Heil szalom alejkum!

"Safe house" - reż. Maciej Masztalski - Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu

Czy emerytowany nazista może przyjaźnić się z pogromcą zbrodniarzy wojennych? Czy agentka izraelskiego wywiadu może nie ukrywając swej tożsamości pełnić honory pani domu wobec palestyńskiego terrorysty? Czy członek służb specjalnych dużego islamskiego kraju może popijać alkohol w towarzystwie japońskiej artystki porno?

W Teatrze Ad Spectatores nie takie rzeczy są możliwe. Oczywiście na scenie, identycznie jak w życiu, dzieje się to wszystko „bez powodu", co zapowiedziała pewna zakonnica, której przeznaczeniem okazało się szorowanie na kolanach w charakterze estońskiej służącej.

Najnowsza premiera oferuje na wstępie fałszywy trop, jakim jest parodia mieszczańskiego dramatu, w którym małżonkowie wymieniają towarzyskie ploteczki tonem nadętym i ostatecznym. Fistaszki o silnych właściwościach uczulennych szybko wyprowadzają widzów z błędu. Dżentelmen pada ofiarą braku wapna, zaś sprowadzona zamiast księdza siostra z zakonnym rozmachem wygina się i wyrzuca w wybujały gospel, udzieliwszy uprzednio uzdrawiającego, a może błogo(!)sławiącego dotyku. Tak oto trafiamy do pewnego domu, w którym miejsce znajduje się nie tylko dla zwaśnionych stron bliskowschodniego konfliktu, lecz również dla aryjskiego uczestnika „nocy kryształowej".

Akcja toczy się w rytmie surrealistycznych skeczy łączonych tańcami i muzyką, niekiedy dosyć niespodziewaną (choćby polski cover „Dance Me To The End Of Love" Leonarda Cohena czy refren z „Ace of Spades" zespołu Motörhead). Atmosfera okraszonej czarnym humorem hulanki przypomina trochę tę z „Zabójstwa przy Rue Morgue", zaś silne i deformatywne aluzje historyczne kojarzą się choćby z „40000 do tyłu". Dostajemy więc odległe reminiscencje dwóch spektakli Ad Spectatores z 2011 roku, chyba najlepszego w historii Grupy. Podobnie jak w tamtych produkcjach, także i w tej wysokie loty pomysłów i wybujałość ich realizacji przekładały się na niewymuszone rozbawienie na widowni. Aktorzy znakomicie wcielili się w swoje przerysowane role. Na długo zapamiętamy ich w kostiumach i z rekwizytami: obwiązanych ładunkami wybuchowymi, w okularach awangardowej artystki porno, z hindusko-hitlerowskim symbolem na opasce, w turbanie (niczym szejk?), ze zdjęciem papieża w puklerzu, bez wzwodu (pomimo pokus?), ze szmatą do podłóg. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że – w odpowiedniej kolejności – Marcin Chabowski nie będzie budził paniki w miejscach publicznych, Lucyna Szierok wciąż dostawać będzie ambitne role, Arkadiusz Cyran nie zostanie oskarżony o kłamstwa okołooświęcimskie, Dominik Fraj nie zacznie żyć ponad stan, Anita Balcerzak (warto odnotować jej udany powrót do Ad Spectatores) nie zamieni teatru na klasztor, Łukasz Chojęta pozbędzie się „wstrętu do kobiet", zaś Aleksandra Dytko nie dostanie puchliny kolan, jedynego literackiego schorzenia, którego nie zdiagnozował u siebie bohater „Trzech panów w łódce nie licząc psa".

Jakkolwiek absurdalnie wygląda ten zestaw charakterystycznych postaci i ich atrybutów, doskonale służył on wywoływaniu nieodpartych efektów komicznych, które niekiedy miały charakter sytuacyjny (zamachowiec-samobójca przed użyciem odłącza telefon od materiałów wybuchowych), jednak częściej stanowiły wynik dobrze wyeksploatowanych sprzeczności pomiędzy dekadenckim hedonizmem a religijnymi nakazami („schab koszerny") i nadrealnych racjonalizacji („Droga Goldo, liczą się chęci" – hitlerowiec tłumaczy się Żydówce z nieudanego ludobójstwa). Niektóre aluzje do współczesnej Polski były grube („Bezprawie i Niesprawiedliwość), inne zaś wymagały nieco uważniejszego śledzenia bieżących wydarzeń, choćby po to, aby rozpoznać, który z prokuratorów z czasów stanu wojennego, obecnie w Radzie Ministrów, stwierdził niedawno, że wtedy „ponosił większe ryzyko niż członkowie ruchu oporu".

Warstwa polityczno-faktograficzna jest w „Safe house" wprawdzie drugorzędna, jednak u mnie przywołała wspomnienie z czasów pierwszej wojny w(e wtedy jeszcze nie) byłej Jugosławii, kiedy to Nebojsza, zaprzyjaźniony Serb, z oburzeniem wypominał politykom reprezentującym różne strony krwawego konfliktu, że jedynie przed kamerami się spierają, a później „są przyjaciółmi i idą razem pić wódkę". Nawet jeśli przesadzał, to trudno oprzeć się wrażeniu, że w kontekście jego obserwacji – a wtedy, jeszcze przed Internetem, dysponował całą teczką wycinków prasowych na poparcie swojej tezy – komediowe przerysowanie, które zaproponował Maciej Masztalski, nie wydaje się aż tak wielkie.

Najnowsza premiera Ad Spectatores to spektakl niezwykle udany i – jak z przekonaniem stwierdziła także Ela – reżysersko dopracowany w każdym szczególe. Faktycznie, gdy na przykład wszyscy bohaterowie skupiali uwagę na wykonującej rytuał seksualnej rozkoszy japońskiej aktorce porno, kryptogej („Ja się tylko brzydzę kobiet. Czy to od razu znaczy, że jestem homoseksualistą?) z zachwytem wpatrywał się w akompaniującego jej na stoliku w roli bębna mężczyznę. Spóźnione odpowiedzi tallińskiej służącej miały zaś dobrze wymierzony poślizg czasowy. Kto wie, czy ostatnia nie miała miejsca już po końcowych owacjach.

Rzeczywiście, zarówno tekst dramatu utrzymywał przez cały czas bardzo wysokie loty – był inteligentny, zaskakujący i świeży, jak i samo przedstawienie toczyło się bez zgrzytów i flaut. Energiczna gra i niemal nieustanna obecność wszystkich siedmiorga aktorów na scenie służyła utrzymaniu komediowego napięcia i kontynuacji urozmaiconej zabawy. „Safe house" dostarczył rozrywki wyszukanej i na poziomie. Masztalski i jego zespół są w formie, której warto im życzyć w kolejnych premierach.

Jarosław Klebaniuk
Teatr dla Was
17 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...