Igor Wrocławski Przegrodzki

wspomnienie o aktorze

Do Wrocławia przyjechał z poznańskiego Teatru Polskiego.

W Teatrze Kameralnym, który był mniejszą siostrą Teatru Polskiego we Wrocławiu, zagrał w kontrowersyjnym dramacie Leona Kruczkowskiego "Niemcy" postać Willego: młodego hitlerowca, który robi dobre wrażenie i prywatnie jest sympatycznym człowiekiem. 

Na ulicy ludzie, którzy widzieli tę sztukę, pluli nowemu wrocławskiemu aktorowi pod nogi. Nawet nie dlatego, że jego Willi był w tym wszystkim cynikiem, ale przez to, że był Niemcem. Jak Państwo widzą, powitanie nowych mieszkańców Wrocławia w mieście, które przez kilka ostatnich stuleci było miastem pruskim, miało dość ekstremalny początek. To był październik i listopad roku 1949. Ale później było już tylko lepiej. 

Od lat 60. wrocławscy widzowie swoim ulubionym aktorom przyznawali Złote, Srebrne i Brązowe Iglice. On pierwszą Złotą dostał w roku 1966. Potem zdobywał je seriami. W końcu organizatorzy "wykluczyli" go z konkursu, przyznając mu w roku 1978 i 1979 Honorową Złotą Iglicę. Nie był z tego zadowolony, bo chciał dalej brylować. 

Gdy się napisze zdanie: wczoraj zmarł Igor Przegrodzki, to dalej nie chce się już pisać. Był przez prawie pół wieku jednym z najpopularniejszych wrocławian. Wiele razy robiłem z nim wywiady. Prywatnie spotykałem go setki, jeśli nie tysiące razy. Zdawałem sobie sprawę z jego wielkości i wyjątkowości. Znam wielu jego uczniów. 

- Jechałem z Warszawy do Wrocławia, bo Wrocław był artystycznie ciekawszym miastem niż stolica - podkreśla Bogdan Koca, były aktor Teatru Polskiego, dyrektor Teatru Norwida w Jeleniej Górze, który ponad 20 lat spędził na emigracji w Australii. - Wiedziałem wtedy dwie rzeczy: że dyrektorem Teatru Polskiego jest Jerzy Grzegorzewski, a największym aktorem w tym mieście Igor Przegrodzki. 

Zresztą, to wiedział każdy student szkoły teatralnej - opowiada Koca. Wciągał biały fartuch i kursował po teatrze. Był jego najlepszym duchem.

Jako aktor spotkał się z Przegrodzkim w swoim debiucie na zawodowej scenie w roku 1976. Grał Syna i Księcia w "Ślubie" Gombrowicza, który reżyserował Grzegorzewski, a Igor był jego Ojcem i Królem.

 Naprawdę był moim teatralnym ojcem. Przyglądał się temu, co robię i nie tylko mi podpowiadał, ale też uczył różnych sztuczek, które nie znajdują się w programie żadnej szkoły teatralnej, bo podpowiada je indywidualne doświadczenie. To były niezwykłe lekcje. Uczył mnie, na przykład, braku wstydu, umiejętności otwierania się. Zwracał uwagę na niuanse, które moje emocje gdzieś gubiły. Przyznam się, że wstydziłem się, gdy coś na scenie źle zrobiłem, głównie właśnie przed Igorem, bo on dla mnie był całym teatrem. Był pierwszą osobą, do której zadzwoniłem po powrocie z Australii - kończy Bogdan Koca. 

Igor Przegrodzki był pierwszym dziekanem wrocławskiego wydziału aktorskiego, w latach osiemdziesiątych dyrektorem swojej macierzystej sceny, czyli Teatru Polskiego, o którym mówił: mój dom. Bywał w nim codziennie, obojętnie, czy grał, czy nie. Wyciągał z szafy biały fartuch i kursował w nim po całym teatrze, bo był jego najlepszym duchem. 

- Igor Przegrodzki przyjął mnie do Teatru Polskiego, którego wówczas był dyrektorem - wspomina Stanisław Melski, aktor Teatru Polskiego. - Reżyser Tadeusz Minc obsadził mnie w tytułowej roli Woyzecka, a Igor grał Kapitana. To było dla mnie wspaniałe doświadczenie. Dziś brzmi to może patetycznie, ale praca z Igorem była dla każdego młodego człowieka niezwykłą lekcją. Ta lekcja dla mnie była szczególna, bo po raz pierwszy grałem główną rolę u boku takiego Mistrza. Przyznam się, że bardzo brakowało mi przez ostatnie lata w Teatrze Polskim Igora Przegrodzkiego. On był symbolem tradycji, pewnej ciągłości. Był całkowicie oddany teatrowi - podkreśla wrocławski aktor i reżyser.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
29 lipca 2009
Portrety
Igor Przegrodzki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia