Heidegger powracającym wspomnieniem Hanny

"Rzecz o banalności i miłości" - reż. W. Kostrzewski - Teatr Dramatyczny

Dwójka młodych aktorów u boku dwójki doświadczonych aktorów to moim zdaniem bardzo ciekawy zestaw nie tylko dla reżysera, ale przede wszystkim dla widza. Bardzo zależało mi na tym, żeby w sztuce pojawiły się nowe twarze. W każdym debiucie jest coś niezwykłego, świeżego, mam nadzieję, że i tym razem tak będzie - mówi Wawrzyniec Kostrzewski, reżyser "Rzeczy o banalności miłości" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

Z Wawrzyńcem Kostrzewskim, reżyserem spektaklu "Rzecz o banalności i miłości" realizowanym w warszawskim Teatrze Dramatycznym rozmawia Wiesław Kowalski.

Wiesław Kowalski: Pracuje Pan aktualnie, po "Cudotwórcy" Briana Friela, nad swoim drugim spektaklem w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. "Rzecz o banalności miłości", izraelskiej pisarki Savyon Liebrecht, to historia romansu niemieckiego filozofa Martina Heideggera i Hanny Arendt. Co zdecydowało, że właśnie tę historię chce Pan opowiedzieć językiem teatru? I czy słowo romans przypadkiem całej sprawy nie upraszcza?

Wawrzyniec Kostrzewski: Z jednej strony tekst łączył w sobie kilka interesujących mnie przestrzeni - filozofię, historię, motyw pamięci, który jest mi szczególnie bliski, nutę romantyzmu; ale przede wszystkim moją uwagę przyciągnęła dwójka głównych bohaterów. Myśliciele. Kochankowie. Bohaterka i antybohater, choć ten podział nie dla wszystkich był jednoznaczny. Wyraziste postaci, które tyle samo chyba łączyło, co dzieliło. Studentka i profesor. Żydówka i wyznawca Hitlera. Wzajemna fascynacja, zarówno fizyczna, jak i duchowa tej dwójki została wystawiona na próbę czasu i historii, która wkraczała wtedy w swój mroczny etap. Kochankowie, którzy w pewnym sensie przetrwali pęknięcie świata. To piękna i tragiczna historia, która jednak wciąż pozostaje poza kanonem "wielkich romansów". Może właśnie dlatego, że okoliczności tego spotkania wyrastają znacznie szerzej poza romantyczny schemat - w tym kontekście słowo romans rzeczywiście jest zbyt proste, choć główną osią sztuki jest opowieść o miłości.
Z drugiej strony imperatywem było wpisane w scenariusz wyzwanie - wielopłaszczyznowa, retrospektywna struktura, którą nie łatwo jest pokazać w teatrze.

- Kim zatem objawi się nam w Pana spektaklu Heidegger, który z jednej strony w swoim fundamentalnym dziele "Bycie i czas" poddał analizie ontologicznej nasze życie, z drugiej aktywnie wspierał już od 1931 roku ruch narodowosocjalistyczny? I co w jego postawie, jako filozofa i człowieka, jest dla Pana najważniejsze?

Główną postacią sztuki jest Hanna Arendt i to jej wspomnienia kształtują obraz Heideggera. Jego filozofia w tekście schodzi na dalszy plan, choć autorka dała możliwość wykorzystania fragmentów jego wykładów, z czego przez chwilę korzystamy. Ale nie chodzi tu o wykładnię jego poglądów, raczej o to, jak w swoich filozoficznych poszukiwaniach stopniowo błądzi, poddając się wirowi historii. Hanna Arendt mówiła o chorobie filozofów, "deformation professionelle", o rosnącym poczuciu nieomylności, zmieniającym się stopniowo w pychę, której konsekwencje mogą być bardzo tragiczne. Ten syndrom dotyka dość szybko scenicznego Heideggera, który z zafascynowanego swoją błyskotliwą studentką profesora staje się skupionym na swojej dziejowej misji, zaślepionym ideologiem. Po bolesnym przebudzeniu nie potrafił otwarcie przyznać się do błędu i ta kwestia niestety staje się kluczowa, gdy mówimy o jego człowieczeństwie. Dla tak wybitnego myśliciela to błąd zbyt poważny, żeby oceniać go tylko przez pryzmat jego trudnej, choć inspirującej filozofii. A w naszej inscenizacji Heidegger jest powracającym wspomnieniem Hanny i wszystkie etapy jego przemiany dzieją się w jej wyobraźni. Jest on więc trochę odrealniony - jak każde wspomnienie.

- Hanna Arendt była bez wątpienia postacią niezwykle istotną w biografii Heideggera. Filozofia jednego z najważniejszych myślicieli XX wieku, której jądrem była problematyka związana z Byciem człowieka, wywarła ogromny wpływ nie tylko na sposób myślenia autorki "Korzeni totalitaryzmu", ale i na jej życie osobiste. Co w tym związku Pana jako reżysera interesuje najbardziej?

Heidegger ukształtował Hannę na początku jej drogi, wprowadzał ją w arkana filozofii, obudził w niej namiętność do myślenia, ale zarówno w tej historii jak i w spektaklu interesuje mnie stopniowa zmiana perspektywy - to Hanna staje się tą osobą, która postrzega świat coraz bardziej klarownie, widzi coraz więcej, jej słowa i diagnozy stają się proste, prawdziwe i skuteczne. Heidegger pogrąża się w kolejnych stadiach niejasności, gmatwania pojęć, zjawisk, szukania usprawiedliwień. W sztuce jego postawa zmierza w stronę cienia, unikania odpowiedzi na wiele pytań szczególnie po tragedii Holokaustu, podczas gdy Hanna Arendt staje się coraz bardziej wnikliwa, otwarta i szczera w swoich diagnozach, np. dotyczących "banalności zła". W pewnym sensie uczennica przerasta mistrza. A w relacji osobistej najbardziej interesujący - i trudny do zrozumienia - jest upór, z jakim Hanna wciąż usprawiedliwia Heideggera, choć płaci za to wysoką cenę. To jedna z tajemnic miłości.

- Aby pokazać na scenie prawdę fascynacji i więzi duchowej rodzącej się między bohaterami dramatu, w relacjach tak trudnych i niejednoznacznych, potrzeba ogromnych, wręcz charyzmatycznych osobowości aktorskich. Pan do tych ról wybrał najlepiej jak było można - w głównych zadaniach zobaczymy Halinę Skoczyńską i Adama Ferencego, z którym pracował Pan już - zresztą ze znakomitym skutkiem - przy wspomnianym "Cudotwórcy".

Halina Skoczyńska to znakomita aktorka. Spędziliśmy dużo czasu na rozmowach o Hannie Arendt, o jej życiu, tekstach. Halina ma silną osobowość, więc nie będziemy się do końca poddawali biograficznemu wizerunkowi Hanny Arendt, nie zawsze jest to potrzebne, zwłaszcza, gdy historia wymyka się faktom i zmierza w stronę fikcji literackiej. Staraliśmy się jednak zgłębić tajemnicę jej kobiecości, fascynacji swoim profesorem, nieśmiertelności uczucia, a także tego, co biografowie nazwali zmaganiem z melancholią, przy jednoczesnym twardym i analitycznym podejściu do rzeczywistości. W koncepcji spektaklu, prócz scen dialogowych, ważne są też stany emocjonalne towarzyszące podróży w głąb własnej pamięci, dlatego wymaga to maksymalnej koncentracji. Relacja między kochankami buduje się głównie w scenach z przeszłości, ale chcemy pokazać, że miłość potrafi zatrzymać czas - gdy Hanna wspomina zdarzenia sprzed lat, przeżywa je równie mocno.

Heidegger Adama Ferencego, jak już wspomniałem, znajduje się poza czasem, zgodnie z możliwością, którą dała autorka. Jego bohater, do którego musieliśmy się wspólnie przekonać, również wymyka się historycznemu wizerunkowi. Sztuka, poza ewolucją antysemityzmu i narodowosocjalistycznych poglądów Heideggera, nie mówi zbyt wiele o jego filozofii, wkracza natomiast na grunt prywatności, pokazuje go przez pryzmat urywanych wspomnień, emocji, intymności. To niezbadane pole, które staramy się wypełnić jak najlepiej.

Mam nadzieję, że dla widza spotkanie z dwójką aktorów tej klasy będzie interesujące, zwłaszcza, że grane przez nich postaci i ich historie dopiero czekają na odbiór u szerokiej publiczności.

- W spektaklu zobaczymy również dwójkę młodych aktorów, niedawnych absolwentów Akademii Teatralnej w Warszawie, Martynę Kowalik i Mateusza Webera.

Dwójka młodych aktorów u boku dwójki doświadczonych aktorów to moim zdaniem bardzo ciekawy zestaw nie tylko dla reżysera, ale przede wszystkim dla widza. Bardzo zależało mi na tym, żeby w sztuce pojawiły się nowe twarze. W każdym debiucie jest coś niezwykłego, świeżego, mam nadzieję, że i tym razem tak będzie. Martyna i Mateusz pracują ze starszymi partnerami, co też jest dla wszystkich, włącznie ze mną, dobrym doświadczeniem. Ich role są równie ważne. Bardzo mnie to cieszy, że w Dramatycznym sporo ról dostają ludzie młodzi, debiutanci. Tak było przecież i ze mną, w przypadku "Cudotwórcy".

- Dramat izraelskiej pisarki Savyon Liebrecht, w przekładzie z hebrajskiego Michała Sobelmana, dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych - jedna to rok 1975, druga dzieje się w 1924 roku, na uniwersytecie w Marburgu, kiedy doszło do pierwszego spotkania Heideggera, profesora, z Arendt, studentką. Jak te dwa plany i ich przenikanie się chce Pan pokazać w teatrze?

Uznałem, że w sztuce retrospektywnej, przeszłość nie musi być pokazana jako realistyczna historia, symetryczna wobec pierwszoplanowych zdarzeń z 1975 roku, jako klasyczna filmowa retrospekcja, ale jako sfera niedokładnych i ulotnych wspomnień, przeszłości, która towarzyszy Hannie Arendt zgodnie z jej słowami: "przeszłość nigdy nie umiera, ona nawet nie odchodzi w przeszłość". Hannę otaczają żywe wspomnienia. Ta magia pamięci pozwala stworzyć jednego Heideggera zarówno w roku 1925 jak i 1950, pozwala się oderwać od realizmu scen z przeszłości, pozwala wreszcie stworzyć jeden, wiodący obraz inscenizacji - Hannę Arendt, którą nawiedzają wspomnienia, a nie obiektywny system równorzędnych retrospekcji.
Dlatego mniejsze znaczenie będzie miało dla mnie oddanie realiów epoki, realizm, chronologia i biograficzność. Zresztą sam zamysł autorski opiera się na pokazaniu sytuacji hipotetycznych z życia Hanny, jej romansu, przyjaźni, jak np. cały wątek odwiedzającego Hannę Arendt w 1975 roku Michaela, czy historia jej przyjaźni z Rafaelem w 1925 roku - to w większości fikcja literacka.
Mechanizm podróży przez pamięć staje się napędem przedstawienia. W pamięci - nawet u największego myśliciela - zanika chronologia i porządek, pozostają emocje, wdzierają się różne zakłócenia, idealizowanie lub demonizowanie przeszłości. Czasem nie sposób przed takim wspomnieniem uciec, czasem nie chce się z niego wychodzić. Każdy to przeżył kiedyś i na tym polu szukam wspólnego mianownika z publicznością. Widz, który wielką historię, politykę czy filozofię zna tylko z mediów, odnajdzie się w opowieści o wielkiej miłości, o sztuce przebaczania lub o nieumiejętności przepraszania. Tak odbieram jedną z głównych myśli autorki. I to jest płaszczyzna osobista.
Takie podejście zrzuca z inscenizatora konieczność fotograficznego pokazywania świata, choć wnosi też pewne ryzyko, jakim jest odrywanie się od powszechnie rozpoznawalnych obrazów. Ale mając dwójkę takich aktorów na scenie, mogę zaryzykować.

- "Rzecz o banalności miłości" dla Teatru Telewizji zrealizował całkiem niedawno Feliks Falk. Widział Pan tę realizację? Jeśli tak, to czy Pana inscenizacja będzie się jakoś do tej telewizyjnej odnosiła?

Tak, spektakl widziałem, zrobiony został według najlepszych prawideł sztuki filmowej, wraz ze wszystkimi środkami, jakimi dysponuje Teatr Telewizji. Utwierdziłem się w przekonaniu, że scenariusz ze swoją retrospektywną strukturą ma charakter telewizyjny, gdzie sprawny montaż decyduje np. o głębokim, realistycznym wchodzeniu w sceny z przeszłości. Teatr potrzebuje innych narzędzi, żeby taką historię opowiedzieć. Zadanie jest nieco trudniejsze, gdyż przy takiej ilości planów czasowych, istnieje możliwość pobłądzenia. Trzeba było poszukać takiej konstrukcji, zarówno na poziomie scenariusza, jak i sceny, żeby teatralny montaż miał rację bytu. Zależy mi na oderwaniu się od realizmu, na prostocie i abstrakcji. W teatrze można poszukać środków, których z kolei brakuje w telewizji. Ale też i wyobraźnia świadomego widza, który przychodzi do teatru musi zostać doceniona i uszanowana. Staramy się temu zadaniu sprostać.

- Problematyka zawarta i poruszana w realizowanym w Teatrze Dramatycznym w Warszawie dramacie jest niezwykle szeroka i bogata, dotyka bowiem nie tylko aspektów człowieka zdeterminowanego wielką filozofią, polityką i historią, ale próbuje też dociec tego, co może stanowić o istocie zła i co może wyniknąć z konfrontacji myśli z rzeczywistością. Czy widz nie zgubi się w tym gąszczu ważnych pytań dotyczących również rozliczenia ze zbrodniami nazistowskimi. I czy Pana spektakl na te wszystkie problemy rzuci jakieś nowe światło?

Poglądy Hanny Arendt, rozważania na temat istoty zła, na szczęście są dość spójnie wyłożone przez główną bohaterkę - ten przekaz w wykonaniu Haliny Skoczyńskiej z pewnością dotrze do odbiorcy wraz z wyrazistym nawiązaniem do Holokaustu i procesu Eichmanna. Myślę, że ta przestrzeń pozostaje i w tekście i w spektaklu czytelna, dotrze nawet do tych widzów, którzy wcześniej niewiele słyszeli o Hannie Arendt. Dodatkowe zagadnienia, takie jak osobisty dramat Michaela Ben Szakeda i Rafaela, różne postrzeganie niemieckiej kultury, czy dawna i obecna polityka państwa Izrael, owszem, wymagają widza uważnego, ale przede wszystkim tworzą szeroki współczesny kontekst społeczno-polityczny. Mam nadzieję, że poprzez wszystkie poruszane tematy sztuka w nieznacznym choćby stopniu stanie się niewielkim, ale jednak traktatem moralnym.
A dodatkowo kwestia uwikłania części inteligencji w pokusę przyznawania sobie prawa do nieomylności, jak widać na przykładzie Heideggera - jest tematem niezwykle aktualnym.

Dziękuję za rozmowę!

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
30 grudnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia