Hotel Europa

"Po sezonie" - reż. Grażyna Kania - Teatr Współczesny w Szczecinie

Dramaturgię Odona von Horvatha (1901-1938), austriackiego pisarza o węgierskim rodowodzie, popularnego w swoim czasie, odkryto znów w Niemczech lat 70. Sprzyjał temu ów czas stabilizacji, sytego kapitalizmu - z widoczniejszymi jednak coraz bardziej objawami jego degeneracji, uwiądu. A tak właśnie widział swą epokę Horvath, obnażający w swoich sztukach niemieckie - i europejskie w ogóle - drobnomieszczaństwo, żyjące wśród pozorów, na zgliszczach dawnych wartości, w dniach niepokojów wywołanych gospodarczym kryzysem.

Renesans Horvatha w Polsce w pierwszej dekadzie tego wieku (najczęściej grane są "Opowieści Lasku Wiedeńskiego") zda się mieć podobne źródła. Oto znów żyjemy w czasach kryzysu, kapitalistycznych apetytów i dylematów, w społecznym i ideowym chaosie, pośród lęków i obsesji.

"Po sezonie", którego prapremierę wyreżyserowała we Współczesnym Grażyna Kania - mająca już w dorobku inną sztukę Horvatha "Wiarę, nadzieję, miłość" (warszawski Teatr Dramatyczny) - to rzecz utrzymana w typowej dla tego autora konwencji tragifarsy, w której pospolitość bohaterów wpisana w banalną scenerię nabiera z czasem znamion szyderczego moralitetu.

Oto w prowincjonalnym hotelu "Pod Pięknym Widokiem", w którym nieustannie brak gości - jego właściciel, niedoszły amant filmowy Stresser (Michał Landowski) zrzuca niepowodzenie na pecha i pogodę: zimą nie ma śniegu, latem deszcz - los styka ze sobą gromadkę nieudaczników, życiowych rozbitków. Przekonanych wciąż o swej wyjątkowości i możliwościach. Jedyna mieszkanka hotelu baronowa Ada von Stetten (Ewa Sobiech), podstarzała, samotna, kupuje sobie mężczyzn i gardzi bratem, Emanuelem (Marian Dworakowski), który przybywa do niej, by żebrać o pożyczkę. Handlowiec Muller (Robert Gondek) zjawia się w hotelu z żądaniem zapłaty za kiedyś zamówioną skrzynkę szampana, ale chętnie wchodzi w podaną mu żartem rolę "generalnego dyrektora" firmy, którą reprezentuje. Zblazowany kelner Max (Maciej Litkowski), pielęgnujący w sobie wspomnienie o byciu artystą rzemieślnikiem, i skrywający swą mroczną tajemnicę były plantator, dziś szofer baronowej, Karl (Arkadiusz Buszko) są dopełnieniem tej ludzkiej menażerii, która skazana jest na symbiozę, ale czeka jedynie okazji, by pożreć się nawzajem. A choćby tych najsłabszych spośród siebie.

Okazja pojawia się jako Christine (Katarzyna Bieniek), dziewczę, które uwiódł niegdyś Stresser, a które teraz przybywa - jak myślą wszyscy - by żerować na swej krzywdzie. Kiedy jednak mieszkańcy hotelu próbują uczynić z niej swoją ofiarę, okazuje się, iż to ona trzyma w ręku wszystkie sznurki. Los (jak sama twierdzi: Bóg) uczynił ją właścicielką sporej fortuny i świetną partią do wzięcia. Jej prześladowcy usiłują więc wyjść z dotychczasowych ról i zdobyć ją dla siebie. Ale jest za późno.

Horvath kreśli ich wizerunki kreską niezbyt subtelną, lecz ple-bejskie, grube natury (również baronostwa) pasują do tej gorzkiej komedii o mało oryginalnym przebiegu. Interesują go zresztą nie psychologiczne niuanse, a portret zbiorowy, diagnoza choroby, której brzydota jest ironicznym kontrastem dla nazwy hotelu "Pod Pięknym Widokiem". Nie ma niczego gorszego - zdaje się mówić - niż ludzka małość napompowana kompleksami i żądna rewanżu na świecie.

W jednej ze scen spektaklu Karl rzuca lotkami w wiszącą na ścianie hotelowego holu mapę Europy. Jakby miotał pociski i zrzucał bomby. A równocześnie wyraża chęć wyniesienia się "stąd", z Europy, nad którą wisi katastrofa. Strach i nienawiść bywają rodzicami tego, co w historii najgroźniejsze - sugeruje Grażyna Kania, dobrze czytając to przesłanie Horvatha. Choć trudno nie odnieść wrażenia, że uwspółcześniając jego sztukę i starając się, by była atrakcyjniejsza dla dzisiejszego widza, trochę spłyca jej wymowę. Premierę odebrano jako publicystykę na temat skutków kapitalizmu. A przecież jest w "Po sezonie" materiał na spektakl głębszy, dotkliwszy. Dotyczący nie jakichś żałosnych figur z hoteliku, lecz nas wszystkich. Kania też o tym mówi, ale gubi myśl w efektownych dodatkach, zbyt wielką wagę przywiązując do inscenizacyjnych gadżetów. Owszem, ich summa sprawia, iż spektakl stał się bardziej ironiczny, zdystansowany do zawartych w sztuce morałów - bawi, prowokuje do oklasków, ale zarazem osłabia dramatyczną wymowę całości. Odseparowuje scenę od widza i pozostawia go z banałem konstatacji, że kapitalizm jest zły, bo każe kochać jedynie forsę.

Reżyserka zdawała sobie chyba sprawę, że głębsze przesłanie spektaklu, zanurzonego w dość trywialną opowiastkę, wymaga podkreślenia, podkręcenia. I w finale kręci niby-korbką - każe odgrywać go po wielokroć. W efekcie mieszkańcy "Pięknego Widoku" ścigają Christine po obracających się dekoracjach, bez końca. Świat się śmieje, świat się kręci, a my wraz z nim gonimy za straconą szansą, ułudą - na głupiej karuzeli. Dobra puenta, ale trochę za słaba, jak na rozmiar inscenizacji.

Interesującej, acz nieco rozwlekłej, zbyt skupionej na pomysłach i szczególe. Gdy np. w hotelu pojawia się Christine, Max wita ją ekstatycznym tańcem, parodią pełną podskoków. Za długą, i trochę jednak zbyteczną. Zgrywa i pozór - maską pustki? Można i tak. Wyrazista scenografia Magdy Musiał - kwintesencja pseudonowoczesnego kiczu i brzydoty (świetlówki, złota kurtyna, zimna nijakość wnętrz hotelowych) jest tego świata wymownym tłem. A oprawa muzyczna - zblazowany pan z teczką, Jan z Europy (Grzegorz Młudzik), przygrywający całości "na żywo" na elektronicznych organach w dancingowo-dyskotekowym stylu, tworzy dla niego zabawne, przesłodzone ramy. To uzasadnione inscenizacyjnie, ale ów klimat drwiny i dystansu staje się tak dominujący, iż znieczula na doświadczenia bohaterów.

Granych zresztą na tym dystansie. Z przesunięciem w stronę farsy, karykatury (Karl Buszki, Muller Gondka). Trzeba skądinąd rzec, iż aktorstwo jest na ogół mocną stroną spektaklu. Na ogół, jako że grająca gościnnie Bieniek zdaje się nie mieścić w konwencji; jej Christine jest zbyt serio, a przez to nienaturalna, histeryczna. Nie przekonuje ani jako ofiara, ani jako triumfatorka. Pyszne są natomiast role Macieja Litkowskiego (Max) i Mariana Dworakowskiego (von Stetten) - grane lekko, w pół tonu, dowcipnie. Z kolei baronowa Ewy Sobiech zasługuje na największą uwagę. To jedyna rola, z której przebija dramat postaci. Kobiety rozpaczliwie samotnej, żałosnej w swej pozie femmejatole. Sobiech gra ją szeroko, czasem nieco może przerysowując, lecz wzbudzając zainteresowanie swą postacią.

Podsumowując: "Po sezonie" to przedstawienie udane, z klasą i pomysłem, ale pozostawiające niedosyt. Za mało w nim komedii, by śmiech niósł wyzwolenie, i za mało tragedii, żeby zabolało.

(-)
Kurier Szczeciński
31 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...