Interpretacje od-elitarnione?

rozmowa z Jackiem Sieradzkim

Rozmowa z Jackiem Sieradzkim, dyrektorem artystycznym Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" o właśnie zakończonej XIV edycji festiwalu, efektach walki o nowego widza, nowościach programowo-organizacyjnych i artystycznych planach na przyszłość

Małgorzata Bryl: Wydaje mi się, że program XIV Festiwalu „Interpretacje” wybija się na tle poprzednich edycji. Wydźwięk tegorocznych przedstawień był zaskakująco spójny, a ich stylistyka zdecydowanie mniej zróżnicowana niż dwa lata temu. Dlaczego tak się stało?

Jacek Sieradzki:
Festiwalowi „Interpretacje” przyświeca zawsze taka sama idea. Tu się nic nie zmieniło. Nigdy nie próbowaliśmy – mówię oczywiście o czasach mojego kierownictwa - budowania doktryny i dostosowywania repertuaru. Zawsze poszukujemy teatru, który podejmuje żywe problemy i opowiada o nich z ponad przeciętną mocą sceniczną. To, co teraz mówię, jest ogólnikowe, ale nigdy nie było niczego więcej. Oczywiście, możemy porozmawiać o konkretach. Zadała mi pani bardzo ogólne pytanie, więc ja odpowiadam bardzo ogólnie, pewnie za bardzo.

Czy tematycznie jest pan w stanie znaleźć coś, co łączyło tegoroczne przedstawienia?


Nie. Nawet nie szukam.

Jednak posiadając bagaż obejrzanych przedstawień, naradza się pan z dwoma współpracownikami i wybieracie.

Tak.

Zatem według jakich kryteriów były dobierane te spektakle? Dlaczego spośród kilkudziesięciu polskich premier, które kwalifikowały się do konkursu, wybraliście państwo akurat tę piątkę?

Obejrzeliśmy około sześćdziesiąt przedstawień i początkowo wybraliśmy spośród nich pulę dziesięciu. Zdziwi się pani, jak niskie i przyziemne są nasze kryteria. Decydujemy się pokazać kogoś, kto według naszych obserwacji się rozwinął. Taki reżyser mimo tego, że już startował w „Interpretacjach”, dostaje od nas kolejną szansę, bo jego projekty są coraz ciekawsze oraz uderzają coraz bardziej dojrzałą wyrazistością. Ponadto wybieramy przedstawienia, które choć nie należą do poetyki rewolucyjnej, są świetnie zrobione pod względem formalnym. Staramy się również pokazać projekty awanturnicze, prowokacyjne, czy obrazoburcze. Program „Interpretacji” komponujemy tak, jak piosenkarz dobiera utwory do recitalu. Gramy bardzo różne piosenki – wolne utwory przeplatamy z szybkimi. Jednak przede wszystkim mam poczucie, że musimy pokazać rzeczy, które według mnie i moich doradców są oryginalne.

Od zeszłego roku spektakle „Interpretacji” ogląda i ocenia także jury społeczne. Czy jest w biurze festiwalowym osoba, którą można uważać za pomysłodawcę tego projektu? 

Tak, nazywa się Łukasz Drewniak. 

Czy według pańskich obserwacji działalność jury społecznego spełnia założoną funkcję? 

Powstanie jury społecznego jest wyrazem naszej wielkiej potrzeby przebudowy widowni „Interpretacji”. Musimy za wszelką cenę od-urzędniczyć, od-radnić i od-elitarnić tę imprezę. Trzeba raz na zawsze skończyć z absurdami i stereotypami około-festiwalowymi. Co pewien czas dochodzą mnie słuchy, że jacyś teatromani katowiccy mówią: „Jak mam iść do teatru, to jadę do Wrocławia”. Z kolei na „Interpretacje” w ogóle nie chodzą, bo uważają, że tam i tak nie można się dostać. Stwierdziliśmy, że musimy coś z tym zrobić i jednym z pomysłów było to jury społeczne. Zeszłoroczny casting na jurora społecznego zgromadził ludzi ze Śląska, a w tym roku przyjechali chętni z całej Polski. Za tym ruchem stoi bardzo prosty mechanizm kuli śniegowej: jury społeczne przyprowadza na festiwal swoich znajomych. Dzięki temu w tym roku mieliśmy nowych widzów i to jest świetna przyszłość. Poza tym organizujemy pozakonkursowy program rockowy oraz koncerty muzyki teatralnej, by zaciągnąć do teatru ludzi, którzy dotychczas brali udział tylko w imprezach muzycznych. Uczestniczy pani w różnych krajowych festiwalach, więc na pewno odczuwa pani różnicę temperatury na widowniach. Jakiś tłumek ludzi czeka przed kasą, jakiś tłumek ludzi siedzi na schodach, by dostać się na przedstawienie. Z kolei tutaj słyszę od osób za to odpowiedzialnych, że w Katowicach ludzie nie lubią chodzić do teatru. Mam poczucie, że to jest obelga. 

Czy nie myślał pan o poszerzeniu w jakimś kierunku festiwalowych kompetencji jury społecznego? Mogłoby to być na przykład współprowadzenie rozmów z artystami po spektaklu.

Proszę zauważyć, że podczas tych spotkań mikrofon zostaje przekazany widowni i wraca niewykorzystany. W związku z tym sterowanie dyskusją to jest pewien zawód. Zadaniem obecnie prowadzącego debatę zawodowca – Łukasza Drewniaka - jest poprowadzenie mini show, które ma przedstawiać konkretnego artystę. Myślę, że ludzie, którzy nie są obyci z mikrofonem i dyplomatyką prowadzenia spotkania, nie są w stanie tego dobrze zrobić. Nawet niektórzy zawodowcy nie potrafią sobie poradzić z tym wyzwaniem, co okazało się miesiąc temu na moim festiwalu.

Czyli Łukaszowi Drewniakowi nie jest potrzebne towarzystwo ludzi z innymi horyzontami i poglądem na teatr?

Powiem inaczej: to jest chyba nieskuteczne. Nie ma sensu robić czegoś na siłę. Jednak będę wdzięczny ze każdą sugestię, co można zrobić. Na pani pytanie, czy chcemy rozbudowywać festiwalowe projekty, moja odpowiedź jest oczywiście twierdząca.

Wspomniał Pan o taktykach pozyskiwania nowego widza. Tym samym jasno widać, że odchodzi się od sposobów sztucznego zaludniania widowni, między innymi poprzez rozdawanie śląskim uczelniom masowych wejściówek na spektakle, co miało miejsce do tej pory podczas „Interpretacji”. Proszę powiedzieć, jaki byłby frekwencyjny ideał?

W tej chwili Warszawskie Spotkania Teatralne ogłosiły, że bilety sprzedały się na pniu. My do ostatniej chwili apelujemy, że na wszystkich spektaklach w większych salach są wolne miejsca. Ideał sięga czasów mojej młodości, kiedy podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych o trzeciej w nocy tworzyła się społeczność kolejkowa, stojąca po zapisy na bilety. Czy uda nam się ten ideał osiągnąć? Nie mam pojęcia o organizacji widowni – tym zajmuje się marketing teatralny, który też jest dzisiaj zawodem. Bardzo liczę na to, że moi organizatorzy będą też przebudowywać swoje struktury, żeby w sposób nowocześniejszy walczyć o widza.

Skoro poruszył pan kwestię sztabu festiwalowego, chciałabym zapytać o stronę organizacyjną „Interpretacji”. Jako dyrektor artystyczny jak pan ocenia organizację tegorocznej edycji festiwalu?

Dzielę to na pół i odpowiadam, że jeżeli chodzi o stronę ściśle organizacyjną, posiadam mistrzowski zespół. Osoby pracujące przy „Interpretacjach” to w większości pozostałość dawnej Estrady Śląskiej. Jest to absolutnie mistrzowska ekipa, która nie ma sobie równych w kraju. Pochwały i gratulacje spływają do mnie z całej Polski. Parę dni temu dzwonili do mnie artyści ze Szczecina i Bydgoszczy, mówiąc, że lubią tu przyjeżdżać, bo fajni ludzie zawsze pomogą i jeszcze się przy tym ucieszą. Natomiast stronę marketingową koniecznie trzeba ulepszyć, co także oczywiście wymaga pieniędzy. Festiwal nie jest zbyt bogaty, a ponieważ ludzie od finansów wiedzą, że program jest na pierwszym miejscu, to tnie się po marketingu, bo po czymś trzeba ciąć.

Zwykle mówi się, że szefowie festiwalów w momencie zakończenia bieżącej edycji imprezy zaczynają myśleć już o następnej. Przypuszczam, że za chwilę rozpocznie pan prace nad XV „Interpretacjami”.

Po raz pierwszy w życiu ta deklaracja z mojej strony nie jest pustym słowem. Przez wiele lat było tak, że z moich ust padały piękne obietnice, ale na powołanie czekałem cztery miesiące, trzy miesiące, a przed tegorocznymi „Interpretacjami” aż sześć miesięcy! W tym roku powiedziałem, że więcej nie zgodzę się na coś takiego. Dzięki temu otrzymałem powołanie na tę i dwie następne edycje festiwalu. Długoterminowe planowanie jest współcześnie absolutną koniecznością, ponieważ zamykanie programu na ostatnią chwilę wisi na włosku. Obawiałem się, że w przypadku „Interpretacji” ten włosek mógł się kiedyś urwać. Wobec naszej inicjatywy w listopadzie na temat tego, co ma się dziać w marcu, coraz więcej teatrów pukało się w głowę. Twórcy mówili: „to zadzwoń do nas za rok”. Musiałem więc przyspieszyć o cztery miesiące moment decydowania, kto przyjedzie, zamykania programu, podpisywania umów i budowania marketingu. To, co dotychczas robiłem jesienią, będę teraz robił na wiosnę. Dzięki temu nasza praca będzie bardziej profesjonalna, co mam nadzieję przyniesie lepsze rezultaty.

Czy może pan uchylić rąbka tajemnicy, który z reżyserów zawita w Katowicach w przyszłym roku? 

Na pewno bardzo będę się starać, żeby wreszcie pokazać teatr Krzysztofa Warlikowskiego. Tego reżysera nie było na Śląsku od wystawienia „Kruma”, a obecnie robi on już zupełnie inne przedstawienia. Decyzja wiąże się z olbrzymimi kosztami, bo tak naprawdę przywozilibyśmy międzynarodowy spektakl. Przedstawienia Warlikowskiego są produkowane przez kilka festiwali europejskich i też liczy się je w europejskich pieniądzach, mówiąc krótko. Poza tym bardzo trudno znaleźć salę na tego typu projekty. Jednak uważam, że Katowicom należy się zobaczenie aktualnej fazy rozwoju jednego z najciekawszych, współczesnych polskich reżyserów. Warlikowski otrzymał Laur Konrada i nigdy później nie było szans na ponowny jego przyjazd, bo jak mogłem do tego doprowadzić, rozpoczynając rozmowy na temat programu w listopadzie czy grudniu?

Czy można zatem przypuszczać, że Festiwal „Interpretacje” pobudzi kolejną śląską przestrzeń, oprócz tych kilku, w których odbywa się od paru lat?

Bardzo bym tego chciał, ale nie wiem, czy mi się uda. Kiedy włóczę się po Katowicach, zauważam, że jest tu mnóstwo miejsca na teatr plenerowy i pojedyncze nietuzinkowe zdarzenia artystyczne. Wielkie przedstawienia w obiektach postindustrialnych są jednymi z najciekawszych i najefektowniejszych widowisk. Myślę sobie, że może kiedyś Katowice byłoby stać na taki rodzaj wyróżniania się w polskim życiu teatralnym. Marzę o tym, żeby „Interpretacjom” udało się zainicjować taki nurt w mieście, aczkolwiek wiem, że jest to jeszcze daleka przyszłość.

Życzę zatem spełnienia tego i innych marzeń. Gratuluję również tegorocznej edycji festiwalu i trzyletniej umowy. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo.

Rozmawiała Małgorzata Bryl
Dziennik Teatralny Katowice
22 marca 2012
Portrety
Raymond Chandler

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...