Idę z panem

"Instytut Benjamenta" - reż. Darek Błaszczyk - Teatr Polskiego Radia PR2

Powiedziałem sobie: teraz włączysz radio i będziesz powtarzał ciągle te same czynności, uporczywie doskonaląc swoje „dobre zachowanie". Powiedziałem to będąc jeszcze w transie filmu Braci Quay „Instytut Benjamenta". Po raz kolejny jednak przekonałem się, że radio nie powiela, ale uwypukla. Z narracji czyni rozmowę. Historię Jakuba von Guntena usłyszałem jak we śnie, nie wiedząc dokładnie, czy śnię – czy może byłem śniony.

Prozę Roberta Walsera „Jakub von Gunten. Dziennik" zaadaptował dla radia Darek Błaszczyk. Film obejrzałem nie bez powodu. Pisałem już wiele razy o filmowym inspiracjach w radiowej twórczości Błaszczyka („Wszystko płynie", „Zegar bije"). Byłem ciekawy, czy radio zamieni upiorne oczy Gottfrieda Johna na sekwencje głosowych sztuczek Andrzeja Chyry, a erotyzm Alice Krige będzie smagał w wyobraźni niskim głosem Karoliny Gorczycy. Chciałem sprawdzić, czy będę głodny i nienasycony jak filmowy Jakub. Tak intuicyjnie prowadzonej fabuły tej książki i filmowej osnowy u Quay nie sposób zinterpretować

w przełożeniu 1:1. Każde medium szuka swojej specyfiki, by zaaranżować tło migotliwych wydarzeń z przygód Jakuba von Guntena. Radio w osobie Błaszczyka wykorzystało do adaptacji podskórną ścieżkę muzyczną Andrzeja Izdebskiego, który dał się już poznać ostatnimi laty w radiu. Do współpracy reżyser zaprosił realizatora dźwięku Tomasza Perkowskiego, z którym wykreował już wcześniej kilka słuchowisk.

Powtarzalność znalazłem tutaj w szeptach, jakie przewijają się w poszczególnych partiach słuchowiska. Nie o samą powtarzalność tutaj chodzi. Spektakl to swego rodzaju gra, jaką toczą między sobą główny bohater Jakub (Łukasz Garlicki), jego przełożony Pan Benjamenta (Andrzej Chyra) i  jego siostra (Karolina Gorczyca). Jakub zatrudnia się w instytucie, mając nadzieję, że wyrwie się spod hegemonii  ojca-radcy, który „przygniata go swoją doskonałością". Wymagania wobec niego stawiane przez władze instytutu wprowadzają go szybko w stan rozstroju nerwowego. Niezgoda na mechaniczne życie, gdzie jedną czynność wykonuje się dziennie kilkaset razy, czyni z niego antagonistę Benjamenty, burzyciela układu. Chce być jokerem w tej talii kart. Niestety nie wie, że na takiego jokera szef instytutu czekał od dawna. To między nimi wywiąże się silna nić wzajemnych starć, poleceń i w końcu – świadomość wspólnej drogi. Ponad tym światem snuje się żywy jeszcze duch Lisy, siostry Benjamenty. To, co z początku mieszczańskie, książkowe i machinalne zamienia się w to, co burzycielskie, chorobliwe i iluminacyjne. Pan Benjamenta chce zatrzymać u siebie Jakuba, widząc w nim szansę na ocalenie, na ucieczkę. Droga od tej antypatii do sympatii  zbudowana została w słuchowisku na zasadzie naczyń połączonych. Znajduje to przełożenie w grze Garlickiego i Chyry, ich wzajemnych unikach i atakach, w sinusoidzie ich drgań.

Gra Garlickiego nie ustępuje Chyrze. Momentami jego pozycja „jokera" (taką nomenklaturę pozwoliłem sobie zachować) wyraźnie zaznacza swoją rolę. W jednej z rozmów Benjamenta – Jakub, Garlicki wybucha śmiechem. Mam wrażenie, że napięcie podsycane przez Benjamentę i ornat ułożony z jego wielkich słów nie jest już od udźwignięcia przez współczesnego i buntowniczego Garlickiego. Młody aktor potrafi przełamać formę, wychodzi z siebie i wraca do siebie. To wrażenie cały czas podsycają mi inne radiowe kreacje aktora – w nowofalowym „Pasażerze Lutrze", schizofrenicznym „Pensjonacie" czy w filozoficznych monologach Ciorana. Niepokorność miała być wizytówką von Gunten w pomyśle Walsera – on jeden jest w stanie przerwać „sen, który nazywają życiem", za którym czeka już tylko „tworzenie" (słowa Benjamenty). Rozmowa przy łóżku martwej Lisy („tego życia, które tu leży") nie przypomina żałobnego trwania. To trwanie jest potencją do zrealizowania lub odrzucenia. Jakub koniec końców ryzykuje drogę.

Chyra przechodzi w słuchowisku drogę od kreacji, z którą utożsamiany jest najczęściej (twarda, bezkompromisowa) do chronicznej postawy empatycznego poety, który niczym freudowski podmiot nie potrafi przepracować żałoby – melancholik zamieniający obiekt pożądania (z Lisy prostym rzutem na Jakuba - „no chodź tu do mnie"). Gorczyca przemyka pomiędzy nimi. W tym układzie pełni ona raczej rolę bogini ze snu, szepczącej na ucho Jakuba zaklęcia i przestrogi. Jej szeptane „chodź" nie zniknie, powróci zza wezgłowia, na którym złożą jej doczesne szczątki. Za nowym horyzontem kryć się będzie wyłącznie to, od czego von Gunten ucieka.

Świat wykreowany przez duet Błaszczyk-Izdebski jest światem kryształów. Słyszę obrazy jakby zza mineralnych szyb, przesuwam dłońmi po śnieżnobiałych blatach instytutu. Szkło skupia słowa i pozwala im wybrzmiewać ciągle i przeciągle. Gdzieś, w tle (ja to nazywam znakiem wodnym w słuchowisku) koduję nakaz przełożonych: „dobre wychowanie jest kwitnącym ogrodem". Wszystko słyszalne jest zza tafli lodu, który tworzy nie tylko Benjamenta, ale cały soundtrack Izdebskiego. Pogłos szklanych zastaw i twarzy jest tu do dotknięcia. Perkowski umiejętnie połączył ze sobą dwie sfery: logosu z audiosferą. Zestaw dźwięków „oddolnych" nie burzy odbioru warstwy muzycznej, a muzyka jest na tyle nienachalna, by nie topić słów. Szklanki, dzbany i zastawy wypełniały mi krwioobieg w odliczaniu tętniących sekund (ten odbiorczy krwioobieg ciekawie oddaje grafika Beaty Konarskiej, która towarzyszy spektaklowi).  Narkotyczny puls, w jaki wtopiona została fabuła nie prowadzi do exodusu, ale do apocatastasis (wieczny powrót). Gdy słuchowisko się skończy, zacznie się od początku. Radio to „instytut" skrojony dla Benjamenty, odarty z przymusu teatralno-filmowej scenografii.

Słuchowisko wykorzystuje partie narracyjne powieści w formie relacji telefonicznych Jakuba. Opowiada on z offu o kolejnych zdarzeniach z życia instytutu. Wytrawny słuchacz w tej statycznej przestrzeni znajdzie jednak ruch. „Idę z panem" mówi Jakub na końcu. Początek nowej drogi? Aby zrozumieć ten ruch i wpaść na jego dodatkowe sensy, trzeba by się cofnąć do poprzednich kompozycji słuchowiskowych Izdebskiego. Fale morskie w „Pensjonacie", rytmiczny motyw kolejowy z „Wszystko płynie", „stachurowe" credo z końcówki „Fabula rasa" i wreszcie: pulsacyjny motyw z końcówki „Instytutu Benjamenta" ześrodkowują się w jedno skojarzenie:  droga, podróż w nieznane. Słuchowisko przecież (wiem: to zabrzmi trywialnie) to podróż w pytania, nie odpowiedzi. Motyw wiecznego powrotu jest zakodowany w muzycznej transowości Izdebskiego, jego ambientowych wędrówkach, gdzie podskórny puls czyni ze słuchacza pasażera wewnętrznych tras. Motywy Izdebskiego mkną niewidzialną drogą, przesuwają pejzaże dźwiękowe i umacniają paraliż senny z którego tak bardzo chcemy się obudzić się, by powiedzieć: „idę z panem, panie Benjamenta".

 

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
23 maja 2014
Portrety
Darek Błaszczyk

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia