Inny świat

Taniec "Delhi" - reż: Ivan Wyrypajew - Teatr Narodowy w Warszawie

Z fascynacją obserwuję wspólne dokonania Karoliny Gruszki i Iwana Wyrypajewa. Dają dziś polskiej scenie barwę nie do podrobienia. Ostatnim tego przykładem jest poruszający "Taniec Delhi " w Teatrze Narodowym.

Wydaje się, że Wyrypajew zaliczył w Polsce falstart. Pierwsze premiery "Tlenu" i "Snów" poprzedziła fama, że oto w Rosji pojawił się ktoś wyjątkowy, za nic mający reguły klasycznej dramaturgii, a dla teatru znajdujący całkiem nowy język. Ugruntowały ją jeszcze występy współtworzonego przez artystę moskiewskiego Teatru.doc na toruńskim Kontakcie. Tymczasem "Sny" w TR, a także "Tlen" w warszawskim Powszechnym nie spełniały oczekiwań. Chętnie sięgano też jak Polska długa i szeroka po "Dzień Walentego", znajdując w nim materiał na frapujące role dla aktorek. I one się zdarzały, choć same przedstawienia ledwie stapiały się z resztą repertuaru. Przełom nastąpił, kiedy Teatr Na Woli pokazał "Lipiec" w inscenizacji autora z Karoliną Gruszką w roli głównej. Przynajmniej dla mnie dopiero wtedy stało się jasne, że Wyrypajew to artysta o wyjątkowym charakterze pisma. Taki, co nie unika najbardziej karkołomnych skojarzeń. "Lipiec" był przecież opowieścią 63-letniego mordercy kanibala, wykonywaną przez młodą aktorką. Spowiedzią zbudowaną w tym samym stopniu z poezji, brudu i bólu. Gruszka natomiast nadała mu charakter solowego oratorium, posługując się zapewne wymyśloną przez siebie i reżysera odmianą melorecytacji. Wrażenie było piorunujące. "Lipiec" doczekał się dzięki młodej aktorce interpretacji idealnej. 

"Taniec Delhi" niektórym może się wydać jego powtórzeniem. Wyrypajew znów jawi się w nim jako twórca całkiem odrębnego języka dramatycznego. Tyle że tym razem wyrugował z niego niemal wszystko, co przyziemne. Tak samo jednak jak w "Lipcu" proponuje wyrafinowaną grę formą, gdzie zamiast tradycyjnych dialogów mamy przeplatające się nawzajem monologi bohaterów. Nadmiar w nich powtórzeń i autocytatów, jednak w zależności od kontekstu poszczególnych sekwencji zyskują one nowe, czasem wręcz przeciwstawne znaczenie. Dlatego widowiska w Narodowym nie można traktować niczym plagiatu z samego siebie, pójścia na łatwiznę, odcinania kuponów. Przeciwnie, jest "Taniec..." krokiem naprzód, autorską próbą dalszej eksploracji wypracowanej raz metody. Język najwyższych uczuć, otwarcie przyznający się do nawiązań melodramatycznych (doskonałe tłumaczenie Karoliny Gruszki - to jej debiut w tej roli) łączy się tu z precyzyjną strukturą, która przywodzi na myśl matematyczny wzór. Dwugodzinny wieczór zbudowany jest z siedmiu jednoaktówek. Mamy w nich te same postaci, jednak w innych życiowo sytuacjach, w skrajnie odmiennych relacjach. Jest więc Katarzyna (Karolina Gruszka), tancerka raz opłakująca śmierć matki, za chwilę układająca sobie życie z kochankiem, a w kolejnym przypadku przez niego odrzucona. Jest on (Paweł Paprocki) próbujący ucieczki ze swej małej stabilizacji albo gotowy dla rodziny poświęcić wszystko. Starsza kobieta (Beata Fudalej) jako przyjaciółka matki lub powiernica jej córki. Matka (Aleksandra Justa) na kolejnych etapach śmiertelnej choroby. Pielęgniarka (Agata Buzek) pełni rolę spowiednika i strażniczki porządku. Wreszcie Olga (Kamilla Baar), czyli żona Andrieja, odratowana po próbie samobójczej, a teraz opłakująca męża. Wnosi w ten świat ukojenie. 

Rytm każdego z fragmentów dyktuje niemilknąca muzyka - coś na kształt zestawu hitów, głównie Pucciniego i Verdiego. Gdy cichnie, sceniczna akcja wchodzi w kolejną fazę. I tak wkoło, bo życie przypomina powtarzający się rytuał. U Wyrypajewa koncentruje się on wyłącznie na tym, co podstawowe. Mamy w "Tańcu..." ludzkie zbliżanie się i oddalanie od siebie, pragnienie miłości i lęk przed odrzuceniem, wreszcie strach przed utratą i kontemplację śmierci. Najistotniejsze, że Wyrypajew i znakomici aktorzy Narodowego opowiadają o tym jak nikt inny dziś w polskim teatrze. Nie próbując udawać prawdziwego życia ani przekraczać nieistniejących granic. Z pozoru jest w tym ostentacyjna teatralność, programowa sztuczność. A jednak właśnie z niej płynie w "Tańcu Delhi" esencja uczuć. Świetnie, że dramat Iwana Wyrypajewa znalazł się na afiszu narodowej sceny, bo daje jej nową, nieoczekiwaną barwę. Mam tylko jedną obawę. Być może dzieje "Tańca..." są już zamknięte. Bo nikt nie zrobi go lepie

Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
12 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia