Ingmar Ingmarowi nierówny
Ingmar Villqist największą popularnością cieszył się kilka lat temu. Był wtedy niewątpliwie najczęściej wystawianym dramaturgiem. Nazywany przez dziennikarzy "zbuntowanym konformistą", "spryciarzem", "imperatorem prywatnej wyobraźni", to na pewno nie gwiazda jednego sezonu. Jan Kłossowicz uwzględnił Villqista w swojej "Antologii dramatu polskiego 1945-2005". A TR Warszawa już siódmy sezon gra "Beztlenowce" w reżyserii samego autora. Skandynawski przeszczep, fascynacja Bergmanem, czy może jednak coś więcej.?W niewielkiej sali prób Stolarnia nie ma kurtyny. Od razu widać przestrzeń gry, a nawet skulonego na łóżku aktora. Scenografia Małgorzaty Szczęśniak naśladuje fragment mieszkania. Od czarnych ścian sali odcinają się jasne panele i tapety. Pokój urządzono wygodnie, nowocześnie, w stylu Ikei. Tylko dziecięcy ręcznik przewieszony przez poręcz fotela wskazuje, że wychowuje się tu niemowlę. Otrzymujemy obraz domu, zamieszkanego przez spokojną, ciepłą rodzinę. Należy dodać, że rodzinę tworzoną przez dwóch mężczyzn. Villqista nie zajmuje jednak bezpośrednio sprawa homoseksualizmu. Pomija społeczne konteksty, bardziej zależy mu na sportretowaniu bohaterów i łączących ich relacji. Akcja nie wychodzi poza przestrzeń sypialni. Intymna atmosfera, kameralność całego spektaklu sprawia, że widz czuje się podglądaczem. Obserwuje, narastający w szybkim tempie konflikt. Wystarcza godzina, aby pojedynczy wyrzut doprowadził do katastrofy. Villqist wciąga nas w grę Larsa (Jacek Poniedziałek) i Marka (Marek Kalita). Lars jest eleganckim, przystojnym mężczyzną. Ubrany na czarno, na nogach ma skórzane półbuty. Zarabia na utrzymanie Marka i adoptowanej przez nich dziewczynki. Rozwiedziony, nie ma kontaktu z dziećmi i byłą żoną. Marka można by nazwać męską kurą domową. Trochę zapuszczony, nosi wytarte dżinsy, trampki, bluzę. Zajmuje się córką. W rozmowie przyjmuje "gdaczący" ton. Upierdliwie powtarza pojedyncze słowa Larsa, przedrzeźnia go. Stara się zwrócić na siebie uwagę partnera. Szarpana wymiana zdań świadczy o niewyjaśnionych sprawach z przeszłości, tajemnicy. Lars z miną pokerzysty unika konfrontacji. Płacz budzącego się, co chwilę dziecka, podsyca nerwową atmosferę. Obserwowanie rodzinnej kłótni, szybko stałoby się nużące, gdyby nie precyzja autora w budowaniu dialogów. Prowokujące milczenie Larsa, kontrastuje ze słowotokiem Marka. Dużo wnoszą pauzy, które paradoksalnie podnoszą tylko napięcie. Moment odpoczynku od awantury, wykorzystany na czuły uścisk szybko mija. Emocje spiętrzają się, nie da się już uciec od przemocy. Czerwone światło, trudny do zniesienia pisk z głośników, to bardzo silne środki w tym kameralnym przecież spektaklu. Przedstawienie kończy się piękną puentą. Mark, pewny już zdrady Larsa, rzuca tylko: "Założyłeś sweter na lewą stronę". I tyle. Nie sposób nie nawiązać w przypadku Villqista do twórczości Bergmana. Przypomina się zwłaszcza film "Sceny z życia małżeńskiego". Bergman nie portretuje otoczenia. Skupia się na osobistych relacjach Karin i Johana. Nie potrzebuje też agresywnych środków do oddania silnych emocji postaci. Brak dystansu przestrzennego między widzem a bohaterem, to zabieg podobny do silnych zbliżeń kamery na twarze aktorów. Ważne są także chwilowe zatrzymania akcji, ogniskujące napięcie. Nie dowodzę tu równorzędności talentów obu Ingmarów. Geniuszu Bergmana nie da się porównać ze zdolnościami Villqista, któremu niewątpliwie udało się stworzyć dobre przedstawienie. Jego "Beztlenowce" dają się streścić w jednej wypowiedzi Johana ze "Scen z życia małżeńskiego": "Wydaje mi się, że cię kocham na swój sposób, niedoskonały i dość egoistyczny. Czasami wierzę, że ty także mnie kochasz na swój kłótliwy i burzliwy sposób. Po prostu kochamy się. W sposób ziemski, niedoskonały." TR Warszawa Ingmar Villqist "Beztlenowce" reżyseria: Ingmar Villqist scenografia: Małgorzata Szczęśniak światło: Janusz Zabłocki Obsada: Marek Kalita, Jacek Poniedziałek Premiera: 12.03.2001r.