I can be your hero! O kondycji polskich wieszczów...

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

"Wyobraź mnie sobie" - z takim napisem, widniejącym na plecach, przemierza scenę Andrzej Towiański (Krzysztof Zarzecki), zupełnie nagi. I w tej nagości jest jakaś metafora, plastyczność. Możemy Towiańskiego ulepić od nowa. Powielanie narosłych przez dziesiątki lat legend, dotyczących tego charyzmatycznego przywódcy religijnego, nie ma sensu. Oto stoi przed nami nowy Andrzej Towiański i domaga się redefinicji.

Zweryfikować powinniśmy także pozostałych bohaterów tej scenicznej opowieści: Adama Mickiewicza (Roman Gancarczyk), Celinę Mickiewicz (Katarzyna Krzanowska), Konrada(Michał Majnicz), Ksawerę Deybel (Ewa Kaim), Rama Gerszona (Juliusz Chrząstowski), Seweryna Goszczyńskiego (Zygmunt Józefczak), Władysława Mickiewicza (Bogdan Brzyski) oraz Karolinę Towiańską (Marta Ścisłowicz).

Jolanta Janiczak, autorka dramatu "Towiańczycy, królowie chmur", w wywiadzie przeprowadzonym dla "Polityki" przez Anetę Kyzioł powiedziała: "Naszym spektaklem chcemy skonfrontować się z bohaterami ze skazą, z trudnym, wstydliwym bagażem i całym skomplikowaniem Adama Mickiewicza i jego towarzyszy, a nie martwymi pomnikami, które służą do podziwiania i walki ideologicznej."

I tacy są bohaterowie spektaklu Wikora Rubina - skażeni, zwyczajni, ludzcy; cel został zatem osiągnięty. Mickiewicz siedzi na niewysokim filarze, który - gdyby nie jego wysokość - przypominałby ten podtrzymujący sklepienie greckiej świątyni. Nie trzeba strącać wieszcza z postumentu, sam chętnie z niego schodzi; stąpa po scenie w butach na koturnie, wyglądając bardziej komicznie niż dumnie. Mocno ucharakteryzowany, w jakiejś śmiesznej tunice, wzbudza powszechną radość; jest zazdrosny o sławę Juliusza Słowackiego, który "przewidział polskiego papieża". Syn wieszcza, Władysław, co i rusz odrywany od telewizora, wymazuje z wyimaginowanej tablicy, ustawionej na przodzie sceny, krępujące ojca incydenty.

Duet reżysersko-dramatopisarski Rubin/Janiczak poszukuje granic kreacji, tworząc spektakl z pozornie tylko płaskich postaci. Każdy bohater przedstawienia ma swoją historyczną biografię, którą na bieżąco redefiniuje, zmienia, odbrązawia.

Nie udało się wydobyć na scenie Narodowego Starego Teatru "rytuału pełnego emocji"; widowisku bliżej jest do cyrku, ale i taki kierunek ma swoje zalety. Znakomicie nakreślone postaci kobiet są z pewnością wielkim atutem tej inscenizacji. Począwszy od Karoliny Towiańskiej - większą część spektaklu spędza w negliżu, na koniu, niczym bohaterka "Szału uniesień" Władysława Podkowińskiego - która, bawi, prowokuje, projektuje swojego Andrzeja Towiańskiego. Projekcja zmierza jednak donikąd; koń utknął głową w ścianie, podobnie jak śrubokręty, piły, miecze i szpady. Na środku stoi choinka, którą zniszczy Władysław Mickiewicz; z lewej strony pianino, za sprawą którego brzmieć będą akordy Chopina; na przodzie sceny sterty książek, z prawej czarny śmietnik, w którym najpierw wylądują butelki opróżnione przez gości Mickiewiczów, pewnie nie jedyne w dziejach Wielkiej Emigracji, a potem stosy literatury. W gronie zacnych gości znajdzie się jeszcze Ram Gerszon. Będzie drwił z polskiego muzealniczego podejścia do Holokaustu. Zaproponuje, aby w Auschwitz wybudować centrum rozrywki. W końcu wniesie do naszego dziedzictwa gmach, w którym mieści się Narodowy Stary Teatr, bo przecież wszystkie krakowskie kamienice należą do Żydów, a Żydzi jak żaden inny naród znają wagę kultury i narodowego dziedzictwa.

Autor "Zamku kaniowskiego" jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, w szklanym akwarium, trochę śniąc, trochę marząc, sprawiał dziwne wrażenie. Na scenie Seweryn Goszczyński, autor patriotycznych wierszy, krążył niczym duch, wieszcząc, bawiąc dziwacznym strojem i jeszcze dziwaczniejszym stosunkiem do noszonej biżuterii.

Panteonu komicznych postaci dopełnia Konrad, a właściwie Gustaw, który przemocą tchnięty, staje się romantycznym bohaterem - gdyby to od niego zależało, zostałby normalnym człowiekiem; jemu nie śpieszno umierać za miliony.

A wszystko zaczęło się 30 lipca 1841 roku, kiedy na progu mieszkania Mickiewiczów przy ul. Amsterdam 1 stanął Andrzej Towiański.

W finałowej scenie wszyscy bohaterowie, wraz z obsługą techniczną, zaśpiewają "I can be you hero" i niech tacy pozostaną w naszej pamięci: zabawni, mali, waleczni - żebyśmy nie musieli boleśnie mierzyć się z wielkością naszych przodków.

Kamil Robert Reichel
Teatr dla Was
31 marca 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia