Intryga z fabułą w tle

\'I będzie wesele...j" - reż: P. Waligórski - Teatr Bagatela w Krakowie

Aż 40 lat pracy w Teatrze Bagatela, 50 lat występów na scenie, 300 premiera, ponad 1000 odsłon "Mayday". Wszystkie te liczby i związane z nimi wydarzenia przywołane zostały 27 marca - w 48 już, Światowy Dzień Teatru. Na dodatek data ta jest jednocześnie dniem urodzin zaszczytnego jubilata. Wszystkie te skomplikowane (tylko na pozór) niewiadome, należy rozszyfrować po kolei.

Bogdanowi Grzybowiczowi – bo o nim tu mowa – poświęcona została wystawa fotografii na małej scenie Teatru Bagatela przy ulicy Sarego 7. Z nim też przeprowadzono wywiad a Prezydent Miasta, Jacek Majchrowski, wręczył solenizantowi oraz reszcie zespołu aktorskiego, grającego w szlagierowym przedstawieniu teatru, niebagatelne odznaki za zasługi dla Miasta Kraków. Mowa tu oczywiście o „Mayday”, które grane jest nieprzerwanie od blisko 15 lat. Nastroje, iście szampańskie (choć gościom serwowano jedynie czerwone wino) oraz podniosłą atmosferę, podkreślił jeszcze odczyt otwartego listu Ludwika Flaszena w związku z Dniem Teatru. 

A o wszystkim tym warto napisać, gdyż takie właśnie wydarzenia miały miejsce tuż przed pokazem spektaklu Piotra Waligórskiego „ I będzie wesele…j”, którego premiera była, lub też w założeniu miała być, ukoronowaniem wieczoru. 

Waligórski podjął się rzeczy niesłychanie trudnej, gdyż wyreżyserował napisaną przez siebie samego sztukę. Jest ona opowieścią o mieszkańcach bliżej niesprecyzowanego zakładu psychiatrycznego, w którego mury wkracza dwoje nowych lokatorów – terapeutka Teresa oraz pacjent Robert. Od tego momentu następuje powolna destrukcja monotonnego i uporządkowanego trybu życia zamieszkujących ośrodek lokatorów. 

Akcja rozwija się stopniowo, niespiesznie. Początkowe sceny pozwalają nam poznać poszczególne postaci oraz rządzące ich światem zasady. Im dalej jednak brniemy w ich historię, tym więcej pojawia się zgrzytów i nieścisłości. Motorem napędowym i źródłem wydarzeń stają się uczucia, pomiędzy jednym z chorych psychicznie lokatorów, a już wspomnianą Teresą, a także Robertem i pacjentką Marysią. Relacje te nie są w pełni skontrastowane, pewne ich punkty są wspólne, w innych zaś kwestiach rozmijają się. Jednak zarówno jedne, jak i drugie prowadzą do końcowej tragedii.  

Niemal bez przerwy unosi się ponad wszystkim bliżej nieokreślona, niemal namacalna, zła aura kontrastująca z sielankowymi obrazami codziennego, zwykłego życia, które stanowią znaczną część przedstawienia. Nie jest ona do końca sprecyzowana i dlatego tym bardziej tajemnicza i frapująca. Budowana poprzez umiejętnie zagrane, pojedyncze aktorskie gesty czy wypowiadane słowa. Wzmocniona dodatkowo niespodziewanie pojawiającymi się dysonansami w warstwie muzycznej, która akurat w tym przedstawieniu pełni bardzo istotną rolę i wspomaga wiele scen. 

Ten udzielający się nam chwilami niepokój to najmocniejszy punkt spektaklu. Chwilami wręcz zastanawia, jak udało się osiągnąć ten efekt przy tak licznych wadach całości. Najistotniejsza z nich to wszechobecna nienaturalność. Aktorzy, niemal bez wyjątku, zupełnie nie przekonują. Są zupełnie poza swoimi rolami. Niewątpliwie granie osób psychicznie chorych nie należy do zadań najprostszych, ale wydaje się, iż poza czysto fizycznym aspektem upośledzenia ważniejsze jest przedstawienie rozdartego, często intrygującego wnętrza, niejednokrotnie bardziej interesującego niż u „zwykłych” ludzi. Tutaj najbardziej zapada w pamięć pozbawiona tej sztuczności, bliższa prawdy kreacja Geny Wydrych, grającej Danusię. 

Popadnięcie w chorobę psychiczną grozi zresztą także jedynym postaciom teoretycznie w pełni zdrowym – Teresie i Dyrektorowi ośrodka. To kolejna, istotna kwestia - granice pomiędzy normalnością a szaleństwem wydają się tutaj bardzo płynne a czasami wręcz przekraczane przez poszczególne postaci. To balansowanie na cienkiej linie byłoby kolejnym atutem „ I będzie wesele…j”. Jednak bardzo mętna i niejasna jest motywacja do działań, jakie podejmuje Teresa, która ogniskuje w sobie wszystkie tutejsze tajemnice i jest kluczem do zrozumienia całości fabuły. Zbyt wiele tu pytań a za mało odpowiedzi. Mająca wyjaśnić wiele rozmowa z nagle pojawiającym się ojcem multiplikuje tylko już i tak liczne wątpliwości. Gdy dodamy do tego wyrwane z kontekstu i nieco odrealnione sceny jej śpiewu, a także liczne nawiązania do motywów religijnych, całość nabiera nieco chaotycznego kształtu. Możliwe, iż jest to zabieg częściowo zamierzony przez reżysera, jednak właśnie w tej kwestii pewna granica, tym razem umiaru, została przekroczona.  

Wracając no koniec do przywołanego wcześniej listu Ludwika Flaszena. Pisze on o zagrożeniu ze strony telewizji i kina, z jakim musi zmierzyć się współczesny teatr. O upadku prestiżu i spadającej frekwencji. Tą niewątpliwie podniosło – i to znacząco – „Mayday”, zbliżając się jednocześnie niebezpiecznie do stylu najbardziej banalnych sitcomów znanych ze srebrnego ekranu. Może właśnie upodobnienie się do nich jest receptą na przetrwanie i odniesienie sukcesu, szczególnie finansowego. Pytanie o prestiż teatru pozostaje jednak otwarte. 

„I będzie wesele…j” tego „sukcesu” nie odniesie. Nie tylko ze względu na mniejszą dosłowność oraz nie posuniętą tak daleko prostotę, ale i niezbyt udaną warstwę aktorską i fabularną. Tak źle i tak nie dobrze.

Michał Myrek
Dziennik Teatralny Kraków
16 maja 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia