Hanny Kulenty opowieść o chorobie psychicznej

"Matka czarnoskrzydłych snów" - Opera Wrocławska

Zdecydowanie prowodyrem prezentowania współczesnej sztuki jest Opera Wrocławska. Na kulturalnej mapie Polski nie znajdziemy drugiego takiego teatru, którego repertuar obejmuje tak wiele oper napisanych w czasach nam najbliższych. Najnowszym tego przykładem jest premiera "Matki czarnoskrzydłych snów" Hanny Kulenty. Nasza wybitna kompozytorka już dawno zdobyła międzynarodową sławę - sam słynny Kronos Quartet wykonuje jej kompozycje.

Mamy oto do czynienia z operą teatralną w której akcja epicka stanowi trzon, a oszczędna instrumentacja jest jedynie dopełnieniem. Enigmatycznie pojawiają się głosy. Nie znajdziemy w „Matce…” popisowych arii i recytatywów. Sama budowa dzieła budzi wiele kontrowersji, bo nijak nie jest związana ze znanym, klasycznym schematem opery. Ba, nawet imiona bohaterów brzmią zastanawiająco: Click, Nożyce, Leśny Kruk i wreszcie Klara – tak naprawdę jedyna realna niespersonifikowana postać. Jednakże cierpi na schizofrenię.
 
To właśnie rozdwojenie jaźni jest nadrzędnym tematem opery Kulenty, która muzyką, słowem, głosem i za pomocą środków teatralnych w rewelacyjny wręcz sposób ukazała specyfikę choroby. Wiele jest tutaj momentów kulminacyjnych, których zwieńczenie poprzedzają liczne zmiany akcji i różnorakie zdarzenia.

Od początku na scenie widzimy Klarę i jej pięć „ja”. Zarysowuje się kompletna dezintegracja, ale i zawiązuje się dyskurs pomiędzy kilkoma różnymi osobowościami. To czas, gdy bohaterka zmierza do popełnienia samobójstwa. Poznajemy jej zwyczaje, poszczególne utarte ruchy i poczynania. Wkrótce, przy okazji kolejnego swojego rytuału, pojawia się wyimaginowana postać Woodravena – mężczyzny wkradającego się w podświadomość bohaterki i zakłócającego jej wewnętrzny „spokój”.  Dalej tajemniczy przybysz zabija ją oraz jej wyimaginowany świat. Całe libretto zatacza koło w części trzeciej, kiedy powtarza się pierwszy motyw. Ciekawy zabieg finalny, gdy Klara wyciąga ręce ku powoli opadającej kurtynie jest genialny. Oto bowiem wychodzimy z teatru z pytaniem: co było dalej?  Podsunięcie widzowi bodźców do przemyślenia problematyki spektaklu jest, według mnie, najlepszym przykładem świetnej reżyserii.

Bardzo dobrze się stało, że do wyreżyserowania przedstawienia została zaproszona Ewelina Pietrowiak, której dokonania na scenie teatru dramatycznego są już znane i godne podziwu. Autorka spektaklu stworzyła również ciekawą scenografię: śnieżnobiały dom, stół i krzesła – kontrastowo oświetlane na różne kolory - doskonale współgrały z prostymi, ascetycznymi kostiumami Małgorzaty Słoniowskiej. Czasami odnosiliśmy wrażenie, że znajdujemy się w szpitalu, po czym szybko przenośilliśmy się do wnętrza domu Klary. Taka wędrówka poprzez umysł bohaterki okazała się bardzo ciekawym rozwiązaniem nie tylko wizualnym, ale także pobudzającym wrażenia widzów.

Do poprowadzenia kameralnej orkiestry zaproszono Wojciecha Michniewskiego, artystę związanego z twórczością kompozytorki od dłuższego czasu. Zaoowocowało to świetnym wyczuciem specyfiki partytury i współpracy z muzykami.

Rolę  Klary kreowała gościnnie występująca Marta Wyłomańska. Przedstawiła w każdym, najmniejszym szczególe obraz cierpiącej i rozdartej kobiety. Zaskoczeniem wieczoru okazał się Mariusz Godlewski – artysta, głośno oklaskiwany w tradycyjnych produkcjach operowych, dał się poznać jako bardzo dobry aktor.

„Matka czarnoskrzydłych snów” to jedna z najlepszych premier tego sezonu operowego. Spośród wszystkich repertuarowych współczesnych oper, uważam ją za wyjątkową. Gorąco polecam każdemu, nie tylko tradycyjnym melomanom. 

Maciej Michałkowski
Dziennik Teatralny Wrocław
30 czerwca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...