Humor z kropek

"Sceny niemalże małżeńskie..." - reż. Andrzej Poniedzielski - Teatr Ateneum, Warszawa

Tylko Ona, On i słowa. Głównie Stefanii Grodzieńskiej. Skromnie? Tak, ale jak bogata to skromność. W teatrze Ateneum trwają ostatnie próby "Scen niemalże małżeńskich...". Premiera 25 lutego

Czarne krzesło i białe krzesło. Na jednym siedzi Ona w czarnej sukience w białe kropki – pomysł pożyczony od pani Stefanii. Tyle że jej ubranie było po jednej stronie kolorystycznie odwrotne. Bo dlaczego nie? Na drugim krześle siedzi On. Czarna marynarka, przykrótkie spodnie, narzucające się swoją obecnością białe skarpetki.

Scena pierwsza. „A wiesz Słoniu, jak my dawno jesteśmy już małżeństwem?” – mówi Ona. „Trzy tygodnie i dwa dni, Serduszko” – odpowiada On. „A tak się kochamy, jak byśmy byli dopiero co po ślubie” – rozpromienia się Ona. Scena druga. On i Ona śpiewają słowami Jurandota o tej Wiśniewskiej, z którą to pitigrilił się hrabia Rodryg.

Scena trzecia. W teatrze. On, dentysta, mówi Jej, że czeka ich świetna sztuka. Widział ją już pięć razy, bo zrobił szczękę głównej aktorce i ona mu ją teraz odgrywa. „Jeszcze mi się osiem razy należy” – stwierdza.

– W tego typu humorze zawsze tkwiła siła pani Stefanii – mówi Grażyna Barszczewska, czyli Ona, ale też autorka scenariusza „Scen niemalże małżeńskich Stefanii Grodzieńskiej”. – W nim widać jej urok, mądrość, spostrzegawczość, otwartość umysłu, sympatię dla ludzi. I to, jak bardzo była młoda, nawet mając 95 lat.

– Widać też, że ona była osobą szaloną. No i abstrakcjonistką – dodaje Grzegorz Damięcki, czyli On. Żeby w odpowiedni sposób wszystko to pokazać widzom, Barszczewska pracowała półtora roku.

– Przeczytałam wszystko, co ona napisała. Po kilka razy – mówi. – Pierwsza wersja scenariusza była wielkości encyklopedii, zanim z bólem serca ją okroiłam. Zdążyłam jeszcze skonsultować to z panią Stefanią. Grodzieńska na pomysł spektaklu opartego na własnej twórczości i z piosenkami Jerzego Jurandota zareagowała w typowy dla siebie sposób. Życząc przedsięwzięciu sukcesu, dodała „i żeby nie mówili: aktorka doskonała, ale teksty? – do d..., przepraszam do niczego”.

– D... oczywiście pojawi się i w spektaklu, bo to było ulubione słowo pani Stefanii – mówi Barszczewska. – Ale ona wiedziała, jak go używać. Nie robiła tego wulgarnie czy obraźliwie.

Dzięki niezaprzeczalnej – mimo słów różnych – subtelności tekstów, spektakl jest świetnym przykładem kabaretu literackiego. Kolorowego, choć wizualnie dominują§§ w nim czerń i biel.

– Te barwy wprowadzamy z pomocą różnych typów, które pani Stefania opisywała – mówi Damięcki. – Choćby ludzi z lat 60. i 70., którzy mieli czas i potrafili, będąc prostymi, być zarazem filozofami. I stwierdzić na przykład po dużej dawce alkoholu, że jednak Ziemia się kręci.

– Ona i On nie są więc konkretni. To wieczni kobieta i mężczyzna, mający problemy, które wynikają m.in. także z różnicy płci – śmieje się Barszczewska.

I dodaje, że ma nadzieję, iż przedstawienie spodobałoby się pani Stefanii. – Chciałabym usłyszeć od niej po obejrzeniu: „No to zapraszam się na następną premierę” – mówi.

Katarzyna Czarnecka
Zycie Warszawy
19 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia