Hollywood, hippisi i motocykle

"Manru" - reż. Marek Weiss - Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie

Zastanawiam się: gdyby u nas, w Polsce, na ulicy zapytano przechodniów, jaki tytuł nosi opera Ignacego Paderewskiego, czy padłaby choć jedna trafna odpowiedź? Śmiem wątpić. Słusznie napisano w programie do spektaklu, że dług, jaki mamy wobec "Manru" Paderewskiego, pozostaje wciąż niespłacony. Dobrze zatem, iż najnowszą premierą otwierającą obecny sezon na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie jest właśnie "Manru". Zresztą, trudno sobie wyobrazić, by w Operze Narodowej w tak wyjątkowym czasie, jakim jest wielki jubileusz naszej Ojczyzny, nie pojawiła się opera Paderewskiego, współtwórcy odzyskania przez Polskę niepodległości.

Opera Paderewskiego, zaraz po powstaniu, okazała się niebywałym sukcesem międzynarodowym. Tuż po prapremierze w maju 1901 r. w Dreźnie i miesiąc później po polskiej premierze we Lwowie dzieło Paderewskiego powędrowało w świat. "Manru" wystawiano na największych, najbardziej prestiżowych scenach Europy i Ameryki Północnej, przez dłuższy czas znajdowało się w repertuarach tych teatrów. Do tej pory pozostaje jedyną operą polskiego kompozytora wystawioną na scenie najważniejszego teatru operowego na świecie, w Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

Sam kompozytor był postacią ogromnie znaną w szerokim świecie. Mówiło się nawet, że zaraz po Chopinie jest Paderewski. Jego sylwetka była rozpoznawalna. Na jego koncerty bilety wyprzedawano błyskawicznie. Był najwybitniejszym i najbardziej znanym pianistą swojej epoki. Nazywano go największym ze wszystkich, "królem pianistów". Wybitny artysta swoje sukcesy artystyczne przekuwał dla polskiej sprawy, dla oswobodzenia naszej Ojczyzny. Był wszak najbardziej znanym Polakiem za oceanem i wykorzystywał to, zabiegając u rządów Wielkiej Brytanii, USA o polityczne poparcie dla odzyskania niepodległości Polski.

Libretto "Manru" oparte jest na powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego "Chata za wsią". Autorem libretta jest Alfred Nossig, pisarz żydowskiego pochodzenia. Drogi obu twórców po latach się rozeszły. Paderewskiego, wielkiego polskiego patriotę, podczas drugiej wojny światowej niemieccy naziści umieścili w tzw. Czarnej księdze jako niebezpiecznego wroga. Natomiast Nossig był w tym czasie agentem Gestapo donoszącym na swoich współbraci Żydów w getcie warszawskim, za co Żydowska Organizacja Bojowa zastrzeliła go w 1943 r.

Tematem "Manru" jest miłość dwojga młodych ludzi pochodzących z odmiennych etnicznie środowisk: polskich górali i Cyganów. Ulana (bardzo dobra Ewa Tracz) jest góralką, a Manru Cyganem (znakomity słowacki tenor, Peter Berger). Pobrali się ku niezadowoleniu swoich środowisk, co prowadzi do konfliktowych i dramatycznych sytuacji. Matka Ulany nie przyjmuje córki i wnuka, zaś środowisko cygańskie wyrzeka się Manru. Ale kiedy Manru usłyszy muzykę (piękne solo skrzypcowe Stanisława Tomanka), zew krwi cygańskiej będzie silniejszy aniżeli wierność małżeńska i ojcowska powinność wobec synka. Porzuci swą wierną, kochającą żonę i synka i ruszy na motorze w świat z Cyganami - hippisami.

Dzieło Kraszewskiego zostało w libretcie zmodyfikowane. Zmieniły się imiona postaci, zmieniła się też trochę fabuła. Do tego doszły jeszcze zmiany w obecnej inscenizacji. Reżyser spektaklu Marek Weiss uwspółcześnił dzieło Paderewskiego w warstwie fabularnej i przesłaniu. Pierwszy akt jest jakby zupełnie z innego przedstawienia. Wiadomo, że w oryginale rzecz toczy się na wsi. U Weissa trudno powiedzieć, że to wieś. Wiejskie wesele z paniami wystrojonymi jak w hollywoodzkim filmie z lat 60. Jadwiga (świetna Anna Lubańska), matka głównej bohaterki, Ulany, wiejska kobieta ubrana w jakieś brokaty itd. Akt II i III reżyser połączył i tu jest pewna konsekwencja w budowaniu klimatu. Ale dlaczego Cyganów zamienił w hippisów na motocyklach? Wizualnie sceny te robią duże wrażenie, ale przecież Cyganie i hippisi to dwa diametralnie różne światy o odmiennej obyczajowości, odmiennym morale, odmiennym postrzeganiu rzeczywistości, odmiennej filozofii życia i wyznawaniu odmiennych wartości.

Ponadto takie na siłę uwspółcześnianie i upolitycznianie opery Paderewskiego (by opowiedzieć się za multi-kulti) odbiera dziełu jego właściwą wagę i prawdziwe przesłanie tej przepięknej opery świadczącej o geniuszu muzycznym kompozytora. W warstwie muzycznej przedstawienie jest znakomite. Świetnie dobrana obsada, doskonałe głosy i znakomicie poprowadzona orkiestra TW-ON przez Grzegorza Nowaka.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
22 października 2018
Portrety
Marek Weiss

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...