I wciąż malowała żółte kwiaty...

"Jordan" - Teatr Śląski w Katowicach - reż: Grzegorz Kempinsky

Mrok. Mała sala wypełniona po brzegi ludzkim oddechem. Niespokojne spojrzenia zwrócone ku najjaśniejszemu elementowi sali. Ale czy światło będzie tu sprzymierzeńcem? Czy jego zwykle kojąca moc pomoże i tym razem? Do czego zdolny jest człowiek w imię miłości? Jordan - rozpaczliwe wyznania "kochającej dzieciobójczyni"...

„Królowa przeraziła się bardzo i chciała oddać karzełkowi wszystkie bogactwa królestwa, byle pozostawił jej ukochane dziecię, ale karzełek odparł: - Nie, wolę żywą istotkę, niż wszystkie skarby świata. ... Dam ci trzy dni czasu. Jeżeli odgadniesz, jakie jest moje imię, pozostawię ci synka.”

Zagadkowa gra z odbiorcą. Gra chwilami przeradzająca się w rozpaczliwy krzyk duszy, owładniętej miłością, ale jednocześnie zgniecionej i poszarpanej przez poczucie winy. Bohaterka ucieka. Nie pamięta, a raczej nie chce pamiętać o czynach, które doprowadziły ją nad przepaść ludzkiej egzystencji. Nie pasując do świata żywych, a wymykając się nieustannie upragnionej śmierci, ukrywa się w baśniowej krainie. Jest teraz niczym królowa wyrwana z Titelitury braci Grimm. Ona jednak przegrała, nie uratowała dziecka – jedynej istoty, którą kiedykolwiek naprawdę kochała… 

Niczym psychoanalityk staram się wgryźć w umysł kobiety siedzącej na scenie. Co się stało – myślę. Jak mogłaś – przebiega przez zakamarki mojego umysłu. Miłość to słowo klucz niezbędne do rozwikłania zagadki. Z miłości człowiek przecież jest zdolny góry przenosić. Czy możliwe jest jednak, aby tak bardzo pomylić uczucie miłości ze strachem? Bohaterka Jordana chce umrzeć i to nie podlega żadnej dyskusji. Jej życie skończyło się zdominowane przez strach i ból. 

Jako widz czuję się, jakbym siedziała w twojej głowie Shirley (Ewa Kutynia). Bezustannie słyszę twoje podziurawione myśli – tłoczone w labiryntach mrocznej świadomości. Jako widz czuję się jak twój sędzia Shirley. Każesz mi decydować o przyszłości, której twoim zdaniem nie ma. Czuję się też jak ostatni świadek twojego istnienia, bo ciebie już nie ma Shirley…

Niezwykły monodram osadzony w realiach rzeczywistości. Sztuka słowa, dogłębnie nasyconego treścią. Uboga, ale znacząca scenografia. Całość wyrwana jakby z dramatów Gombrowicza lub Mrożka, gdzie słowo aż krzyczy do widza, zapominając prawie zupełnie o formie. Idealne wykorzystanie przestrzeni i taboretu - jedynego rekwizytu całej farsy. Przede wszystkim przejmująca gra aktorska, wywołująca w widzu najróżniejsze, czasem sprzeczne emocje, poczynając od litości, przechodząc przez nienawiść, aby za chwilę dotrzeć do współczucia i sympatii. Niesłychane jak aktorka całkowicie poddała się swej roli, a ufna publiczność poddała się aktorce. Obustronne zaufanie owocuje obustronnym zaangażowaniem.

Nie tylko aktorka zupełnie otwiera się i na wyciągniętych dłoniach kładzie swoje serce, ale też widzowie przyjmują je i z troską opiekują się nim podczas przedstawienia. Prawdziwym jednak demiurgiem sztuki jest tu reżyser – sprawca i współtwórca całego zajścia. Jego czujne oko widzi wszystko to, co człowiek chciałaby ukryć. Wszystko co Shirley stara się wyprzeć ze swej świadomości. Wszystko co wyraża aktorka. To on kieruje zachowaniami, wspiera i karci. Do niego należy ostatnie słowo. Dopiero jednak współpraca reżysera i aktorki staje się dopełnieniem i walorem całej sztuki.

Brak happy endu zupełnie nie przeszkadza widzowi w refleksyjnych rozmyślaniach o życiu i śmierci, które potęgowane są przez aurę tajemniczości rozciągniętą nad salą, niczym czarny woal.

Jednym słowem – mocna rzecz!

Joanna Garbarczyk
Dziennik Teatralny Katowice
25 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia