Ja już jestem taka?

"Las Villas" - reż. Piotr Sieklucki - Nowy Teatr w Słupsku

O Violetcie Villas napisano już tomy tekstów, ona sama również dawała świadectwa literackie, nakręcono kilometry materiałów wideo. Wielu reżyserów składało jej propozycje filmowe, wielu chciało z nią współpracować, sama artystka występowała na estradach wielu państw, wielbicieli miała niemal w każdym zakątku.

Zasłynęła nie tylko dzięki barwie głosu o zakumulowanej skali pięciooktawowej, charakterystycznym długim blond włosom, stylowym sukniom, miłości do braci mniejszych, umiłowaniem luksusu i prowadzeniem życia jak wielkoformatowa artystka. Odbierana była również jako piosenkarka, która nie radziła sobie ze sławą, poddając się różnym namiętnościom i skłonnościom, kiczowata, zbyt afektowna. Rzadko wspominało się jej współpracę agenturalną z SB, częściej trudne stosunki z synem z pierwszego z dwóch bardzo krótkich małżeństw. Odbierano jej podstawowy szacunek ze względu na niezrozumiałe zachowania, a dziś jej talent przyćmiewają sprawy sądowe z udziałem jej byłej opiekunki oraz syna. Opiekunka świadomie zaniedbała Villas i przyczyniła się do jej śmierci w 2011, a syn po wydziedziczeniu walczy o majatek po matce. Można więc uznać, że postać Violetty Villas (właściwie Czesławy Gospodarek) jest niejednoznaczna, co dla wielu stanowi bazę do przykrych porównań i ocen, z wykluczeniem, niestety, jej dorobku artystycznego i niezaprzeczalnego talentu. Jak została potraktowana w konkursowej sztuce w Nowym Teatrze w Słupsku? Zdania są zdecydownie podzielone.

Sztuka Tomasza Kaczorowskiego została wybrana jako najciekawsza sposród ponad czterdziestu nadesłanych na interesujący konkurs ogłoszony przez dwa teatry, Nowy z Krakowa i Nowy ze Słupska, współprodukujące tytuł. Scenicznie otrzymaliśmy bardzo literacką wersję ostatnich miesięcy życia artystki, ktorej wegetacja odbywała się posród spersonifikowanych zwierząt, kotów i psów, uprawiających niestosowne żarty, zahaczające o znęcanie się nad właścicielką. Czynną sprawczynią bałaganu scenicznego była opiekunka gwiazdy. Violetta Villas została pokazana jako niezrównoważona, starsza pani, pozbawiona należytej oceny swojego stanu finansowego oraz wiedzy o świecie realnym. Ani razu nie zostaje wspomniany syn piosenkarki, Krzysztof Gospodarek, widz nie otrzymuje czytelnego komunikatu na temat zaniedbań ze strony opiekunki, choć to ona jest główną oponentką najnormalniejszych w świecie potrzeb i zachowań Villas, jak kąpiel czy czyste ubranie. Jedynym orężem artystki stają się wspomnienia i piosenki, przy których zapomina o fizycznym i psychicznym cierpieniu, w jakim zastaje ją widz.

Na scenie widok jak po kastratrofie, porozrzucane przedmioty, meble, śmietnisko po prostu. W pobojowisku znakomicie organizują się zwierzęta, które toczą walkę ze sobą na powiedzonka, dostęp do miski i marzenia o lepszej przyszłości. Każde ze zwierząt zostaje sprofilowane, posiada odrębny styl i język. Nieco kiczowate kostiumy mają podkreślać ich odrębność, czyli indywidualizm. Villas doskonale komunikuje się ze stworzeniami, traktując je jak równe sobie, nawet do tego stopnia, że wyjada kotom ich jedzenie. Rozmawia z nimi, widać, jak wiele dobroci ma w sobie dla tych zwierząt, czego one zupełnie zdają się nie dostrzegać.

W moim odczuciu, trudno obronić założenia przedpremierowe, że spektakl oddaje hołd wielkiej artystce. Frustrująca sceneria (wpisująca się w częste określenie Villas jako "królowej kiczu"), odebranie bohaterce umiejętności odróżniania fikcji od prawdy, która "krzyczała" z każdego zakamarka, odebranie artystce prawa głosu w jej własnym domu, to nie są powody do oddawania komukolwiek hołdu, a raczej elementarz ze szpitala wariatów. Pozostawiona autonomia to możliwość wykonywania piosenek. Usłyszeć zatem można było znane utwory z repertuaru divy, m. in. "Ja jestem już taka", "Melancholie", "Nie ma miłości bez zazdrości" czy "Laleczka". Hanna Piotrowska znakomicie odnalazła się w roli Villas, bardzo dobrze zinterpretowała i wykonała wszystkie piosenki, co widownia słusznie oklaskiwała.

Reżyser Piotr Sieklucki przedstawił swoją bohaterkę w smutnym stadium wegetacji poartystycznej, używając przerysowań i karykatury postaci scenicznych, umiejscowionych w "dansmakabrycznej" scenerii (klimatem z piosenek Tiger Lillies). Nie zadawał pytań, nie manifestował wielkości gwiazdy, która, jak żadna inna w polskim showbiznesie, odniosła niebywały sukces, okupiony zawiścią czy niezrozumieniem ze strony innych. Smutny los artystki o "atomowym głosie", słuchu absolutnym i ambicjach, został wymodelowany ku przestrodze. Dziwi więc, że w samym finale, reżyser użyczył jej jednak głosu.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
26 października 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...