Haters gonna hate

"Hejt School Musical" - reż. Tomasz Valldal-Czarnecki - Teatr Komedii Valldal

Niezwykle ważny i nieustająco aktualny problem mowy nienawiści to główny temat najnowszej premiery gdyńskiego Teatru Komedii Valldal.

Twórcy "Hejt School Musicalu" ukazali jedno z jego źródeł - bezwzględny system edukacji, który zawłaszcza oddolne, potencjalnie wywrotowe inicjatywy, wykorzystując je jako kolejne elementy służące wyścigowi szczurów. Po trafnej i gorzkiej krytyce opresyjnego szkolnictwa, twórcy unieważniają siłę spektaklu finałem: wesołym i efektownym, sprowadzającym temat do banału.

Podobieństwo wobec "High School Musicalu" - amerykańskiego filmu z 2006 roku - można dostrzec jedynie rebours. Zamiast niewinnego świata nastolatków utrzymanego w pastelowej estetyce, zespół Tomasza Valldala-Czarneckiego serwuje niewyidealizowany obraz polskiej szkoły. Scenarzyści, Szymon Jachimek i Valldal-Czarnecki (także reżyser), dostrzegli, że zalążek dziecięcej przemocy często pojawia się wśród rywalizujących grup rówieśników, dlatego akcję osadzili w karykaturze placówki edukacyjnej - szkole ponadprzeciętnej, która na sztandarze prezentuje nazwę Lepsi Od Reszty, a w hymnie ma refren: "Kto jest zwycięzcą? To my! To my!". To stereotyp prestiżowej placówki, w której trwa nieustanna i bezwzględna walka o punkty w Lidze Szkół. Nie ma w niej czasu na bezużyteczne zajęcia, nie działa więc też kółko teatralne.

Do takiego miejsca trafia Lea - idealistka - która w poprzedniej szkole, poza obowiązkowymi zajęciami, mogła rozwijać pasję artystyczną, występowała w musicalach. Od pierwszego dnia chce rozwijać talent, doznaje jednak krzywd i hejtu od kolegów. Pomysł założenia teatru zostaje przez nich zbojkotowany i wyśmiany. Sytuacja zmienia się podczas jubileuszu placówki - z woli Kuratora w szkole ma odbyć się przedstawienie. Pieczę nad nim obejmuje Epopeja (zafascynowana poezją nauczycielka języka polskiego). Przygotowane przez nią popisy recytacji narodowych wieszczów to spektakularna klapa. Do akcji spontanicznie wkracza rezolutna Lea, tworząc improwizowany musical. Ratuje honor szkoły, ale i posłusznie realizuje strategię wizerunkową placówki - przedstawienie musi być świetne. Początkowo uczniowie są wciąż do niej wrogo nastawieni (pamiętają jej nieudaną próbę stworzenia "Pięknej i Bestii", dlatego Lea wykorzystuje temat hejtu. Z czasem wszyscy postanawiają do niej dołączyć. Improwizowany występ kończy aprobata Kuratora. Może wydawać się, że jest wyrozumiałym, wręcz wyluzowanym człowiekiem (zbija rozbudowany "high five" z Leą), nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jest symbolem systemu edukacyjnej tyranii i wyścigu po punkty. Jego gest nie jest więc wywrotowy, nie jest też pojednaniem, ale paktem - przystaniem Lei na brutalną rzeczywistość i kontynuowanie tradycji Szkoły imienia Lepszych od Reszty.

W kolejnej scenie widzimy "zrewolucjonizowaną" szkołę. Radiowęzłowe spikerki Bas i Tuba komunikują (pozornie!) przełomową informację: szkoła otwiera koła zainteresowań. Jednak nie będą one funkcjonować jako niegroźny i "bezużyteczny" dodatek do systemu, tylko - wyjaśniają spikerki - jako jego część, ponieważ za udział w nich przewidziano punkty w Lidze Szkół. Uczniowie nie będą więc bezinteresownie rozwijać pasji, ale czerpać korzyści w obawie przed punktami ujemnymi.

Trudno nie dostrzec, że szkielet fabuły jest przewidywalny: nowa-odmieniec trafia do konserwatywnego świata, który pragnie uzdrowić, a historia kończy się (pozornym!) szczęściem, które w istocie nie jest sukcesem bohaterki. Ten gorzki wydźwięk jest zlekceważony przez realizatorów, konwencjonalny finał jednoczy na wesoło wszystkich - nawet jeszcze niedawno zwaśnionych hejterów.

Valldal-Czarnecki stworzył panoramę społeczności szkolnej. Pojawia się grono pedagogiczne o znaczących nazwiskach-atrybutach typowych dla wykładanego przedmiotu. Ta przerysowana i stereotypowa charakterystyka została szczęśliwie uzupełniona żartami na temat nieustannie zmieniającej się podstawy programowej, odbierania nauczycielom dodatków motywacyjnych i nadgodzin, karania ich prowadzeniem zajęć BHP, ciągłych rad pedagogicznych, ciasnych pokojów nauczycielskich ze zwiędłymi paprotkami, upokarzających wynagrodzeń oraz wywiadówek, na których muszą mierzyć się z roszczeniowymi rodzicami. Te niewyeksploatowane pomysły również scenicznie wypadły atrakcyjnie.

Ciekawie sportretowano uczniów podzielonych na zwaśnione obozy. Pojawia się czteroosobowa grupka wokalno-filozoficzna: Carpe, Diem, Memento, Mori, czyli dziewczynki w powłóczystych sukniach z czarnymi łzami na policzkach. W niekonwencjonalnych, prześmiewczych choreografiach ukazują rozterki egzystencjalne: "Kim jest człowiek, dokąd zmierza?/ Co odróżnia nas od zwierza". Są też Blachary ze sportowej klasy - Judy, Janis, Jane i Grażyna-Grace - czyli kpiarsko potraktowane, niegrzeszące inteligencją gwiazdy, fanki różowych rajstop i butów na obcasach. Nie brakuje dziwaków - Edgara (pluszową maskotkę zastąpił martwym kotkiem) czy Sziszy (trudno się z nim porozumieć, ponieważ "zjada" samogłoski). Jedynie mocne osobowości - Arda, gospodyni klasy - wydają się nie łączyć w grupy. Szkoda, że ten pejzaż został przesiąknięty pastiszem, serwowany przez dwie godziny szybko się zużywa, zwłaszcza, że pomysły są powtarzane. Odtwarzanie szkolnych zwyczajów świetnie trafia do osób lubiących śmiać się z dowcipów, które dobrze znają.

Realistyczną konwencję rozbija forum hejterów w formie teatru pacynek: dużych, odpychających i posiniaczonych głów animowanych przez młodych aktorów. Ich wirtualną obecność podkreśla język, który przypomina głos dzieci, ale jednocześnie - ze względu na użycie syntezatora zniekształcającego barwę - wywołuje złowrogą aurę. Gadające głowy prezentują mowę nienawiści: pogardę i negatywnie wartościujące określenia. Scenarzyści wykazali sporą odwagę tworząc spektakl z dziećmi, z młodzieżą, kierując go (głównie) do młodych odbiorców, i tylko nieznacznie uładzając internetową agresję. Zrezygnowali z wulgaryzmów (szczytem chamstwa jest "debil"), ale druzgoczący efekt zapewniła im dangerous speech, czyli bezpośrednie nawoływanie do przemocy ("weź się zabij"). Komunikaty były na tyle mocne, że oburzały niektórych starszych widzów - pewnie nieświadomych skali mowy nienawiści w sieci.

Próba zlikwidowania forum hejterów sprowadza się do wyeliminowania anonimowości uczestników. Jednak niektórym to nie przeszkadza w dawaniu upustu frustracjom i obrażaniu innych, zwłaszcza że w szkolnych murach nie ukrywają się za awatarami, wprost okazują sobie wrogość i niezdrową rywalizację. Przed eskalacją zła ma ustrzec szkolne forum kara: sprzątanie męskiej szatni po lekcjach wychowania fizycznego. Nie wydaje się ona dotkliwa i prosta w egzekwowaniu. Ponadprzeciętnie inteligentne dzieci mogą uznać obowiązujący zakaz hejtu za zamach na - przywoływaną w niektórych scenach - wolność słowa

Aktorzy - mimo młodego wieku - nie mają tremy, wykazują się niezwykłą świadomością bycia na scenie. Drobne problemy techniczne wcale ich nie deprymują. Bliska im problematyka sprawiła, że bez fałszu odnaleźli się w historii, zwłaszcza że scenarzyści zręcznie wykorzystali młodzieżową gwarę. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Pola Król - Lea. Jako jedna z nielicznych wykonawców wciela się w postać niekarykaturalną. Imponuje talentem, niezwykłą świadomością gry i dbałością o każdy detal roli. Jej mimika i gesty współgrają z emocjami, wydają się być bezbłędnie intuicyjne, naturalne. Miała tym trudniejsze zadanie, że grała postać nieskazitelnie dobrej i mądrej idealistki - na tle barwnych charakterów. Czasem pomagali jej realizatorzy, na przykład w sytuacji, gdy samotna, zrozpaczona po występie zbojkotowanym przez koleżanki-aktorki, snuje się po scenie, a z oddali dobiegają dźwięki deszczu i piorunów. Romantyczny motyw naśladowania emocji postaci przez naturę rozbawił publiczność, choć zabrakło ironii i ostatecznie zatriumfowało efekciarstwo (sznury świateł na parasolach i miotłach).

Ciekawym rozwiązaniem było osadzenie historii w estetyce rockowej. W kostiumach Moniki Wójcik widać eklektyzm i wolność: kolorowe pasma we włosach, mocny makijaż... Jedynym elementem oddającym prestiż placówki są skromne, ciemne bluzki z białymi kołnierzami. Minimalistyczna scenografia trafnie charakteryzowała poszczególne sale lekcyjne. Tym bardziej raziła scena powitania Lei tortem oraz sekwencja na targowisku (miejsce pracy jej rodziców), w których reżyser nieporadnie posłużył się plastikowymi rekwizytami. Mimo niewielkiej przestrzeni Vilde Valldal-Johannessen stworzyła ciekawą choreografię. Sprawnie włączyła w układy dekoracje, przykładem są świetne sceny w ławkach.

W eklektycznej muzyce Artura Guzy dominowały piosenki w rockowych aranżacjach, z którymi dobrze radzili sobie aktorzy. Pojawiały się też grzeczniejsze, wręcz disneyowskie kawałki, jak w utworze "Jesteś taka jak ja", śpiewanym przez Leę i Ardę, o rodzącej się między nimi przyjaźni. Czasem efekt psuło nienajlepsze nagłośnienie i/lub dykcja - zwłaszcza na początku piosenki Edgara. Niewielkie problemy ze zrozumieniem tekstu pojawiły się także podczas utworów śpiewanych na dwa głosy (choćby "Ja chcę być pierwsza" Ardy i Lei). Wpadająca w ucho muzyka miała też tę zaletę, że pozwalała nie zwracać uwagi na częstochowskie rymy tekstów piosenek.

W tle umieszczono żółte światła, które migając automatycznie, niczym bożonarodzeniowe ozdoby, burzyły emocje budowane przez aktorów. Przeszkadzały też przerywniki pomiędzy scenami (w tym czasie reorganizowano przestrzeń), w których wykorzystywano ścianę sunstripów oraz powtarzający się motyw muzyczny. Nietrafionym rozwiązaniem były kolorowe reflektory, które co rusz przemierzały scenę, aby po chwili świecić na widowni. Nie tylko oślepiały, ale też kojarzyły się z najgorszym typem koncertów - bynajmniej nie rockowych. Michał Kamiński miał ambicję, aby przy pomocy świateł stworzyć spektakularny show, jednak osiągnął efekt odwrotny, tandetnie ilustrował muzykę. W nielicznych tylko scenach reżyseria światła odpowiadała emocjom bohaterów.

Trudno nie docenić profesjonalnej pracy gdyńskiego zespołu. A gdy weźmie się pod uwagę, że to teatr niezależny, który nie dysponuje siedzibą, aż trudno wyobrazić sobie trud przygotowań widowiska, w którym występuje około czterdziestu aktorów. Tym bardziej szkoda, że Szymon Jachimek i Tomasz Valldal-Czarnecki poświęcili znacznie mniej namysłu ostatnim scenom scenariusza i inscenizacji finału niż reszcie widowiska. Trudno jest zignorować wymowę spektaklu. Nie mogę potraktować zakończenia inaczej niż jako porażkę Lei i zwycięstwo systemu. Choć w zapowiedzi napisano, że "To spektakl, którego będą obawiali się wszyscy - od woźnej po kuratora...", finał sprawił, że wywrotowy potencjał został samounicestwiony. Społeczność szkolna może spać spokojnie - nic się nie zmieni, haters gonna hate.

Wiktoria Formella
e-teatr.pl
11 marca 2019

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia