Igły w głowie

"Woyzeck" - reż. Mariusz Grzegorzek - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

"Woyzeck", nieukończona sztuka XIX-wiecznego pisarza Georga Büchnera, jest jednym z najważniejszych tekstów współczesnego teatru. Fascynuje również filmowców - Wernera Herzoga, Nurana Calisa, Kaspara Rostrupa czy Jánosa Szásza. Opowieść o biednym żołnierzu, łącząca romantyzm, naturalizm, a nawet ekspresjonizm była już przypowieścią o totalitaryzmie, zniewoleniu, obcości, wreszcie o poszukiwaniu miłości sytuującym się pomiędzy szaleństwem a ludyczną ułudą. "Woyzeck" ze Starego Teatru czerpie z wielu tego rodzaju kontekstów. W ujęciu Grzegorzka wielopiętrowa sztuka Büchnera staje się okrutną, w dużym stopniu cyniczną, ale także wzruszającą baśnią mówiącą o obcości w znaczeniu możliwie najgłębszym.

Nowy polski przekład Sławy Lisieckiej pozwolił Grzegorzkowi na ucieczkę przed upoetyzowaniem tkanki dramaturgicznej. "Woyzeck" Grzegorzka jest ostry, unika dopowiedzeń i ozdobników, brawura kryje się w pękających od szaleństwa głowach bohaterów, nie w barokowych kadencjach.

"To tylko zaburzenia w mózgu" - pisał Bernhard, "igły w głowie" - dodaje Grzegorzek.

To nie jest na pewno wyłącznie historia morderstwa popełnionego przez ubogiego żołnierza poddawanego eksperymentom medycznym. Powstał spektakl wycyzelowany plastycznie. Scenografię w dużym stopniu budują światła Szymona Lenkowskiego, tworzące z ascetycznej, jasnej dekoracji i współgrającymi z nią kostiumami coś w rodzaju żywego, oddychającego organizmu. Ludzkiego, nie scenicznego. Scenografia oddycha. Gigantyczne białe płótna, marszczące się i powiewające w próżni, wchodzą w rezonans z postaciami. A każdy z büchnerowskich bohaterów został obdarzony indywidualnym niepokojem, szaleństwem czy zaangażowaniem.

Woyzeck w interpretacji Wiktora Logi-Skarczewskiego (jak bardzo tego znakomitego aktora, którego podziwiam od dyplomowych "Sędziów" Wyspiańskiego, brakuje dzisiaj w "Starym"), stawał się papierkiem lakmusowym odbijającym się od luster pozostałych mieszkańców perwersyjnej baśni. To marzyciel kulturowych zgliszczy. Wierzy w romantyczną miłość, chce być potrzebny i troskliwy, ale jego prostota i bezwolność doprowadzają protagonistów do wrzenia. Grzegorzek zestawia bezbronność Woyzecka z popędami kompanów. Maria w kreacji Marty Nieradkiewicz to cnotliwa dziewczynka z zapałkami przypominająca sobie, że jest także dziwką; Grzegorz Grabowski w świetnej roli Karola kryje nadświadomość za chorobą psychiczną, w spektaklu znakomicie odnaleźli się także Krzysztof Stawowy (Tamburmajor), Mieczysław Grąbka (Kapitan) czy Dorota Pomykała (Małgorzata). Objawieniem był dla mnie Krzysztof Zawadzki w roli lekarza dokonującego eksperymentów nad Woyzeckiem. Znęcał się nad żołnierzem z odrzucanej pożądliwości. Chciał być jak on, chciał być nim, rozebrać się do końca.

Grzegorzek tradycyjnie dokonuje interpretacji tekstu za pomocą chwytów z różnych półek stylistycznych: muzycznych, plastycznych, literackich. Miesza kiczowate piosenki ze złowrogą ciszą, szept dekomponuje histerię. Igły w głowie tkwią bardzo głęboko.

Łukasz Maciejowski
Onet Kultura
28 kwietnia 2020

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...