Idę w dobrym kierunku!

Rozmowa z Anetą Ćwieluch

Dziwne, ale dopiero ostatnio doświadczyłam cenzury od ludzi, którzy zupełnie nie rozumieją idei teatru, ludzi zapatrzonych w jeden punkt, ludzi bez argumentów. Przykre to, bo myślałam, że cenzura odeszła do lamusa, odeszła partyjna, ale wróciła inna. Nie przyjmuję cenzury, bo moje teksty ich nie potrzebują, nie robię nikomu krzywdy, nie obrażam, a jeżeli ktoś ma wybujałe ideały lub skrzywienie światopoglądowe, to musi sobie z tym poradzić. Ale nie przez odrzucenie moich tekstów. Nigdy nie usłyszałam od żadnego jurora, że nie nadają się one na scenę. Chyba więc mam poczucie dobrego smaku?!

Grzegorz Ćwiertniewicz: Wracam pamięcią do naszej rozmowy sprzed lat. Snułaś wówczas plany artystyczne. Zaczynałaś również reżyserować i rozkochiwać młodzież w teatrze. Udało się?

Aneta Ćwieluch: Nasze nadmorskie dyskusje pamiętam doskonale...Co do planów- jestem chyba za bardzo zachłanna i ciągle mi mało tego, co robię. Wciąż czuję niedosyt, jakiś niepokój. Gdy przychodzą do mnie młodzi ludzie i mówią, że chcą sami stanąć na scenie, że chcą, aby tekst był tylko ich, bo tylko wtedy mogą wyrazić siebie, zaczynam poszukiwania. Ale najpierw rozmowa- długa- o każdym z nich z osobna. Muszę wiedzieć, czego konkretnie poszukują. Nie można zrobić krzywdy, wkładając młodej osobie w usta tekst, który zabrzmi nieprawdziwie lub patetycznie. To trudne i nie zawsze się niestety udaje.

W dalszym ciągu prowadzisz warsztaty teatralne dla dzieci i młodzieży...

- Tak, ale mam jeszcze grupę cudownych dorosłych, którzy raz w tygodniu odkładają swoje zajęcia i przychodzą, by razem coś zrobić, stworzyć, być ze sobą i z teatrem. Właściwie te zajęcia to moje życie. Do każdych bardzo starannie się przygotowuję, gdyż każda grupa wiekowa czegoś innego ode mnie oczekuje. Podnoszę im poprzeczkę, choć są ćwiczenia i zadania, które wykonuje się zawsze jak mantrę: rozgrzewka ciała i aparatu mowy oraz ćwiczenia oddechu.

Nie jest prawdą, że młodzież się niczym nie interesuje. A już na pewno teatrem...

- Jest teraz w młodzieży takie dziwne chodzenie na skróty, nie wiem dlaczego?! Ja tego nie doświadczyłam, ale często słyszę od innych. Pewnie zawiera się w tym stwierdzeniu trochę prawdy, bo wielu z nich rzeczywiście woli pub niż teatr. W mojej grupie jest cudowna młodzież, która gdy kończymy zajęcia pyta: „już'? dlaczego? I po zajęciach piszą, piszą i piszą. Na festiwalach zachowują się jak wytrawni krytycy, cudnie czytają spektakle i bardzo konstruktywnie dyskutują. Cieszy ich bycie razem, cieszy ich tworzenie. Zaskakują mnie na każdym kroku swoją niecierpliwością i pasją. Niektórzy mówią, że konkursy są niedobre. To nieprawda moje dzieci i moja młodzież kochają rywalizację, ale zdrowo do niej podchodzą. Wiedzą, czym jest konstruktywna krytyka. Nie złoszczą się, nie obrażają. Potrafią docenić zaangażowanie kolegów i koleżanek.

Wiem, że jesteś konsekwentną reżyserką, zaangażowaną w projekty teatralne. Ale za upór uczestnicy twoich warsztatów cię uwielbiają. Rozkochujesz ich w teatrze, uczysz występować przed publicznością...

- Nie. Uczę ich za mistrzem Stanisławskim kochać sztukę w sobie a nie siebie w sztuce. Czasem przychodzą do mnie młodzi ludzie i zaczynają "gwiazdorzyć". Szybko sprowadzam ich na ziemię. Pokora, słuchanie i współpraca, a przede wszystkim wyobraźnia i prawda- to podstawa. Mamy też dość surowe zasady bycia w teatrze. Dotyczą one głównie obecności na próbach, używania telefonów czy spóźnień. Takie zasady ułatwiają i usprawniają pracę.

Udało ci się stworzyć stale nagradzane teatry amatorskie. Mówi się o nich tylko dobrze. Mów więc...

