi nocami. Gdy razem z małżonką i Laertesem szykowali zamach na Hamleta, Klaudiusz wyraźnie nie wytrzymywał ciśnienia. Musiał przysiąść, odpocząć, rozpiąć na chwilę uciskającą pod szyją muchę. Gdyby nie Gertruda może w ogóle by nie wstał. A już na pewno nie spiskowałby. To ona jest spiritus movens całej intrygi. Jest silna i bezwzględna. Bierze Klaudiusza (dosłownie) pod fałdy swojej sukni. Bierze go w obronę, bierze na siebie odpowiedzialność. Potem prowokuje Hamleta, gdy ten grozi jej bronią. Nie boi się. Herod-baba. Ale czy ustawiła się z Fortynbrasem? Nic na to nie wskazuje. Tu niestety reżyser chyba pozwolił sobie na pewną niekonsekwencję.

Spektakl nie jest efekciarski, nie poraża, nie rzuca na kolana. Z drugiej strony jednak – trzyma uwagę widza, nie nudzi. Dzieje się szybko – od początku do końca w tempie allegro ma non tanto. Za to zmienny w rytmach i dzięki temu wartki mimo pewnych wykolejeń. Zabrakło chyba wzięcia głębszego oddechu przed rozstrzygającą sceną. Trup ściele się niejako siłą rozpędu. Czym prędzej do pointy. Zupełnie jakbym przegapił ten moment.

Aktorzy sugestywni, klasyczni i współcześni zarazem. Igrali z emocjami i nie oszczędzali się (co widać było najbardziej chyba w roli samego Hamleta), ale też byli ciągle na granicy dystansu względem postaci. W połączeniu z komizmem niektórych sytuacji dawało to ciekawy efekt quasi-groteskowy, który natychmiast studzony był stale obecną grozą, wiszącą w powietrzu zdradą i śmiercią. Momentami jednak grali chyba nieco zbyt szeroko, tak jakby obawiali się, że jakiś ważny element nie przebije się przez rampę do widza. Gdy Ofelia rozmawia z Hamletem i mówi, że chciałaby oddać mu prezenty, którymi ją książę obdarował, pokazuje bardzo wyraźnymi ruchami rąk, że jest w ciąży. Poczułem się jak półgłówek, który może nie domyślić się z małego gestu (chociażby położenia dłoni na brzuchu), cóż to za podarunek Hamlet zostawił u Ofelii. Z drugiej strony – nie zauważyłem w którym momencie Fortynbras płaci Rosencrantzowi i Guildensternowi. Dlatego przez całe przedstawienie nie kleiła mi się idea Ducha. Powiedziano mi o tym dopiero po przedstawieniu. I wszystko się nagle złożyło.

W jednej ze swoich recenzji Jan Kott napisał: „Hamlet jest jak gąbka. Jeśli go tylko nie stylizować i nie grać antykwarycznie, wchłania w siebie od razu całą współczesność.” Fokin nie stylizuje. Kostiumy to tylko puszczanie oka do widza. Fokin nie chce być też antykwaryczny. Dlatego musiał zaproponować swoją wizję treści Shakespeare’a.  Myślę, że mimo małych kolizji, o których wspominałem, spektakl jest konsekwentny w swoich założeniach. Owszem – reżyser bardzo mocno akcentuje aluzje, na których funduje całą intrygę, ale czy jest to zarzut? Hamlet Fokina jest teatrem Shakespeare’owskim, który wchłonął współczesność. Współczesność „Danii” zza miedzy, którą tak dobrze znamy.

Radosław Lubiak
Teatrakcje
5 listopada 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia