Ja i ja - teatry to są dwa

""Pajace" i "Gianni Schicchi"" - reż. Michał Znaniecki - Opera na Zamku w Szczecinie

W miniony weekend widzowie szczecińskiej Opery stali się świadkami niezwykłego wydarzenia. Na ich oczach znajoma zamkowa przestrzeń zamieniła się nagle w kilka różnych teatrów, a w opowiadanych historiach – niczym w renesansowej powieści szkatułkowej – pojawiły się pęknięcia odsłaniające inne plany. Bohaterowie zmieszali się z aktorami, a aktorzy z publicznością. Baletnice tańczyły na widowni, a członkowie ekipy technicznej wkroczyli na mostki drugiego planu sceny. Nieszczęśnicy przywdziali stroje komediantów, zaś błazny włożyły maski żałobników.

Ta niemal nieograniczona maskarada i towarzysząca jej zbiorowa „choroba dwubiegunowa", nakazująca aktorom płakać i śmiać się na przemian, zaś publiczności odgadywać (nie zawsze trafnie!), gdzie kończy się fikcja a zaczyna rzeczywistość, to efekt zmyślnej wizji Michała Znanieckiego, bazującej na konwencji teatru w teatrze. Dzięki oryginalnemu wykorzystaniu tego zabiegu nawet jego trzecia z rzędu interpretacja „Pajaców" R. Leoncavallo zaskoczyła odbiorców. Tym bardziej, że Znaniecki zdecydował się zestawić ją w dyptyku z – pozornie odległą tematycznie – operą „Gianni Schicchi" Giacomo Pucciniego.

„Pajace" to opowieść o trupie wędrownych cyrkowców, którzy zarabiają na życie, jeżdżąc od miasteczka do miasteczka i wystawiając groteskowe przedstawienia. Choć w komediowych scenkach dell'arte postacie Kolombiny, Arlekina i Pajaca wydają się beztroskimi lekkoduchami, choć uśmiech na ich twarzach pojawia się jak za pociągnięciem sznurka i w ciągu kilku chwil potrafią przejść od deklamowania miłosnych wierszyków do grożenia straszliwą zemstą i niezdarnego pościgu, bawiąc publiczność do łez, to wcielającymi się w nie aktorami targają prawdziwe namiętności. W końcu ten bolesny dysonans staje się nie do zniesienia. Peruki, które ubrali zaczynają ich uwierać, a kostiumy uciskać i oto na wierzch wyskakują serca. Osypujące się makijaże odsłaniają prawdziwe oblicza nieszczęśliwego Cania i niewiernej Neddy (w tych rolach wspaniali: Alejandro Roy i Joanna Tylkowska-Drożdż), a wtedy dochodzi do tragedii. Widzowie teatrzyku, przekonani, że „przedstawienie musi trwać" cokolwiek by się nie działo, śmieją się jednak i wiwatują, niczego nie pojmując.

„Gianni Schicchi" opowiada tymczasem o śmierci florenckiego bogacza, Buosa Donatiego, którego krewni zbierają się, by opłakiwać jego odejście. Szybko wychodzi na jaw, że zgromadzona przy łożu wuja rodzina przybyła tylko po to, by zadbać o swój interes i zobaczyć swoje nazwisko w testamencie zmarłego. Podpuszczeni przez tytułowego bohatera (w którego – tuż po postaci Tonia w „Pajacach" – wcielił się fenomenalny Stefan Hadžić), decydują się jednak nie wychodzić „z roli" i aż do końca grać pogrążonych w żalu żałobników, aby pomóc Gianniemu wprowadzić w życie „genialny" plan sfałszowania dokumentu. Śledząc jego poczynania i przekonując się, jak pysznie sobie z nich zakpił, krewni Buosa prędko zaczynają tego żałować. Wówczas – tak jak wcześniej w „Pajacach" – na pierwszy plan wysuwa się pytanie o to, kiedy wreszcie będzie można przestać grać. Cierpiącego Cania przed ujawnieniem prawdziwych uczuć powstrzymywał niepisany aktorski kodeks i związane z nim poczucie obowiązku. Krewnych Buosa hamuje świadomość prawnych konsekwencji fałszerstwa, o których Gianni przypomina im (i nota bene bawi tym publiczność do łez) podśpiewując znamienne: „Florencjo, na pożegnanie macham ci kikutem". Niezależnie od motywacji poszczególnych bohaterów wszyscy doskonale rozumieją, że przerwanie raz rozpoczętej gry będzie niemożliwe i że musi skończyć się źle.

Dzięki temu widowisko Znanieckiego zyskuje bardzo aktualny wymiar. Z jednej strony jest metateatralną opowieścią o trudnościach wykonywania zawodu aktora. Uzmysławia odbiorcom, z jakim wyzwaniem artyści muszą mierzyć się każdego dnia, zapominając o własnych cierpieniach czy troskach, by wraz z podniesieniem kurtyny zakładać maskę i grać. Z drugiej staje się lustrem, odbijającym tę nieznośnie wykrzywioną twarz współczesnego społeczeństwa. Obnaża nasze pragnienie dotarcia do penthouse'u na samym szczycie konsumpcyjnego wieżowca i pokazuje, że za narzędzie do osiągnięcia tego celu obraliśmy właśnie autokreację. Wrzucając na Instagram kolejne zdjęcia latte z mlekiem sojowym albo multiwitaminowym smoothie, z domowym biurem utrzymanym w bieli czy z celebrytą, którego udało nam się wyśledzić na ulicy i poprosić o uprzejmy, przelotny uśmiech, zapominamy, że kiedyś trzeba będzie przestać grać.

W przedstawieniu „Pajace/Gianni Schicchi" świetnie uwypuklają to rozmaite symboliczne elementy. Uważny odbiorca dostrzeże, że koc rozkładany przez Silvio podczas pikniku z Neddą ma deseń szachownicy. Kolombina w ulicznym teatrzyku zamawia kurczaka wielkiego jak samochód, po czym kroi go równie olbrzymimi sztućcami, które są także jej orężem do walki z Pajacem. Rzekomo pogrążone w żałobie krewniaczki Buosa są zaś odziane w tak groteskowo przerysowane kostiumy (brawa dla ich kreatora, Adama Królikowskiego), że nie sposób nie skojarzyć ich z „okazjonalnymi" kreacjami celebrytek z pogrzebów gwiazd. Za każdym razem, gdy w ruch idą te wszystkie falbanki, woalki, wachlarze, kolczyki z krucyfiksami, fascynatory, ciemne okulary od Gucciego i kapelusze z czarnymi gęsimi piórami zastanawiam się, czy tak naprawdę nie chodziło po prostu o selfie z idealnego „instapogrzebu". A przecież takich zabiegów znajdziemy w spektaklu Znanieckiego dużo więcej. Wystarczy wspomnieć, że scenografia kilkakrotnie odsłania przed widzami teatralne „bebechy". Baletnice wirują wśród publiczności, zacierając granicę między sceną a widownią. W przerwie między dwoma aktami odbywa się także performance, podczas którego oglądamy casting do ról Buosa i Lauretty. Orkiestra przestaje grać i wychodzi, a ekipa techniczna jak gdyby nigdy nic wkracza na scenę, gdzie wywołuje solistki, każąc im śpiewać (Gosha Kowalinską wykonuje wtedy fragment przeboju „Don't cry for me, Argentina" – nie wiadomo, czy jest to improwizacja). Wkrótce potem w szranki stają też widzowie i jeden z nich naprawdę dostaje rolę w drugim akcie. Wśród publiczności cały czas wzrasta konsternacja. Słychać, jak odbiorcy pytają siebie nawzajem: czy zaczęła się przerwa, czy przedstawienie nadal trwa? Z tym pytaniem Znaniecki pozostawi nas już na zawsze.

Poza wzmiankowanym refleksyjnym aspektem widowiska „Pajace/Gianni Schicchi" należy docenić fakt, że zapewnia ono odbiorcom solidną porcję rozrywki. Zachwyca warstwą aktorską i muzyczną (poza solistami wspaniale wypada tu chór, a także orkiestra Opery na Zamku pod batutą Vladimira Kiradijeva). Czaruje odbiorców ciekawymi scenograficznymi rozwiązaniami Luigiego Scoglia.

Dla mnie jako osoby, która po prostu „nie umie w Instagrama" i nie rozumie, dlaczego wszyscy dookoła nagle uparli się, by grać w niekończącym się spektaklu, owo – sprytnie umocowane w konwencji teatru w teatrze – przesłanie pozostaje jednak jego najmocniejszym punktem.

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
19 marca 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia