I już nie wiemy...

Kane należy do twórców niewygodnych, wślizguje się w głowę tak, że już nie sposób zdrowo myśleć.

Jej teksty wrzynają się w człowieka, wytrącają i krystalizują w głowie najszczersze uczucia, wzmagają pokłady najgłębiej przeżytego i skrywanego bólu. Nie ma w nich miejsca na zgrabne metafory, parafrazy, eufemizmy, wszystko jest od razu wystawione, obnażone, brutalnie rzucone w nas, widzów. Łaknąć brytyjskiej przedstawicielki brutalizmu jest zbiorowym portretem skomlącego z bólu i tęsknoty człowieka, bez dumy, bez patetyzmu, bez fałszu.

Jest to tekst, jak jego bohaterowie, nagi i czekający na drugiego człowieka, który go dopełni. A ten, jak się okazuje, nie nadchodzi. I nie tylko w znaczeniu treści sztuki – również w sensie postaci reżysera. Choć z początku jego sylwetka jawi się nam niewyraźnym pomysłem z kostiumów i ustawienia scenicznego, w miarę jak spektakl trwa, a słowo zdaje się być jedynym środkiem przekazu, blednie łaknienie bohaterów, a wzmaga się łaknienie widza. Gdzie on jest? Gdzie reżyser spektaklu? Radosław Maciąg, postawił na wierność tekstowi i minimalistyczną formę. To znaczy: przebrał aktorów we współczesne, czarno-białe stroje, nie robiące po prawdzie szczególnego wrażenia, nawet komiczne. Koszula w czarno-białe paski, czarne obcisłe spodnie i szelki nie stanowią bowiem odzwierciedlenia emocjonalnego rozwarstwienia bohatera – kontrast czerni i bieli nie wystarcza. Oczywiście obecnych było kilka drobnych zabiegów – na przykład aktorzy, siedzący poza sceną, czytający z pulpitów, niczym lektorzy filmu, którzy w pewnym momencie zostają oświetleni. Nie zniwelowało to jednak największej wady spektaklu – formy słuchowiska. Widz słucha, bo nie szczególnie ma na co patrzeć.

Jest oczywiście główny, dominujący koncept: instalacja Daniela Burena In Situ(spektakl powstał w ramach projektu Daniel Buren i młodzi reżyserzy.) O In Situ: kilka wielkich prostopadłościanów gładko opiętych lśniącą czarną folią, przywiodło mi na myśl wieżowce nocą. Wszystko to na planie kwadratu – aktorzy, porozstawiani są na rogach, więc widz ogląda tylko 'swoją' część. Siedzą na krzesłach, jak u psychoanalityków i mówią. Tekst poszarpany, liryczny, chaotyczny niczym strumień świadomości, w którym głosy tworzą kakofonię uczuć i stanów. I już nie wiemy – którego bohatera to głos, nie wiemy o czym dokładnie mówi. Dźwięki odbijają się w głowie, słowa deformują echem, lęki i żądze kładą długimi cieniami. I tego efektu niestety nie przypiszemy ani Maciągowi, ani żadnemu z aktorów, bo oni wzięli tylko to, co zapisane i przenieśli w żywe medium. Ogromny był potencjał do wysublimowania z Łaknąć wielu wątków i rozciągnięcia ich w pełne epizody – o chorobie psychicznej, depresji, przemocy seksualnej, zaburzeniu tożsamości, przemożnej samotności i niedożywionej miłości. A tymczasem wszystko zatopiło się w mrocznawym smutku, ponad historiami górę wziął ogólny nastrój niepokoju. Wszystko, co można było wyostrzyć do autonomicznych elementów, mających miejsce i cel w przestrzeni teatralnej, pozostawione zostało w tekście bez szczególnego akcentu w ruchu, ani żadnym innym środku.

Widz ożywia się w kulminacyjnej scenie, rozedrganej stroboskopami (to chyba ulubiony środek młodych twórców, którym wydaje się, że jeśli użyją tego elementu popkultury, trafią wszystkim do serca), gdzie aktorzy obracają bloki z In Situ, szybko między nimi chodząc, by w końcu zedrzeć folię i ukazać 'prawdziwe' kolory prostopadłościanów, żywe, ostre barwy. Maciąg tchnął w tekst więc ciut nadziei i dał swoim bohaterom uwolnić się na chwilę, czyniąc pod sam koniec niemały krok zdala od dotychczasowej konwencji. Może jednak nie jest tak źle? Jest, słyszeliśmy to przez ostatnie 45minut. Zrywają folię, jakby obnażali ostatecznie siebie i swoje dusze – więc skąd tyle koloru, naiwnie żywej plamy barwnej? Reżyser włożył w Łaknąć jakiś niejasny potencjał szczęścia, immanentną radość życia, którą Kane świadomie i z premedytacją usunęła. O tyle zdecydował się odejść od autorki, a ja wciąż nie wiem, czy jako widz i człowiek bardziej potrzebuje przytłaczającej prawdy Kane, czy złudnego pocieszenia Maciąga.

Chyba jednak zostanę przy Kane.

Matylda Elson
Dziennik Teatralny Warszawa
7 sierpnia 2020

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia