Harakiri na sankach

16. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Zeszłoroczne spektakle Kolady i Korsunovasa na Festiwalu Szekspirowskim, czy sprzed dwóch lat inscenizacje litewskiego reżysera oraz Wiktiuka mogły dla wielu stać się lekcją poglądową na temat współczesnej kondycji teatru zza naszej wschodniej granicy lub, jak kto woli, teatrów znajdujących się daleko poza sferą europejskich wpływów.

Byłe państwa Związku Radzieckiego radzą sobie lepiej lub gorzej z artystycznymi przeniesieniami komentarza historycznego na deski sceniczne, jednak nie można mieć wątpliwości, że to radzenie ma swoje ramy i kajdany. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ma złudzeń, że wielkość rosyjskiej traumy i mitologicznego spadku po przodkach wielkich i okrutnych, jest nie do objęcia nawet dla interesującego się historią obywatela Europy aspirującego do miana znawcy kultury. Nikt, kto był w teraźniejszej Rosji, ba, choćby tylko w samej Moskwie, nie może mieć wątpliwości, że tam świat wygląda inaczej, niż w przewidywalnej Europie. Gigantomanię postsowiecką i obecną, oligarchów, którzy wzbogacili się i bogacą dzięki łamaniu zasad, wykorzystywaniu niedoskonałości prawnych systemu, można porównywać jedynie do szaleństwa, jakie panuje w Chinach. Rosja nie jest już dzisiaj jednym z dwóch jedynych gigantów, chyba że na glinianych, rachitycznych nóżkach. Czas zatrzymał się tam w latach siedemdziesiątych (turyści, kiedy wychodzą z hotelu, zaopatrywani są w glejt potwierdzający legalność pobytu, niezbędny podczas "ewentualnego" zatrzymania przez policję), jedynie Kreml lśni, wyraźnie odcinając się od biedy i ogromnych dysproporcji, jakie dostrzec można gołym okiem tuż poza murami siedziby władz rosyjskich. Dumni i często nieokiełznani Rosjanie (szczególnie na zagranicznych wywczasach) stanowią socjologiczny przypadek narodu, który nie jest w stanie wyzbyć się nawyków kultu jednostki, indoktrynacji politycznej ( w tym nacjonalistycznej), poświęcenia ideologicznego, martyrologii własnej, uświęcania bohaterów, szczególnie po II Wojnie Światowej. I jak w tym świecie odnalazł się Konstantin Bogołomow, rocznik 75.? 

Reżyser spektaklu "Lear. Tragokomedia" (na użytek gdański w podtytule zamieniono tragikomedię na komedię) podjął słuszną polemikę z mitami własnego narodu, ogołacając i odbrązawiając pomniki, naruszając tabu, wchodząc w artystyczny konflikt ze schematami. Tak przynajmniej sam zapewnia. Chcąc nadać wyraz swojemu niezadowoleniu i brakowi perspektyw na ojczystej ziemi, podjął się karkołomnego, bo obarczonego dużym ryzykiem politycznej interwencji, zadania uświadamiania narodu i świata w kwestiach sprawiedliwości i pamięci o krzywdzie. Wiadomo, że cierpienie zadawane w imię wyższej konieczności, sprowadzone do zagadnienia moralnego, może pognębić dotkliwie samego "badacza" jego natury, która nie "bierze jeńców". I tak jak do dzisiaj żyją "strażnicy" (sic!!) tajemnic Trzeciej Rzeszy na ziemiach polskich, np. w Górach Stołowych, tak żyjących strażników jedynej słusznej prawdy w Rosji musi być naprawdę sporo. Chronić trzeba mit silnej jednostki i państwa wbrew wszystkiemu, nawet gdyby polec miała sztuka i wiara w jedyną słuszną rację i największego artystę. Kołowrotu wynaturzeń i wypaczeń nie da się tak łatwo zatrzymać, mając za oręże jedynie uświadomioną ideę sprawiedliwości. 

Celem Bogołomowa wydaje się budowanie napięcia w spektaklach poprzez rozdrapywanie ran z wykorzystaniem postaci z różnych okresów historycznych i różnych symboli, czytelnych przede wszystkim dla wykształconego odbiorcy rosyjskiego. Wydaje się, że intelektualna poprzeczka zawieszona przez reżysera znajduje się wyżej niż ta, którą dawno temu przeskoczył, jako reprezentant ZSRR, Siergiej Bubka (jego rekordu nikt do dzisiaj nie pobił, chyba że uda się to na tegorocznej olimpiadzie w Londynie, ale nic tego nie zapowiada). W spektaklu mowa była o szczególnych miejscach, jak Birobidżan, Neuschwanstein czy sala św. Grzegorza na Kremlu. Wspominano niepochlebnie Budionnego, Malenkowa, cytowano Szałamowa, odtworzono "Dien Pobiedy" w prześmiewczym wykonaniu rosyjskiego zespołu "Boney neM". Wszystkie zabiegi miały wpisać się w konwencję przedstawienia, które ramowo dotyczyło Szekspirowskiego "Króla Leara", jednak zdefiniowane zostało w roku 1941, chwilę przed planem "Barbarossa", czyli atakiem Niemiec na wspólnika traktatu Ribbentrop-Mołotow. W ogólnym zarysie udała się ta próba uniwersalnego podejścia do zagadnienia władzy i związanych z tym: maltretowaniem, wyniszczaniem psychicznym i fizycznym, wykorzystywaniem seksualnym, deprecjonowaniem intelektualnym ( w tym zamykaniem w szpitalu psychiatrycznym), podważaniem faktów historycznych, demonizowaniem, cichymi zabójstwami. Dosłowność, jaką posłużył się reżyser, czasami była denerwująca, nadając niektórym scenom wymiar prymitywizmu. Objadanie się, "flaki na wierzchu", "erotyczne", a właściwie pornograficzne ssanie lufy pistoletu przez aktorkę, wkładanie mikrofonu w usta i krocze lalki z sex shopu, spektakularne harakiri to tylko niektóre pomysły na "dotkliwą" realność. Ta dosłowność posłużyła również do przedstawienia drażliwych faktów z historii Rosji, jak kanibalizm podczas blokady dawnego Leningradu (i przewożenie na sankach trupów), co pokazywane jest wyłącznie widzom poza granicami kraju. Cenzura wciąż obecna w Rosji narzuciła i dla tego spektaklu dopuszczalne ramy krajowe i zagraniczne.

Jako naród, który wycierpiał wiele również przez ludzi systemowo nakręconych, rozumiemy potrzebę krzyku ubraną w artystyczny kostium. Nie jestem jednak w stanie odczytać wszystkich niuansów kontekstowych spektaklu wynikających z samego tekstu, dlatego że zabrakło chociażby przetłumaczonego na polski programu teatralnego przedstawienia, czy cytatów, jakie zostały włączone do scenariusza. Na poziomie języka teatru przemówiła do mnie scenografia. Bryła dekoracji zdeformowana optycznie (zaburzono perspektywę), pokazywała świat totalitarny w krzywym zwierciadle. Trociny na podłodze, stół jako centralny element sceny to kolejne elementy budujące przedstawienie. Role Regany, Goneryli i Kordelii zagrane przez mężczyzn to prosty zabieg "łamiący" przyzwyczajenia widza. Znowu Lear odgrywany przez kobietę, której wizerunek miał odwoływać się do naszych skojarzeń z dyktatorem, pozwalał na pozorne obniżenie napięcia związanego z tyranią. Pieśni intonowane właśnie przez Rosę Khairulliną, grającą tytułowego króla, stanowiły przerywniki, które w założeniu miały odwrócić uwagę odbiorcy, choć nadawały i samej postaci Leara, i całości spektaklu, dodatkowe sensy.

Bogołomow w kategoriach artystycznych nie pokazał polskiemu widzowi niczego nowego. W swoim kraju uważany jest przez artystów podporządkowanych oficjalnemu nurtowi jako odszczepieniec, praktykujący performance. My możemy na niego spojrzeć przez pryzmat odwagi cywilnej i odczytywać jako młodego artystę poszukującego ujścia dla swoich egzystencjalnych, w tym narodowościowych, niepokojów. Reżyser wpisuje się w grono spadkobierców idei Stanisławskiego, założyciela MChATu, co pokazuje między innymi poprzez charakterystyczne, realistyczne odgrywanie ról i balansowanie emocjami.

Droga, jaką narzucił sobie Konstantin Bogołomow, wydaje się podróżą z biletem w jedną stronę i już dziś, chcąc nie chcąc, reżyser lokuje się na Łotwie, ponieważ we własnym kraju nie znajduje poparcia. Być może to pozwoli na kolejne spojrzenie z dystansem na formę i czytelność przekazu, jakie zaprezentował reżyser w "Learze. Tragikomedii".

Katarzyna Wysocka
www. portkultury.pl
4 sierpnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...