Inauguracyjne problemy

9. Międzynarodowy Festiwal Szkół Teatralnych ITSelF

Wczoraj rozpoczął się IX Międzynarodowy Festiwal Szkół Teatralnych iTSelF. W nurcie poza konkursem widzowie mogli zobaczyć "Witzelsucht", warsztat studentów Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej w reżyserii Liwii Bargieł oraz dyplom z wrocławskiej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie

Witzelsucht to zaburzenie psychiczne charakteryzujące się nadmiernym pobudzeniem i wesołkowatością (z niemieckiego: witzeln - dowcipkować, Sucht - uzależnienie). Ten typ schorzenia stał się tematem przedstawienia oraz inspiracją dla poszukiwań choreograficznych. W minimalistycznej scenografii, która składa się z rusztowania i niewielkiego, czarnego pudełka, ciała tancerzy pulsują w zniekształconych pozach. Aktorzy budują postaci wychodzą od dysfunkcji, niejako rodząc się z niej. DJ zajmujący miejsce na rusztowaniu wyznacza partyturę muzyczną, a zarazem rytm działań tancerzy. Czy rytmy techno niewolą, czy stanowią naturalną wykładnię ruchów nadpobudliwych ludzi? Jak można z nich wywnioskować, jest to nie tyle stan chorobowy, co raczej wpływ świata na jednostkę. Zarówno w stylizacji postaci jak i projekcjach dało się dostrzec relację między ponowoczesnym trybem życia a ciałem człowieka. Jakby nasza tożsamość była rozbita a nie jednolita. Projekcje pokazują kolaże różnych części ciała - rąk, dłoni, ust, oczu - powielonych lub zniekształconych w montażu. Zderzenie projekcji i ciała w ruchu to chwyt ograny przez teatry tańca na tysiąc sposobów. Powiedzieć, że buduje on w warszawskim spektaklu napięcie między ciałem a medium elektronicznym, to nieco za dużo. Da się jednak wyczuć, że refleksja twórców zmierzała w tym kierunku. Gdyby ktoś chciał zrozumieć, kim są ludzi ogarnięci zaburzeniami Witzelsucht, spektakl z pewnością nie da mu odpowiedzi. Temat uzależnienia od dowcipu nie istnieje. Zresztą bardzo mało tu odpowiedzi, więcej niedomówień i pytań.

Warsztat powstał w ramach Projektu Zero, który skierowany jest do studentów zainteresowanych poszukiwaniami artystyczno-naukowymi. Czym jest tajemniczy konglomerat nauki i sztuki? Co ma przynieść estetyzacja choroby psychicznej lub dysfunkcji ruchowej? Spektakl nie uniknął wątpliwości, jakie nasuwają się przy oglądaniu teatru tańca w ogóle - przepisywania konkretnych przypadków (klinicznych) na uniwersalia.

Po obejrzeniu "Miłości", zatęskniłem do popisowych warsztatów piątki aktorów i DJ'a z "Witzelsucht" (na zdjęciu). Wrocławski dyplom to prawie dwuipółgodzinna katorga. Przede wszystkim dla wrażliwości. Zamiast ukochać widza, jak w tytule, gwałci jego inteligencję. Cezary Iber - reżyser a zarazem autor tekstu i choreografii - postawił sobie nie lada zadanie: przedstawić miłość - wartość, którą zaprząta sobie głowę każdy człowiek. Brzmi jak wyzwanie? Dlaczego nie zrobić tego ze studentami? Już sam tytułu mógł wzbudzić nieufność, podobnie grafika ulotki promującej spektakl (rozerwane serce z napisem "miłość" wpisanym w schemat anatomiczny ludzkiego ciała), czy pierwsze zdanie opisu przedstawienia w tejże ulotce: "Miłość i nienawiść są od siebie oddalone o jedno mrugnięcie powiek". Tak więc wiele wskazywało, że czeka nas miks brutalizmu i intrygi rodem z "Klanu".

I o tym jest ten spektakl. Historie pięciu par, typu "ktoś kogoś kochał, ale ten drugi tego kogoś nie chciał", przeplatają się, przerywane są układami tanecznymi. Dręczeni samotnością ludzie romansują i odbijają sobie partnerów. Dominują sceny dwójkowe, w której aktorzy dają popis "ciepłego mięsa emocji" (kolejny cytat z ulotki). Poziomem egzaltowania dorównują najlepszym telenowelom. Tematy miłosnych zawirowań wyglądają na żywcem wyjęte z "Mody na sukces": ona w ciąży, on ją zdradza; ona go kocha, on chce ją wykorzystać; on go kocha, on wypiera się homoseksualizmu. Najlepszą kwestią tego wieczoru, podsumowującą scenariusz, jest: "ona jest pizdą, bo ja jestem gównem". Wszystko podane na jednym poziomie, w mdłym sosie serialowej estetyki (czego wykładnią jest też scenografia - od lewej meblościanka, kanapa, pagórek obsiany trawą).

Celem spektaklu jest, jak sądzę, ukazanie, że oprócz brudu cielesnych zawirowań istnieje w człowieku fundamentalna potrzeba miłości. Że dzisiejszy świat jest bardzo pokręcony, ludzie mocno eksperymentują albo mają problemy seksualne. Potrzeba bliskości drugiego człowieka okazuje się jednak zniewalająca. Nawet dewotka ma drugą twarz - bohaterki "Pięćdziesięciu twarzy Greya". I że te wszystkie brudy to wynik niezaspokojonej miłości. "Wszędzie ta sama historia - piszą twórcy w ulotce - tego samego cholernego uczucia MIŁOŚCI".

Przykro było patrzeć, jak młodzi aktorzy zażynają się dla kiepskiego przedstawienia, a na ich twarzach maluje się "ratuj się kto może". Jeszcze przykrzej było patrzeć na owacje, które aktorom zgotowała połowa publiczności. Festiwal już pierwszego dnia dał pozakonkursowymi pokazami do myślenia. Czym jest teatr warsztatowy? Czym jest instytucja dyplomów? Czy nie nachalną promocją aktorów, którzy muszą dostać partie i psychologiczne, i formalne, i wokalne aby mogli zaprezentować tak zwany warsztat (lub, o ironio, jego brak)? A przede wszystkim, czy promowanie talentów może obyć się bez uszczerbku na kulturze teatralnej? Po takim otwarciu chce się jeszcze więcej - zdecydowanie bardziej w stylu "Witzelsucht" niż "Miłości".

Piotr Urbanowicz
e-teatr.pl
3 lipca 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...