Holland o "Aktorach prowincjonalnych"

rozmowa z Agnieszką Holland

Agnieszka Holland opowiada o magii teatru, znakomitym zespole teatralnym z Opola i powrocie do "Aktorów prowincjonalnych". Jej spektakl gości na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Agnieszka Holland powróciła do swojego filmu sprzed 30 lat i w teatrze w Opolu przygotowała wraz z młodą reżyserką Anną Smolar nową wersję "Aktorów prowincjonalnych". Było to niewątpliwie jedno z najgłośniejszych wydarzeń teatralnych ostatniego sezonu. Na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych oprócz trzech pokazów spektaklu (dziś, jutro i w czwartek w Teatrze Dramatycznym) mamy też okazję zobaczyć filmy Agnieszki Holland. Projekcje odbędą się w sali Instytutu Teatralnego od jutra do soboty. W programie m.in. "Gorączka", "Kobieta samotna" i "Aktorzy prowincjonalni". 

Rozmowa z Agnieszką Holland

Dorota Wyżyńska: Przez wiele lat unikała pani pracy w teatrze. "Niejednokrotnie proponowano mi reżyserowanie w Europie, ale odmawiałam" - tłumaczyła pani w wywiadzie. Co znaczyła dla pani praca w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu nad "Aktorami prowincjonalnymi"?

Agnieszka Holland: Jakiś powrót do źródeł, spotkanie z samą sobą sprzed lat. I jednocześnie sprawdzenie, co i na ile się zmieniło. Jest to więc w założeniu eksperyment. Bardziej osobisty i intelektualny niż teatralny.


Nie żałuje pani tej decyzji? Czym przekonał panią dyrektor tego teatru?

- Dyrektor Teatru im. Kochanowskiego w Opolu Tomasz Konina przekonał mnie swoim entuzjazmem, poziomem swego zespołu aktorskiego, który miałam okazję zobaczyć, kiedy zaprosił mnie wraz z Anną Smolar na pokaz kilku swoich przedstawień. No i ta scena, cała sala Teatru im. Kochanowskiego! Ogromna, pełna zakamarków, z wielką obrotówką... 

...z wielką obrotówką, którą wykorzystała pani w spektaklu. Czy przy okazji powstawania "Aktorów prowincjonalnych" magia teatru trochę panią uwiodła?

- Dla mnie teatr był zawsze jakoś światem, taki mam do niego szekspirowski stosunek. A w Opolu można ten świat zainscenizować. Obawiam się, czy po przeniesieniu do Warszawy spektakl nie straci wiele ze swego rozmachu. Byłam obecna tylko na początku i potem kilka ostatnich tygodni, większość pracy zrobiła więc Ania, choć koncept był nasz wspólny. Te ostatnie tygodnie były magiczne, wcale mi się nie chciało wyjeżdżać. Poza wszystkim innym przy pracy w teatrze w mniejszym mieście wytwarza się rodzaj skupienia, o który trudno w Warszawie. I było jasne, że to dla wszystkich nas jest bardzo ważne, to nasze spotkanie. Takie emocje, spotkania międzyludzkie są bardzo satysfakcjonujące. Ale czy będę coś dalej robić? Zależy Na pewno nie jest to moje główne medium. Czuję się w nim mniej pewnie niż w kinie.

Zespół teatru w Opolu nie jest "prowincjonalny"?

- Zespół teatru w Opolu jest znakomity. Wielkim wsparciem był też udział w spektaklu twórców z opolskiego teatru lalek.

Do współpracy przy "Aktorach.." zaprosiła pani młodą reżyserkę Annę Smolar. 

- Anię znam od lat i śledzę jej rozwój: od offowych paryskich przedstawień przez Katowice i teraz Warszawę. Jest nie tylko zdolna i zadziwiająco świadoma warsztatu, ale też jest świetnym partnerem intelektualnym. Wiedziałam, że również ludzko mogę na nią liczyć, co przy takiej współpracy jest szalenie ważne. Przyprowadziła ze sobą wspaniałą scenografkę Magdę Maciejewską i reżysera światła Rafała Paradowskiego (z którym zresztą pracowałam przy filmach). Ja zaprosiłam Antka Łazarkiewicza do zrobienia muzyki. W ten sposób powstał całkiem niezły zespół.

Można było się spodziewać, że wielu recenzentów, ale też zwykłych widzów, nie będzie w stanie oderwać tego spektaklu od pani filmu. Zastanawiając się, czy udało się przełożyć problemy zawarte w "Aktorach prowincjonalnych" sprzed 30 lat na naszą współczesną Polskę. Czy podczas prób często wracała pani myślami do filmu "Aktorzy prowincjonalni"?

- W trakcie adaptacji wiele o tym rozmawiałyśmy z Anią i scenarzystkami przedstawienia (bo słowo "dramaturżki" strasznie jest jednak kostropate). Szybko mogłyśmy sprawdzić, choćby obserwując opolski teatr, że obyczajowo, instytucjonalnie, psychologicznie niewiele się zmieniło. Kluczowe było przetłumaczenie na współczesność buntu Krzysztofa i funkcji "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Tu wszystko jest znacznie mniej jednoznaczne niż w filmie: za komuny takie dylematy i wybory były czarno-białe, teraz podziały są mniej jasne, frustracje trudniejsze do określenia, wszystko jest o wiele bardziej wieloznaczne, co nie znaczy, że pewne istotne wartości nie są zagrożone i że ludzie nie próbują o nie czasem głupio i nieudolnie walczyć. Poza wszystkim innym ciekawiło mnie, jak ma prawo się narodzić pewien rodzaj polskiego prawicowego buntu, który na przykład stał się intelektualnym zaczynem IV RP. Nie wszyscy recenzenci i pewnie widzowie również to zrozumieli, na szczęście spektakl funkcjonuje na kilku poziomach. Myślę, że do sporej części te pytania docierają, my jesteśmy z tego przekładu dość zadowolone 

"Aktorzy prowincjonalni" znaleźli się w programie Warszawskich Spotkań Teatralnych. Spektakl zostanie pokazany na otwarcie WST. A w programie również przegląd pani filmów. Ważna jest dla pani ta obecność na największym festiwalu teatralnym w Warszawie? Uda się pani przyjechać choć na chwilę na przegląd?

- Przyjeżdżam specjalnie, żeby wraz z Anią przygotować próby adaptujące spektakl na scenę warszawskiego Teatru Dramatycznego. Akurat w wypadku tego przedstawienia jest to dość złożona operacja. No i będę w trakcie spektakli. Nie, żebym uważała, że Warszawa ważniejsza od Opola (gdzie zresztą spektakl ma świetne przyjęcie i kończy się często standing ovation), ale żeby wesprzeć aktorów, którzy nie będą jednak u siebie.

Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza Stołeczna
5 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...