Ja nie oświetlam, ja świecę

rozmowa z Leszkiem Mądzikiem

Coraz bardziej czuję potrzebę, żeby nie być dekoracyjny, żeby nie być ornamentalny w tym, co robię, żeby widza nie absorbować, niebezpiecznie powiem, pewną tanią, efektowną sytuacją. Natomiast, rzeczywiście, to swoje laboratorium dalej będę uprawiał. Nie zostawię go, bo tam jest wiele do zrobienia. Przyszedł czas, żeby nie być samemu z tym, może się spotkać z innym zespołem, z innym człowiekiem, z innym aktorem czy z innym teatrem.

Z Leszkiem Mądzikiem - reżyserem spektaklu "Antygona" w Teatrze Miejskim w Gdyni rozmawia Piotr Wyszomirski.

Piotr Wyszomirski: Przeczytałem dzisiaj w gazecie, że bogaci Rosjanie wykupywali pierwsze miejsca w szalupach wycieczkowca Costa Concordia. To jakby po raz kolejny przetrawiony konflikt tragiczny, ale na miarę dzisiejszych czasów. Czy konflikt tragiczny jeszcze dzisiaj występuje ?


Leszek Mądzik*: Ten przykład, który pan przywołał, jest dla mnie absurdalny, ale rzeczywistość dzisiejsza niesie ze sobą absurdalne możliwości. Rzeczywiście można kupić sobie życie, czasami mam wrażenie, że i zdrowie, bo to się z tym wiąże. Jeżeli jest się bogatym, jeżeli ma się taką szansę, można wszystko. W tym konflikcie zderzają się duchowość i emocje z  materialnym czytaniem drugiego człowieka i  zmierza to nieuchronnie ku niedobremu. Myślę, że nie znajdziemy dystansu, równowagi i prawdy do rzeczywistości, taka apokalipsa może zaowocować, bo rzeczywiście ten kupiony czas swojego życia nie przełoży się na lepsze, bardziej etyczne życie.

Janusz Głowacki powiedział: Świat zwariował, ale jednak się kręci.

No tak, to jest ten absurd, ta karuzela rzeczywistości, ona już nie tylko nas wozi na tych wózkach, ale już prawie "w pionie się kręcą". To są wózki w totalnym pędzie, szale, ale nikt, jeden z drugim wózkiem nie chce się spotkać i się nie spotyka, możemy sobie tylko pomachać. Obraz takiej karuzeli bardzo wiele mówi i przekłada się na obecny stan świata. Kończy się świat, który  czytał człowieka głębiej, dawał  jakąś szansę wartości, sensu i duchowości, czy sacrum. Wszystko zamienia się w jakiś absurd i przeraża mnie, jak ta kula pędzi, coraz  większa.

Cały czas jednak mówimy, choć dygresjami, o "Antygonie".

No właśnie, a to dlatego, że "Antygona" ciagle niesie  ze sobą dużo sensów. Jest bardzo współczesna, cały czas jest dla nas czytelna. Ten szał Kreona: jego decyzje są po trupach, on nie mówił sobie: "uczyniłem błąd", po prostu "nakręcał się" wręcz kolejną zbrodnią, czy kolejnymi zwłokami. Dopiero, gdy brakło mu ofiar, to jest niesamowite, dopiero wtedy przyszła refleksja: po co to wszystko? Przyjdzie też wielu ludziom w pewnych przypadkach powiedzieć sobie: po co to? Jaką cenę muszę zapłacić, w imię czego? Czy ja czegoś nie zagubiłem, może takiego prostego spojrzenia  sobie w oczy?

Zawsze jest jakiś widz wpisany w spektakl. Kogo ma pan wpisanego w swoją propozycję?

Zawsze chciałem tylko widza wrażliwego, nie mam innych kryteriów, ani wiekowych, chociaż wiadomo, że nie będziemy się spotykać z maleńką widownią. Jak jest gotowość na drugie spotkanie, jak jest wrażliwość, to tylko bym sobie życzył, żebyśmy się spotkali.

Czy Leszek Mądzik wróci jeszcze do swojego języka teatralnego, czy bazując na swoich wieloletnich doświadczeniach teatru plastycznego, będzie  już realizować spektakle będące pewnego rodzaju syntezą?

Syntezą jest nawet to, co zrobię u siebie, bo zawsze szukam ubogości. Coraz bardziej czuję potrzebę, żeby nie być dekoracyjny, żeby nie być ornamentalny w tym, co robię, żeby widza nie absorbować, niebezpiecznie powiem, pewną tanią, efektowną sytuacją. Natomiast, rzeczywiście, to swoje laboratorium dalej będę uprawiał, ale go nie zostawię, bo tam jest wiele do zrobienia. Przyszedł czas, żeby nie być samemu z tym, może się spotkać z innym zespołem, z innym człowiekiem, z innym aktorem czy z innym teatrem.

No właśnie, obserwując pana spektakle, można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że Leszek Mądzik to artysta świadomie wycofany.

Pomyślałem sobie, że mam swój świat. Ja przeczekam, może przyjdą lepsze czasy, ale nie można siebie zdradzać, nawet za cenę, aby być atrakcyjnym.

Mówi pan dużo o świetle. Podczas konferencji prasowej wspominał pan o swoich fascynacjach Caravaggio i Rembrandtem, ja bym jeszcze dodał de La Toura.

Pewnie,  on jest trzeci w tej trójcy świętej.

Jak światło może być dramaturgiczne, oprócz potocznych wyobrażeń ? Jak się pan przygotowuje do reżyserii światła, myślenia światłem?

Jedna rzecz może być odpowiedzią na pana pytanie - ja nie oświetlam, ja świecę, czyli u mnie nie ma problemu wędrówki do tego, co ma być oświetlone, to coś  samo ma być światłem. Gubię źródło światła, dlatego u mnie obiekty są po prostu świecące, mają swoje nasycenie, głębię. Światło jest dla mnie jak  pędzel na czarnym blejtramie, ale malowanym białą farbą.

Wiele pana spektakli zaczyna się bezgwiezdną ciemnością, tak ciężką, głęboką, że receptory człowieka muszą się w tym odnajdywać. Czasem jest to bardzo przedłużone.

Tak, czasem do granic wytrzymałości. Ta ciemność jest mi potrzebna z paru powodów. Po pierwsze – cudownie jest mi z niej coś budować. Widz dostrzeże dopiero to, co mu pokażę, dlatego nie będzie kierował spojrzenia na kurtynę, na widzów, bo go mam tylko dla siebie. To, co mu oświetlę, to jedynie zobaczy. Po drugie: mrok mi daje cudowność schowania się, bycia tylko z widzem. To jest bardzo intymne spotkanie.

Na koniec fragment o Gdyni, o spektaklu, o realizatorach, z którymi pan współpracował. Nie widziałem, niestety, „Osądu”, czytałem świetne recenzje. Może jakiś nasz festiwal sprowadzi to dzieło.  Tworzy pan stałą ekipę do tych projektów nie-Mądzikowych…

Tak, rzeczywiście, może to nie jest ona jedna, bo przemieszczam się, ale jest to nowa droga, którą sobie, po 40., a może 35. latach, otworzyłem i będę nią wędrował.

A jak aktorzy w Gdyni? Wiadomo, że na konferencjach prasowych jest pewna kurtuazja. W Teatrze Wybrzeże wczoraj odwołano premierę. Krzysztof Pieczyński nie mógł się dogadać z aktorami. To zawsze jest porażka dla wszystkich. Tutaj aktorzy niezwykle ciepło się wyrażali o panu. Jak pan widzi ten teatr, tych aktorów? Od razu pan wiedział, kogo obsadzić?

Trochę ich znałem, niektórzy przybyli z Lublina. Ja wiem, że jest taka pierwsza faza pracy, jeszcze nie dotykamy spektaklu, nie robimy prób, po prostu chcemy się poznać i chcę wtedy uzyskać coś na zasadzie kredytu zaufania, zawierzenia. Jeśli ten etap mam pokonany, jeśli jest ta gotowość, to wtedy nie chcę ich zawieść. I brniemy razem w tym kredycie zaufania do celu.

Czyli jakiś rodzaj otwarcia…

Musi być w tym dużo prawdy, nie może być nic na siłę.

Musi pan ich napocząć…

Tak, muszę też ich zdobyć.

A zdradzi pan jakieś szczegóły, bo podobno młodzi tzw. progresywni aktorzy piją napoje wyskokowe z reżyserem, integrując się. Nie podejrzewam pana o używanie takich podniet.

Może jak mi już nic nie wyjdzie, to może wtedy, ale nie sądzę, że jest to kierunek.

To są rozmowy?

Tak, i takie smakowanie spotkań, jeśli pod tym terminem można coś ukryć. To się przeczuwa. Zawsze mówiłem, że mam kobiecą intuicję i dalej chcę jej ufać.

Gdyby miał pan zachęcić gdynian i mieszkańców Trójmiasta do spotkania się z antyczną tragedią grecką, to…

Zdałoby się, że ona może tworzyć taką taflę szkła, że część widowni może być w dystansie do tego. Przeczuwam jednak, sam temu zawierzyłem i chcę, by widz też był z nami i wspólnie przeżył to spotkanie z dramatem głównych bohaterów, myślę o Antygonie i Kreonie. Myślę, że będzie nam z tym lepiej. Zawsze mam potrzebę potwierdzenia tego, co robię i zawsze zapraszam widza, żeby mi to potwierdził albo…

Nawet pan?

Nawet ja. Zawsze jest taki lęk. Nie jest to takie proste, głośno to ujawniam, że pewności nigdy nie mam. I dzięki Bogu, odpukać, jakoś to jeszcze trwa.

Ostatnie pytanie. Proszę o spontaniczną odpowiedź, skojarzenie. Kiedy myślę „Gdynia”, to…

Dla mnie szum morza i wiatr, ale ten szum jest związany z wiatrem, wodą. Mieszkałem niedawno w małym hotelu blisko morza, o czym nie wiedziałem, bo przyjechaliśmy w nocy z innej strony. I nagle przez niedomknięte okno zaczęła do mnie dochodzić taka muzyka, taka energia, że poczułem dziwną wewnętrzną wibrację.  Mnie to nawet ku czemuś prowadziło, nie wiem ku czemu. Otworzyłem okno i patrzę, że mam widok na morze, o czym nie wiedziałem. I tej chwili ten przykład mi się przywołuje, bo tu za często nie jestem, choć różne morza mi się zdarzało odwiedzać.  Ale w ogóle pomaga mi takie spotkanie z morzem .  Ta tafla wody, która gubi się z horyzontem nieba, jest cudowna.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

*Leszek Mądzik, scenograf, reżyser, dyrektor teatru (ur. 5 II 1945 w Bartoszowinach na Kielecczyźnie). Uczył się w Liceum Plastycznym w Kielcach (1960-65), trzykrotnie bez powodzenia zdawał do ASP (w Warszawie, Krakowie, Poznaniu); studiował (od 1966) na Wydz. Historii Sztuki KUL, gdzie zetknął się z teatrem.
Zanim założył 1969 - Scenę Plastyczną KUL, współpracował z T. Akademickim KUL jako scenograf. Współpracował także z teatrami dramatycznymi,  w teatrze lalek, prowadził liczne warsztaty teatralne, organizował własne wystawy i wystawy innych, zawsze artystów najbardziej osobiście oryginalnych.
Otrzymał liczne wyróżnienia i nagrody: Nagroda Młodych im. W. Pietrzaka (1974), wyróżnienie na Świat. Praskim Quadriennale Scenografii i Architektury Teatr (1983), Międzynar. Nagrodę Krytyków na Festiwalu T. Eksperymentujących w Kairze (1991).
Wydał: Mój teatr (2000), Fotografia. Faktura. Czas. Sacrum. Postać (2002), album własnych zdjęć, ze wstępem A. Wajdy.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
26 stycznia 2012
Portrety
Leszek Mądzik

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia