Horror szoł!

"The Rocky Horror Show" - reż. Tomasz Dutkiewicz - Och-Teatr w Warszawie

"Gdy 19 czerwca 1973 roku w maleńkim londyńskim Theatre Upstairs odbywała się prapremiera "The Rocky Horror Show", jego autorzy pewnie nie spodziewali się, że ich dziwaczne, perwersyjne dziełko zdobędzie szturmem światową scenę musicalową..." A mogli się spodziewać. Musical ten to opowieść o parze młodych narzeczonych, zagubionych w ciemnym lesie Bradzie i Janet, którzy w poszukiwaniu pomocy trafiają do przedziwnego zamczyska rodem z transylwańskich legend. Natychmiast zostają wciągnięci w Pętlę czasu przez dość oryginalną świtę szalonego naukowca, przybysza z innej galaktyki i lubieżnego transwestyty-biseksualisty w jednym - doktora Franka`n`Furtera. W tych okolicznościach do głosu dochodzą najskrytsze pragnienia i tłumione dotychczas popędy... A wszystko w estetyce parodii kina grozy klasy B.

Najważniejszy w „The Rocky Horror Show” jest voyeurism, czyli przaśne polskie podglądactwo. Podglądanie dominuje całość spektaklu, podporządkowane są mu scenografia, choreografia i reżyseria, ba! już nawet sama budowa tego „dziwacznego, perwersyjnego dziełka” wskazuje na zamysł twórczy. Wprowadzenie wyższego poziomu narracji czy interfikcji (scen z monitoringu) to też elementy podglądania. Nawarstwiają się one do tego stopnia, że w pewnym momencie widzowie podglądają narratora podglądającego postaci podglądające siebie nawzajem! A taki voyeurystyczny bezwstyd się podoba. Po prostu.

Zabieg scenograficzny to ustawienie na samym środku sceny rusztowania, stalowej konstrukcji rodem z postindustrialnych projektów. Scena, notabene, również znajduje się niejako w środku, ponieważ widzowie oglądają spektakl z dwóch stron: akcja rozgrywa się jednocześnie pomiędzy dwiema częściami widowni, zwróconej do siebie twarzą w twarz (a rozdzielonej jedynie sceną). Taki sposób budowania przestrzeni przypomina nieco gabinet luster z wesołego miasteczka. Lustra w spektaklu są zresztą wykorzystane, i to w znaczeniu czysto materialnym: tworzą ramy sceny, i tak pozbawionej już własnego tła (stanowią je obie strony widowni – nie dla aktorów jednak, a dla siebie nawzajem).

Swoiste obnażenie akcji następuje również dzięki wykorzystaniu podwójnej fikcji, czyli dodatkowego narratora, mającego za zadanie z jednej strony uwiarygodnić przestawione wydarzenia, z drugiej zaś – przez fikcyjną legitymację fikcji skłonić do przymrużenia oka, a tym samym do wejścia w grę. Narracja stosuje przewrotny zabieg podwójnego potwierdzenia stającego się negacją (wedle odwróconej reguły: dwa minusy dają plus): chwyt znany i stosowany choćby przez E. T. A. Hoffmanna czy bliższego polskiemu czytelnikowi Nabokova (Lolita). Rola narratora w wykonaniu Rafała Bryndala nie wypada jednak przekonująco, a momentami (próby tańca czy śpiewu) nawet niesmacznie. A szkoda. Dobry narrator byłby wielkim atutem opartego na nieco przewrotnej grze przedstawienia.

Ale i sam spektakl świetnie z widzem gra, serwując – oprócz popcornu na wejściu – potężną dawkę kiczu wszelkiej maści. Kiczem „The Rocky Horror Show” wprost ocieka i pławi się radośnie w tym słodko-krwistym sosie: od kiczu seksualnego (absolutna dominanta w stylistyce z pogranicza harlequinów i niskobudżetowych horrorów) przez polityczno-społeczny aż po religijny. Istny horror szoł!, ale czy naprawdę taka czysta fikcja? Aluzje do polskiej kultury masowej sytuują spektakl niepokojąco blisko rzeczywistości.

Katarzyna Orlińska
Teatrakcje
22 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia