Inscenizacja myśli Witkacego

"Obrock" - reż. Bartosz Zaczykiewicz - Teatr Studio im. w Warszawie

Chyba nie ma nic bardziej ulotnego od ludzkiej myśli... A właśnie ona stała się osnową spektaklu reżyserowanego przez dyrektora Teatru Studio, Bartosza Zaczykiewicza

Autor inscenizacji i scenarzystka podążali szlakiem wydeptanym już przez setki obrazoburców i reformatorów teatru. Skreślanie, dopisywanie do pierwotnego tekstu dramaturga nikogo dzisiaj nie powinno dziwić. W imię wygłaszanych praw artysty uprawia się od lat proceder poprawiania kanonu podstawowych dzieł światowego dramatu i przyprawiania klasykom gombrowiczowskiej gęby. Czy mnie to oburza...? Absolutnie nie! Byle to miało sens i cel... Niechaj znikają autorytety, aby w ich miejsce objawił się kolejny geniusz. Śmieszna jest walka przyzwyczajonych do klasyki starców z bezlitosnymi prawami biologii. Między innymi o tym jest „Obrock” prezentowany na deskach Sceny Kameralnej warszawskiego Teatru Studio.

Tych, którzy jeszcze tam nie zawitali, lojalnie uprzedzam, że muszą przygotować się na pokonanie kilku pięter w drodze do ciemnej, przytulnej salki teatralnej. Urozmaiceniem długiej peregrynacji w górę jest galeria nowoczesnych obrazów, jakie można kontemplować przystając dla odpoczynku i złapania oddechu. Wpatrując się w te dzieła pomyślałem, że w przypadku sztuki o Witkacym warto było pokusić się o zdjęcia bohatera i autora tekstu sztuki tak pracowicie skompilowanej przez Ewę Ignaczak. Seria podobizn Stanisława Ignacego Witkiewicza pojawia się dopiero na samym końcu godzinnego spektaklu. Nie ma w tym cienia zarzutu, a jest to tylko osobista refleksja zdyszanego widza zaciekawionego tym, co go dopiero czeka podczas teatralnego seansu.

Wydawało mi się, że o przedwojennym skandaliście wiem już wszystko. Ponad trzydzieści lat minęło od pamiętnej próby generalnej „Matki” Witkacego w krakowskim Teatrze Kameralnym, z udziałem niezapomnianej pary: Ewy Lassek i Marka Walczewskiego. Sztukę reżyserował Jerzy Jarocki. W przeciwieństwie do ciemnej scenerii oświetlenia i tonacji szarości panującej w warszawskiej inscenizacji krakowska interpretacja "Matki" Jarockiego była skąpana w świetle. Również w kulminacyjnej chwili za sprawą syna, z kremowo białych szaf wysypywały się na scenę zwały wełny i włóczki w kolorze wściekłej ultramaryny. W Warszawie syn odsłania kotary, za którymi są tylko puste stelaże.

Nie przypuszczałem wówczas, że moje obcowanie z Witkacym będzie tak intensywne. Sam zresztą popełniłem jubileuszowy film dokumentalny w stulecie urodzin autora „Matki” i „Szewców”. Te sztuki stały się właśnie wełnianym tworzywem i osnową, z której Ewa Ignaczak wypreparowała dzieło na miarę swetrów, czapeczek, skarpet i dziesiątek drobiazgów, jakie z wełny wyczarowywała tytułowa „Matka”.

Nie owijając w bawełnę przyznaję, że „Obrock”, to kawał porządnej roboty reżyserskiej. Sukces inscenizacji Bartosza Zaczykiewicza leży jednak przede wszystkim we wspaniałej grze aktorskiej. Widz nie zdaje sobie sprawy z tego, kto wpadł akurat na pomysł przebierania się aktorki w skórę scenicznego syna, wciskając się w odwróconą na lewą stronę kurtkę. W tak prosty sposób jesteśmy świadkami niespodziewanej zamiany ról. Irena Jun na przemian z Jarosławem Gajewskim wchodzą w psychikę leciwej damy, innym razem snują mentalne projekcje jej nie pogodzonego ze światem syna. Świat Matki i Syna nie ma bezpiecznych ram racjonalnej logiki miejsca i czasu akcji. Zmarła przed laty żyje, a niedorosły geniusz nazywany bywa przez nią idiotą.

To wszystko nic nie znaczy dla kochających się ludzi... jeżeli darzą się oni tak głębokim uczuciem. Nikt nie jest pewien, czy te najbliższe sobie istoty się nienawidzą. Na pewno nie są sobie obojętni, bo tylko obcy ludzie nie ujawniają uczuć, jakie żywią do bliźniego. Krzyk jest oznaką, że komuś na Tobie zależy. Dlatego Syn nie obraża się na emocjonalne wybuchy Matki, a ona wybacza mu jego nonszalancję i skandale. Irena Jun w tej skomplikowanej roli zachowuje się czasami, jak zagubiona Julietta Massina z „La Strady”, a innym razem przypomina wszechwładną, Brechtowską „Matkę Courage”. Jarosław Gajewski wykazuje w tym duecie niebywałe wyczucie sytuacji. Nawet, gdy pozornie dominuje nad Matką wiedzą i znajomością realiów życia na zewnątrz domu, potrafi powstrzymać rozpierający go wulkan energii. To wspaniały przykład techniki wprowadzonej przez Lee Strasberga, który zresztą przejął ów styl gry od Konstantego Stanisławskiego.

Witkacy mógł być w carskiej Rosji widzem przedstawienia słynnego już wówczas w Europie MCHAT-u. To, co napisał, nie znalazło wszakże równie genialnego inscenizatora. W Polsce wreszcie to się stało. Z latami dramaturgia Witkacego zyskuje prawdziwie nowy wymiar i znaczenie. Jego idee znalazły zrozumienie w nowej generacji reżyserów i aktorów, którzy podejmują śmiałe wyzwanie autora „Matki”. Jak wiarygodnie zagrać tak skomplikowane relacje między ludźmi...?

Odpowiedź leży daleko poza słowami. Aby poznać odpowiedź, należy to po prostu zobaczyć. Więcej, w tym powinno się uczestniczyć, ale przychodzi to bez trudu, prawie niezauważalnie... Tak, jak sztuka, która nie wiadomo kiedy zaczęła się dziać i tak nagle się urwała, lecz trwa, ale już w realu, ze wszystkimi konsekwencjami. Tu już nie ma życia na niby i trwa ono tylko raz. Witkacy o tym nie pisze, ale jest jeszcze nieśmiertelny Szekspir. Ciekaw jestem, czy ktoś ze współczesnych scenarzystów przygotowuje podobną adaptację z kompilacją wypisów zaczerpniętych z jego kronik i dramatów...?

Zbigniew Kowalewski
ksiazeizebrak.pl
27 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia