Integracja muzyki i słowa

"Kiss me, Kate" - reż: Andrzej Maria Marczewski - Teatr Muzyczny Poznań

Zespół Teatru Muzycznego podjął się trudnego zadania przeniesienia na poznańską scenę kultowego musicalu Cole Portera "Kiss me, Kate". Jest to już druga realizacja tej sztuki rodem z Broadwayu w Poznaniu, pierwszy spektakl wystawiono w 1975 roku. Powietrze przesiąknięt amerykańską stylistyką, gangsterskimi porachunkami, karcianymi długami i zakulisowymi romansami wypełniło szczelnie salę.

Musical „Kiss me, Kate” z muzyką i słowami Cole Portera, którego premiera odbyła się w 1948 roku to swobodna trawestacja, gdzie wykorzystuje się uwspółcześniony motyw zaczerpnięty z Szekspirowskiego „Poskromienia złośnicy”. Fabuła obejmuje produkcję muzyczną powyższego dzieła oraz zakulisowy konflikt toczący się pomiędzy Fredem Grahamem – reżyserem, producentem i gwiazdą oraz pierwszą damą spektaklu, ex-małżonką, Lilli Vanessi. Równocześnie w kuluarach rozgrywany jest kolejny romans Lois Lane - aktorki grającej Biancę z hazardzistą Billem.

Niestety w wyreżyserowanym przez Andrzeja Marię Marczewskiego spektaklu charakterotypy głównych postaci przedstawione w pierwszym akcie są nie do końca skonkretyzowane. Brak im przede wszystkim wyraźnych konturów określających ich osobowości, specyficznej mowy ciała i ekspresji. Wielowątkowość miłosnych intryg jest zamazana, zaś romans garderobianych Freda i Lilli został zaledwie muśnięty.

Nicola Palladini, odgrywający kluczową rolę Freda Grahama „zagrał się na śmierć”, gubił głoski w podstawowych kwestiach, frazy z libretta w jego wykonaniu były niezrozumiałe, tworzyły konglomeraty słowne. „Kiss me, Kate” jest musicalem komediowym, oczywiste jest więc, że postaci grane na scenie mogą być do pewnych granic groteskowe. Niestety osoba Freda Grahama odpowiadała innej formie muzycznej – extravaganzie, zawierającej elementy rewiowo-cyrkowe. Trudne zadanie, jakie stawia forma musicalu - forma teatru w teatrze, a więc i podwojenie ról scenicznych - nie zostało do końca osiągnięte. Wykreowana postać Freda Grahama nie różniła się grą aktorską, mimiką, kinetyką ruchów od amanta Petruchia z „Poskromienia złośnicy” Wiliama Szekspira.

Partie solowe Joanny Horodko, grającą Lilli Vanessi i tytułową Katarzynę stanowiły dużą część bazy muzycznej musicalu, a zagrane z lekkością i wyraźnie, współgrały ze świetną oprawą muzyczną wykonaną przez orkiestrę pod kierownictwem Jacka Bonieckiego. Subtelna, skromna i idealnie komponująca się z klimatem amerykańskiego Broadwayu scenografia stanowiła plastyczne tło do obydwu aktów, razem z kostiumami aktorów przenosząc widza w tamte czasy. Najbardziej charakterystyczni w swych scenicznych kreacjach okazali się aktorzy drugo- i trzecioplanowi, którzy zebrali największe brawa. Wcielając się m.in. w gangsterskie role rozbawili do łez publiczność, prezentując w nowej oprawie stare, wszystkim znane żarty.

W „Kiss me, Kate” wystąpiła pełna integracja muzyki oraz słowa w spójnej formie. Jedynie partie baletowe zostały potraktowane jako intermedia, zamiast być cząstkami tworzącymi fabułę. Dodatkowo w elementach tanecznych dominował brak płynności ruchu i nacisk na wykonanie poszczególnych kwestii bez względu na ich współgranie z muzyką. W pełnej klasie zaprezentowany został przez Łukasza Brzezińskiego step amerykański, ciało aktora brało czynny udział w tańcu, czyniąc go plastycznym i rześkim.

Podsumowując, musical niesie w sobie duży ładunek emocjonalny, przeplatany licznymi romansami zakończonymi happy-endem. Miłość w każdym z powikłanych układów damsko-męskich zwycięża, a twórcy raz jeszcze podkreślają ponadczasowość przesłania Szekspirowskich dzieł. Co prawda, „Kiss me, Kate” daleko do wyśmienitych produkcji teatralno-muzycznych, jednak stanowi przyzwoitą propozycję na spędzenie wiosennego wieczoru.

Paweł Wrona
Dziennik Teatralny Poznań
24 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia