Huelle o Gombrowiczu

"Kolibra lot ostatni" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni

W Teatrze Miejskim imienia Witolda Gombrowicza w Gdyni odbyła się 18 I prapremiera spektaklu "Kolibra lot ostatni", poświęconego patronowi teatru. Sztukę napisał Paweł Huelle, kierownik literacki tej sceny; zgodnie z zawartą umową ma dla niej tworzyć jedno przedstawienie w roku. "Koliber..." jest jego pierwszym przedsięwzięciem kontraktowym.

Trwająca nieco ponad półtorej godziny sztuka, grana na wyraźne życzenie autora bez antraktów, jest napisana zgodnie z klasyczną zasadą jedności miejsca, czasu i akcji i wykorzystuje cały zespół liczący około 20 aktorów. Miejscem akcji jest Gdynia, głównie knajpa Adria przy ulicy Portowej, prowincjonalnym przedłużeniu reprezentacyjnej Świętojańskiej.

Akcja rozgrywa się przez dobę pod sam koniec lipca 1939 roku, czyli w ostatnich godzinach pobytu Gombrowicza w Polsce przed wyruszeniem w dziewiczy rejs na pokładzie m/s "Chrobry" do Argentyny. Bohaterowi sztuki, nazwanemu Witoldo, towarzyszy na scenie (jak i faktycznie podczas rejsu) kolega literat Czesław Straszewicz - ten sam, który został mocno skarykaturowany w "Trans-Atlantyku". Na spotkaniu z premierową publicznością Paweł Huelle podkreślił, że nie było jego zamiarem odtworzenie na podstawie faktów (o które byłoby zresztą trudno) ostatniego dnia, Gombrowicza na ziemi polskiej, lecz popuszczenie wodzy fantazji, co mogłoby się wtedy pisarzowi przydarzyć. Toteż do dwóch protagonistów dodał postać do pewnego stopnia wzorowaną na parobku z "Kosmosu", którego dawny panicz usiłuje uwieść. Wałek w sztuce przeszedł szybki awans społeczny i został oberkelnerem w Adrii. Przed przystąpieniem do pracy nad "Kolibrem" Huelle - jak zauważył - ponownie przeczytał dzieła wszystkie Gombrowicza. Z pewnością sięgnął po jego niedokończoną powieść kryminalną "Opętani", pisaną pod pseudonimem "Niewieski". Czesław Miłosz wspominał, że oboje z przyszłą żoną Janką zaczytywali się w niej, zaintrygowani nazwiskiem autora; zdaniem poety pochodziło ono od nazwy rzeki jego dzieciństwa, Niewiaży. Druk "Opętanych" w odcinkach przerwał wybuch wojny.

Toteż wcale nie dziwi, że Paweł Huelle skonstruował swoją sztukę wokół wątku kryminalnego, traktowanego zresztą umownie. Tego jednak nie wypada zdradzać, żeby nie odbierać zabawy widzowi. Ważny natomiast jest klimat spektaklu. Gdynia, najmłodsze miasto polskie, w którym robotnicy budowlani i dokerzy ściągnięci z różnych części kraju tyrają do utraty tchu, jest też miejscem błyskawicznych fortun. Jak każde miasto portowe, jest seksualnie dwuznaczna, oferując miłość na sprzedaż. Nad jego żywiołową energią już zbiera się dziejowy sztorm, zapowiadany choćby przez bliskość sfaszyzowanego Gdańska i ulubionego przez Niemców uzdrowiska Zopott. W dziewiczy rejs m/s "Chrobry" wyruszają wszyscy ci, którzy przeczuwając wybuch wojny, wiedzeni instynktem chcą się schronić w bezpieczne miejsce. Nowo powstałemu miastu towarzyszy więc atmosfera dekadencji wyrażona w przedstawieniu m.in. przez wiązankę szlagierowych tang. Te tanga są też domyślnym łącznikiem między Polską i Argentyną.

W przedstawieniu w sprawnej reżyserii Krzysztofa Babickiego od razu zwraca uwagę funkcjonalna scenografia, dzieło Jagny Janickiej, wzmocniona precyzyjnym oświetleniem. Aktorzy poruszają się jakby w nawiasie, który tworzą ożebrowania statku. Równie umownie są zaprojektowane sceny w Adrii. Z licznego zespołu aktorskiego zdecydowanie wyróżnia się odtwórca roli młodego Witolda - Dariusz Szymaniak. Jest spięty w sobie, wewnętrznie rozdarty, pełen wahań - jechać czy nie jechać. Nie usiłuje naśladować manieryzmów mowy Gombrowicza: nie grasejuje, nie przemawia piskliwym głosem, jak to znamy z zachowanych z nim nagrań i filmów dokumentalnych. Stwarza jednak wiarygodną, choć niekoniecznie ujmującą postać. Ani Piotr Michalski w roli Straszewicza, ani Szymon Sędrowski w roli Walka nie mają już tak dobrych ról do zagrania i może dlatego, choć doskonale dobrani fizycznie, operują dość jednostajnymi środkami scenicznymi.

Role żeńskie ograniczają się na ogół do przedstawicielek lżejszej muzy - gwiazdy rewiowej Lili na gościnnych występach z Warszawy (Beata Buczek-Żarnecka, zarazem autorka układów tanecznych w spektaklu) i jej miejscowych rywalek - tercetu wokalnego. Pozostaje w pamięci ich rozbierany taniec wokół osaczonego Witolda, któremu w głowie jest tylko Wałek.

Jeśli z teatru imienia Gombrowicza ruszy się ulicą Świętojańską, a potem Portową na północ, dojdzie się w końcu do placu Witolda Gombrowicza przy Dworcu Morskim. A tam na chodniku jest wmurowana mosiężna tablica z napisem: "Z tego miejsca Witold Gombrowicz wyruszył 29 lipca 1939 roku o godzinie 16.00 w podróż do Argentyny. Do Polski już nie powrócił. Zmarł 25 lipca 1969 roku we Francji".

Tablica powstała staraniem gdyńskiego Teatru Miejskiego oraz Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku z okazji 60. rocznicy tego wydarzenia. Teraz przy placu Gombrowicza powstaje Muzeum Emigracji. A jeśli ktoś dociekliwy chciałby zobaczyć, z jakim bagażem wyruszył Gombrowicz w tę podróż, to znajdzie w Muzeum Literatury w Warszawie niedużą skórzaną walizkę - dar od Rity Gombrowicz.

Renata Gorczyńska
Zeszyty Literackie
27 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...