- To nie o nagrody idzie, choć radość mnie rozsadza, gdy mówi się o nich dobrze, gdy osiągają sukcesy. Mamy na swoim koncie: Konfrontacje w Łodzi, FeTa Wrocław (monodramy), OKR we wszystkich kategoriach, Motyf w Tychach (monodramy), Tyskie Spotkania Teatralne, Licentia Poetika Piotrków Trybunalski i wiele innych. Trzeba jeździć i słuchać, co mówią mądrzy ludzie i uczyć się. Nie wolno się złościć i obrażać, bo wtedy stajemy się samolubami, konstruktywna krytyka z ust fachowców zawsze pomaga mnie i im. Moje spektakle to moje dzieci. Opieram się na dobrej literaturze, nie robię adaptacji, nie ściągam z Internetu. Może dlatego się podobają.

Jak układają się losy aktorów-amatorów, z którymi wcześniej czy później musisz się rozstać?

- Ci, którzy wybrali studia nieartystyczne są w teatrach studenckich bądź studiują drugi artystyczny kierunek, bądź sami coś robią dla siebie. Kształcą się na przykład w kierunku animacji kultury. Mamy też studenta PWSFTi T w Łodzi, na wydziale aktorskim. W przyszłym roku też parę osób chce próbować swoich sił, ja im pomogę i będę ich wspierać.

Teksty, po które sięgasz, nie są trywialne. Przez lata stworzyłaś bardzo poważny repertuar. Czym kierujesz się przy ich wyborze?

- To prawda (Białoszewski, Witkacy, Tuwim, Miłobędzka, Chutnik, Słobodzianek, Pakuła, Kmiecik, Gogol, Ionesco, Kołakowski i inni). Sięgam po literaturę może trudną, ale szalenie ciekawą i dającą olbrzymie możliwości. Muszę zostawić widzowi znak zapytania, to mój cel, to cel tego, co robię. Osiągam go, gdy widz pyta: „dlaczego tak?". O wyborze decyduje impuls rekwizyt, muzyka, obraz, słowo. Czasami spodoba mi się coś i nie mogę przestać o tym myśleć. Wtedy robię remanent w głowie. Pytam, szukam, słucham. Mam swoich ulubieńców, a wśród nich panią Krystynę Miłobędzką, która budzi we mnie olbrzymie pokłady wyobraźni, zmusza do pytań i zaskakuje. Dzieci i młodzież są nią zachwyceni.

Dokuczają ci cenzorzy? Mówią zza biurka, co na pewno nie spodoba się widzom?

- Dziwne, ale dopiero ostatnio tego doświadczyłam od ludzi, którzy zupełnie nie rozumieją idei teatru, ludzi zapatrzonych w jeden punkt, ludzi bez argumentów. Przykre to, bo myślałam, że cenzura odeszła do lamusa, odeszła partyjna, ale wróciła inna. Nie przyjmuję cenzury, bo moje teksty ich nie potrzebują, nie robię nikomu krzywdy, nie obrażam, a jeżeli ktoś ma wybujałe ideały lub skrzywienie światopoglądowe, to musi sobie z tym poradzić. Ale nie przez odrzucenie moich tekstów. Nigdy nie usłyszałam od żadnego jurora, że nie nadają się one na scenę. Chyba więc mam poczucie dobrego smaku?!

Zainicjowałaś festiwal "Młodzieżowe Zatargi z Teatrem". Jaka jest jego siła?

- Duża. Zamysłem tego festiwalu, jak chyba żadnego z amatorskich w Polsce, jest przemieszczanie się. Chcę jak najwięcej ludzi zarazić sztuką amatorską na dobrym poziomie. Był Zgorzelec, Pieńsk, Zawidów, Zgorzelec, Lubań a teraz Bolesławiec. Kocham ten festiwal bo widzę jak rośnie i jest potrzebny. Największą bolączką są fundusze. Niestety festiwale amatorskie w małych miastach nie są do końca traktowane poważnie. A szkoda!

Nie lubisz się chwalić, więc ja to zrobię. W 2008 roku zostałaś laureatką prestiżowej nagrody w dolnośląskim konkursie "BLIŻEJ TEATRU – TEATR 2008" w kategorii "INSTRUKTOR ROKU". Rok 2009 przyniósł ci ogólnopolską nagrodę w tej samej kategorii, nagrodę przyznawaną Towarzystwo Kultury Teatralnej wspierane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To zobowiązuje.

- Bardzo, ale to nie tylko moja zasługa. Przede wszystkim tych, którzy mi pomagają, a są tacy. Dumna jestem z tych nagród i słów kierowanych pod moim adresem. To chyba najlepszy dowód, że idę w dobrym kierunku.

Nie myślałaś, by stworzyć teatr, w którym odkrywałabyś talent u dorosłych?

- Mam grupę Okular w MDK w Lubaniu, ale to inny teatr i inne relacje, inne potrzeby i inny cel, a poza tym też ciężka praca. Ci ludzie przyszli do mnie z różnych powodów, ale przede wszystkim szukają siebie, odkrywają i dziwią się, że mogą tacy być. To ludzie z bagażem doświadczeń i własnymi problemami, z którymi muszą się zmagać także na scenie. Ale byli też tacy, którzy chcieli błyszczeć kosztem innych. Już ich nie ma...

Urodziłaś się w Kielcach, studiowałaś w Krakowie i we Wrocławiu, zamieszkałaś w Zgorzelcu. To smutne. Dlaczego aż na pograniczu?

- Mój mąż był żołnierzem zawodowym i dlatego nas tu rzuciło...Tęsknię za Kielcami i Górami Świętokrzyskimi. Wrócę tam kiedyś- to pewne. Tam są moi bliscy, moja historia.

Udaje ci się nad Nysą realizować marzenia?

- Nad Nysą mniej, ale po drugiej stronie, czyli w Niemczech uczestniczyłam w wielu cudownych projektach teatralnych. Czy to jest realizacja marzeń? Chyba nie, ale mam satysfakcję z tego, co robię.

Zawsze wydawało mi się, że małomiasteczkowość zabija niepopularną pasję. Mylę się?

- Trochę masz rację... Ale duże miasto chyba też. Jaki wybór? Może te małe miasteczka potrzebują więcej ludzi z pasją, którzy mogliby zarazić nią pozostałych? Trudno działać w małych miastach. Wszystko rozbija się o pieniądze. Czasem muszę tłumaczyć włodarzom tak proste kwestie, że ręce opadają. Tak się składa, że i spektakle, które przyjeżdżają do nas nie reprezentują wysokiego poziomu. Chodzi głównie o to, żeby było śmiesznie i troszkę głupio. Bo jak jest inaczej to wtedy...

Wspominałaś niedawno, że nie do końca czujesz się akceptowana przez zgorzeleckie środowisko. Czy dlatego większość swoich działań przeniosłaś do Lubania?

- Tak, w Zgorzelcu mam tylko zajęcia w zaprzyjaźnionym przedszkolu, to przykra sprawa, nie każdy dyrektor daje zielone światło, stworzyłam tam wiele działań, które zniszczono. Boli, ale staram się otaczać przyjaznymi ludźmi, na których pomoc mogę liczyć w każdej sytuacji.

Pojawiła się perspektywa zamieszkania w Warszawie. Uda się? Myślę, że w stolicy mogłabyś w pełni wykorzystać swój potencjał.

- Chyba nie chcę, tyle w Lubaniu dostałam dobrych promyków, muszę je przekazać dalej. W Warszawie jest wiele zawodowych teatrów i nie wiem czy moje amatorskie by się tam odnalazły.

Nie spodziewałaś się chyba, że twoje życie stanie się teatralną przygodą?

- Jak nie?! Już w momencie, kiedy byłam w Teatrze Lalkowym Kubuś w Kielcach, nie chciałam opuścić tego gmachu. Chyba dlatego tak kocham teatry lalkowe i mam wielu przyjaciół z tego środowiska, to niesamowicie piękni ludzie.

Marzyłaś o byciu aktorką?

- Trochę (śmiech). To moje niespełnione marzenie, ale staję sama na scenie.

Niedawno uczestniczyłaś w warsztatach prowadzonych przez Jana Peszka. Mistrz?

- Mistrz mistrzów, och! Żadne słowa nie opiszą moich przeżyć estetycznych.

Kogo podpatrujesz? Kim się inspirujesz?

- Trudno mi powiedzieć, uwielbiam teatr formy, nauczyli mnie tego we Wrocławiu wykładowcy na reżyserii. Stanisławskiego czytam w każdą stronę i wzdycham i robię, a najchętniej oglądam swoich kolegów.

Maciej Ćwieluch. Duma "Dziewiątki"?

Moja duma, bo to mój syn, no i student Wydziału Aktorskiego PWSFTViT w Łodzi.

Rozpoczęliśmy nowy sezon teatralny. Co przygotowujesz dla swoich wiernych widzów?

- Krystyna Miłobędzka, Robert Jarosz i monodramy, ale nie zdradzę.

Spotkamy się jeszcze kiedyś na nadmorskich warsztatach?

- Jak mnie zaprosisz - zawsze, morze daje mi spokój i odetchnienie, a jednocześnie mnie inspiruje.

Aneta Ćwieluch - instruktor teatralny, reżyser teatru dzieci i młodzieży, pedagog, menedżer kultury; wielokrotnie nagradzana za działalność na rzecz edukacji teatralnej; opiekuje się znanym amatorskim Teatrem „Dziewiątka".

Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
13 grudnia 2013
Portrety
Aneta Ćwieluch

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia