I had a dream, czyli na co nie ma odwagi warszawska PO

Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka

"Almanach Scen Polskich" wydaje kolejny (zaległy) numer dotyczący sezonu 2006/2007. Trzeci raz siadam do analityki. Muszę przeliczyć dane poprzedniej dyrekcji ze sprawozdań rocznych na wyniki sezonu, czyli ze sprawozdań "od stycznia do grudnia", na "od wakacji do wakacji". Od lat na zjeździe Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów mówi się o wprowadzeniu zmiany w rozliczeniach teatrów. Nic z tego nie wynika, czyli sobotnie popołudnie spędzę zamiast na zabawie z dzieckiem na wprowadzaniu danych do exela: liczba widzów za cały rok 2006 minus liczba widzów za pierwsze dwa kwartały 2006 równa się początek sezonu 2006/2007 dodać wynik powstały z odjęcia liczby widzów za drugie dwa kwartały 2007 od liczby widzów z całego rok 2007 równa się liczbie widzów w Teatrze Dramatycznym w sezonie 2006/2007. Uff... Nie musicie Państwo nad tym siedzieć, od tego jesteśmy my: ludzie kultury o zdolnościach menadżerskich, którzy jednak do biznesu z pewnych względów nie poszli.

Dobiega końca kontrakt Pawła Miśkiewicza na stanowisku Dyrektora Naczelnego i Artystycznego. Co stanie się z największą warszawską sceną po 30 września 2012 roku nie wie nikt. Kto będzie następny? Jak będzie wyglądał konkurs? Czy będzie znowu dyrektor z magicznym "p.o. = pełniący obowiązki"?

Tymczasem zastanówmy się, pomarzmy, jakim Teatr Dramatyczny mógłby być. Kto powinien odpowiedzieć na to pytanie? Władza? Obywatele? Media? Aktorzy? Rada Warszawy wypowiedziała się na ten temat w 2005 roku, uchwalając ogólny, w 100% realizowalny, statut teatru, który w rzeczywistości nie stanowi żadnego punktu odniesienia. Obywatele? Jedni chodzą, inni nie, na pewno widzów jest zdecydowanie więcej niż za poprzedników (o ok 10-15.000 widzów w skali sezonu). Media? Jedne promują, inne chłoszczą, jeszcze inne pomijają. Aktorzy? Właśnie założyli Radę Artystyczną - o tym też będzie kiedyś szerzej.

Podzielę się z Państwem moim marzeniem. Chciałabym chodzić do teatru - niekoniecznie jako pracownik, może wolałabym jako widz - w którym na tej samej scenie mogę zobaczyć spektakle Jarzyny, Lupy, Miśkiewicza, Strzępki, Warlikowskiego. Przyjrzeć się różnym językom, wrażliwościom, tematom. Skonfrontować moje oczekiwania z propozycją każdego z tych artystów. Obserwować zderzenia światów, śledzić napięcia między nimi. Nie widzę sensu w utrzymywaniu oddzielnego statusu jedynych warszawskich trzech scen - Dramatycznego, Nowego, TR - dla których priorytetem jest misja artystyczna.

Powstanie Nowego Teatru w MPO na przestrzeni dekady wydaje się równie nierealne jak powstanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Pl. Defilad. Oby Krzysztof Warlikowski dożył swojej pierwszej premiery na scenie przy Madalińskiego. Scena TR przy Marszałkowskiej niebawem zostanie zwrócona w ręce jej prawowitego właściciela. Poza tym możliwości techniczne sceny Jarzyny są bliższe teatrowi garażowemu, którego dyrekcję w przyszłym sezonie mógłby objąć piekielnie zdolny i bezczelny 20-letni Michał Kmiecik, a nie reżyser z aspiracjami i umiejętnościami na dyrekcję Teatru Narodowego. Scena Dramatycznego jest najbardziej kuszącą sceną dla doświadczonych reżyserów: genialne gabaryty, duże okno sceniczne, perfekcyjna akustyka, wymienione sztankiety, kurtyna przeciwpożarowa, sprzęt akustyczny do tego dochodzi inspirujący kontekst miejsca naznaczonego przez Józefa Stalina. Tymczasem nikt z wymienionych nie chce oficjalnie przejąć odpowiedzialności za teatr o tak niskim budżecie, a władza nie ma odwagi połączyć wszystkich teatrów z siedzibą na Pl. Defilad - Dramatyczny, Studio, Lalkę - w ramach wspólnie zarządzanej instytucji.

Dlaczego zatem nie pomarzyć, skoro rzeczywistość chłoszcze i napiera. Dlaczego nie pomarzyć, że warszawski Dramatyczny mógłby stać się berlińską Volksbühne, w której w połowie lat. 90. pracowali razem dziś najwięksi reżyserzy Europy: Castorf, Marthaler, Schlingensief, Kresnik, do których wkrótce dołączył Pollesch. Wewnętrzna konkurencja działa na różnicowanie i umacnianie indywidualnego języka. Każdy z twórców prezentuje odrębną estetykę, powstają funclub'y, jak i grona wrogów. Jedne media jednych kochają, innych nienawidzą, drugie media wychwalają trzecich, by pastwić się nad pozostałymi. Widzowie z hukiem wychodzą ze spektakli, inni oddają się frenetycznym brawom. Jest ferment, jest miejsce, jest myślenie. Śmiało możemy powiedzieć, że to właśnie Volksbühne stworzyła nową tożsamość Wschodniego Berlina.

Tak, mam marzenie, że kiedyś władza dokona mądrych, niepochopnie podejmowanych pod naporem medialnej nagonki reform. Zada pytanie obywatelom nie na temat ludycznych jarmarków plenerowych, a kultury, która tworzy naszą tożsamość, poszerza wyobraźnię i zmienia świat. Wierzę, że nasze miasto otrzyma kiedyś teatr, który nie żebrze o 500zł na zorganizowanie konferencji w słusznej sprawie od instytucji pozarządowej. Marzę o miejscu, które mnie stymuluje do myślenia, z którym nie zgadzam się, ale mnie nie nudzi banałem medialnych wytrychów.

Pokładam wielkie nadzieje we wdrażaniu nowego miejskiego dokumentu "Miasto kultury i obywateli. Program rozwoju kultury w Warszawie do 2020 r.". Nie bójmy się zmian. Nie bójmy się zmiany władzy w 2014 roku. Z obecną nie czeka nas nic.

Katarzyna Szustow
Natemat.pl
27 lutego 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia