Jak się robi rewolucję?
Idzie nowe, dojść nie może. Przynajmniej w teatrze, mimo że co chwila czytamy o wielkich wydarzeniach kreowanych przez 'nowych niezadowolonych', którzy wyparli już 'młodszych zdolniejszych', czyli Jarzynę i Warlikowskiego - pisze Elżbieta Baniewicz w Twórczości.Klata, Wojcieszek, Kleczewska są dziś nadzieją krytyków, którzy czekają na rewolucję, przygotowując jej grunt. 'Przybywało utalentowanych twórców, którzy pozbawieni możliwości debiutu na repertuarowych scenach pracowali na offie. Powiększał się dystans Warszawy nie tylko do europejskich centrów, ale także do ośrodków w Polsce takich jak Wałbrzych, Legnica czy Gdańsk' - pisze z niezachwianą pewnością siebie Roman Pawłowski (Gazeta Wyborcza 8-9.07.06). I chwali akcję studenckiej grupy Transfuzja, polegającą na stawianiu zniczy przed warszawskimi teatrami - Polskim, Ateneum, Współczesnym - w proteście przeciw ich martwocie. Dwa zdania, a głupot co niemiara. Już pierwsze jest nieprawdziwe. Nigdy wcześniej młodym nie było łatwiej o pracę w stolicy; wystarczy szczypta medialnego szumu, umiejętność ustawienia podstawowych sytuacji, kilka rewolucyjnych pomysłów i sceny stoją otworem. Agnieszka Glińska, Agnieszka Lipiec-Wróblewska, ostatnio Agnieszka Olsten i Agata Duda-Gracz, Piotr Kruszczyński (notabene dyrektor z Wałbrzycha), Grzegorz Wiśniewski, Mariusz Grzegorzek, Remigiusz Brzyk (właśnie został dyrektorem Powszechnego), Paweł Passini i niewiele starsi Zbigniew Brzoza, Jarosław Kilian (od lat dyrektorzy Studia i Polskiego) plus Łukasz Kos, i Paweł Sala, Michał Walczak, a także Grażyna Kania, Przemysław Wojcieszek i Jan Klata reżyserują w najlepsze na stołecznych scenach. Bynajmniej nie offowych, tylko we Współczesnym, Powszechnym, Dramatycznym i Narodowym, Rozmaitościach i Polskim. Arcydzieła, zwłaszcza rewolucyjne, nie powstają. Niektóre pozycje trudno oglądać bez zażenowania, grafomania walczy tu z durnotą całkiem bezwstydnie. Pan Bóg ani natura nie daje talentu na życzenie. Są zdolni i beztalencia zarówno wśród starych, jak i młodych, tych, co robią teatr repertuarowy, i tych, co offowy. Rezultat artystyczny na pewno nie zależy od metryki twórcy. Pawłowski o tym wie oczywiście, ale w każdym tekście, przy wsparciu kolegów Gruszczyńskiego (Tygodnik Powszechny), Mieszkowskiego (TVP Kultura, Notatnik Teatralny) i Drewniaka (Przekrój, Tygodnik Powszechny) piłuje odkrywczą tezę o nadchodzącej rewolucji, tłumnie wspieranej przez młodych widzów. W Warszawie teatrem, który dla wymienionych krytyków stał się wyrocznią smaku, estetyki oraz ważnych tematów, jest oczywiście Teatr Rozmaitości. Ostatnio zaś zamknięta pochopnie i politycznie Le Madame czy teatr na Mińskiej 25. Leżą przede mną raporty o stanie warszawskich teatrów miejskich za lata 2002-2005 przygotowane przez Biuro Teatru i Muzyki Urzędu m.st. Warszawy, który owe teatry finansuje. Na podstawie zgromadzonych tam danych można sprawdzić owe wiekopomne sądy krytyków o młodej widowni zapełniającej masowo młody teatr. Warto to zrobić i porównać z tymi 'martwymi', również przez ów urząd finansowanymi. Nie będę porównywać Rozmaitości z teatrami Kwadrat, Roma, Komedia, Lalka, Guliwer, Baj, które mają ponadstuprocentową widownię, komercyjny lub dziecięcy repertuar i dobre wyniki finansowe. Byłaby to demagogia. Teatr, zwłaszcza ambitny, nie jest i nigdy nie był instytucją dochodową. Niemniej proporcje kosztów do zysków czy strat, czyli dopłaty do biletów, dają pewne wyobrażenie o polityce repertuarowej danego teatru oraz, używając języka moich oponentów, jego martwocie lub rewolucyjnej aktualności. Zwłaszcza jeśli się je odniesie do frekwencji używanej jako flagowy argument owych pożądanych we wszystkich teatrach przemian, by sceny warszawskie nadążały za Europą, Gdańskiem, Legnicą tudzież Wałbrzychem. Posłużę się danymi z 31 grudnia 2005 roku. Sztandarowe spektakle Rozmaitości w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego od chwili premiery, zatem niektóre były grane po cztery sezony, inne dłużej w liczbach przedstawiają się następująco: 'Hamlet' - 73 spektakle dla 10 192 widzów (strata - 425 743 PLN); 'Oczyszczeni' - 35 spektakli dla 6 120 widzów (strata - 145 047 PLN); 'Burza' - 38 spektakli dla 5816 widzów (strata - 518 368 PLN), 'Krum' - 12 spektakli dla 1476 widzów (strata - 453 993 PLN). Spektakle Grzegorza Jarzyny w tym samym porządku: 'Bzik tropikalny' - 196 spektakli dla 42 065 widzów (strata - 542 648 PLN); 'Magnetyzm serca' - 154 spektakle dla 34 746 widzów (strata - 237 490 PLN); '4.48 Psychosis' - 62 spektakle dla 10 640 widzów (strata - 263 013 PLN); 'Uroczystość' - 88 spektakli dla 13 220 widzów (strata - 329 523 PLN). Dane dotyczą tak zwanych wielkich hitów, które dla krytyków stały się objawieniami nowego myślenia w teatrze, choć o głębi myśli zawartych w owych przedstawieniach można dyskutować. Niestety, w miarę sukcesów, zwłaszcza zagranicznych - Rozmaitości w 2004 roku aż 84 razy występowały za granicą w Paryżu, Francji, Nowym Jorku i Berlinie, Lyonie, Dublinie i na Malcie - teatr przekształcił się w tak zwany Teren Warszawa. Inaczej mówiąc, w dom kultury, gdzie obok dyskusji światopoglądowych, koncertów, czytania sztuk oraz ich wydawania w broszurach, akcji plastycznych produkuje się spektakle grane w drukarni, hotelu, sali postindustrialnej itp., a coraz rzadziej w siedzibie. Dla widzów zagranicznych eksploatuje się nagłośnione stare spektakle albo je specjalnie przygotowuje. Jaskrawym przykładem 'Dybuk' zrobiony wyraźnie na zamówienie festiwalu (odwołanego zresztą) w Avignionie, czyli pod zagraniczne gusty. Rezultat: w Polsce raptem 12 spektakli dla 3608 widzów, za granicą 47 spektakli, liczba widzów nieznana. Straty polskiego podatnika wyniosły tu - 708 819 PLN. Tak również miał być grany '2007 Macheth' Jarzyny, wystawiony w hali zakładów Waryńskiego. Polskiemu widzowi pokazano go raptem 23 razy, a specjalnie zbudowana widownia zgromadziła ledwie 2739 osób przy frekwencji 46 procent, straty zaś wyniosły blisko milion złotych (909 706 PLN). Sukces to nie był, nie grano owego dzieła za granicą, ale TVP Kultura je rejestruje. O kosztach zagranicznych prestiżowych występów można przeczytać w owym raporcie, że 'zostały wliczone do kosztów ich eksploatacji w siedzibie teatru', czyli nie pokryli ich w całości zapraszający, tylko miasto, ergo podatnicy. A koszty to nie tylko telefony, bilety, noclegi, diety itd. Koszty ważniejsze to przede wszystkim brak przedstawień dla własnej, młodej publiczności, o rozwoju aktorów i koherentnym programie artystycznym już nie wspominam. I znów posłużę się statystyką, czyli faktami. Trudno wykazać, że 147 widzów na 4 spektaklach 'Zimy' w reż. Grażyny Kani, 836 widzów na 44 spektaklach 'Zaryzykuj wszystko' i 1057 na 14 spektaklach 'Basha', oba w reżyserii Jarzyny, to sukces i młodzi biegną tam jak na promocje do supermarketu. Powie ktoś, że cytuję cyfry tendencyjnie. Skądże, największy sukces to 'Beztlenowce' na 52 spektaklach 2260 widzów, następnie 'Howie i Rockie Lee' - 52 spektakle, 1666 widzów, 'Disco Pigs' - 52 spektakle, 1685 widzów, 'Sny' - 19 spektakli, 447 widzów, 'Electronic City' - 16 spektakli, 524 widzów, 'Pitt Bull' - i spektakli, 248 widzów, 'Zszywanie' - 10 spektakli, 286 widzów, 'Tlen' - 13 spektakli, 381 widzów, 'Benvolio i Rozalina' - 11 spektakli, 756 widzów czy 'Cokolwiek się zdarzy, kocham cię' - 6 spektakli, 916 widzów. Średnia frekwencja wynosiła tu około 45 procent. To ma być oszałamiająca oglądalność w miejscu, gdzie tryska świeża krew naszego teatru? Może raczej klapa za klapą? Jednak ktoś, kto czyta recenzje wspomnianych krytyków, jest święcie przekonany, że w Rozmaitościach sukces goni sukces, a ludzie walą jak do kościoła. Sztuka ambitna kosztuje, ale czy akurat wymienione tu przedstawienia są wybitnymi dziełami, na których nie wolno oszczędzać, czy też przejawem skrajnej niefrasobliwości w szastaniu groszem publicznym? W teatrze repertuarowym, tak jak w wydawnictwach, pozycje łatwiejsze, chodliwe zarabiają na trudniejsze, a tu odwrotnie, nic się nie bilansuje. Klapa czy sukces - obojętne, Urząd Miasta łyknie wszystko... Dyrektorzy teatrów, wedle mojej wiedzy, nie mogli i nadal nie mogą przekroczyć przyjętego budżetu. W każdym razie nie w tej skali. Mała dygresja: czytam w piśmie Teatr nr 7-8 z 2006 r., o 'poważnych nadużyciach finansowych' dyrekcji w Gdańsku (sprzedano dwa budynki należące do Teatru Wybrzeże, co i tak nie pokryło deficytu), tak wychwalanej przez Pawłowskiego. Wracam do Warszawy, czyli nowego, które nadchodzi. W Rozmaitościach obaj panowie-gwiazdy chcą się już rozejść, Warlikowski ma objąć Teatr Studio i zabrać najlepszych aktorów. Cudnie. Co z Rozmaitościami? Nie wiadomo, dyrektor Biura Muzyki i Teatru Janusz Pietkiewicz, który szerokim gestem wspierał działalność, zwłaszcza zagraniczną, obu panów, objął dyrekcję Opery Narodowej. A Jarzyna? Ma produkować spektakle w Fabryce Trzciny na Pradze. Czyli: tę zabawkę już zostawiam i dostaję nową. Jak w firmie krzak, zmieniam szyld, adres i teraz mnie łapcie. Zawsze myślałam, że prowadzenie teatru repertuarowego to działalność długofalowa, podporządkowana wypracowaniu jego stylu i oblicza przez ludzi, zwłaszcza aktorów skupionych wokół wybitnych indywidualności, które nadają owym działaniom kierunek i formę. Tak mnie w każdym razie nauczyło obserwowanie zespołów, które tworzyli Erwin Axer we Współczesnym, Zygmunt Hubner w Powszechnym, a wcześniej w Gdańsku i Krakowie, Kazimierz Dejmek w Łodzi i w Warszawie, Jan Paweł Gawlik w Starym, Izabella Cywińska w Kaliszu i Poznaniu, Stefan Sutkowski w Warszawskiej Operze Kameralnej, by przypomnieć najważniejsze. Wymienieni dyrektorzy nadawali ton, ich wzorem podążali inni. W każdym razie tak rozumiano model teatru repertuarowego, którego głównym zadaniem jest granie w siedzibie dla publiczności, która kupuje bilety z kasy. Teatr weryfikuje publiczność, a nie kreowane wydarzenia medialne. I taki repertuarowy teatr, gdzie przynajmniej 200 razy w sezonie widzowie mają szansę coś obejrzeć, wciąż prowadzą 'ci starzy', przeciw którym tak ochoczo protestuje Transfuzja. Sprawdźmy. Źródło danych jak wyżej. Ateneum: tu hitem była 'Kolacja dla głupca', reżyseria Wojciech Adamczyk - 269 spektakli dla 83 133 widzów (zysk: 2 102403 PLN), 'Moralność pani Dulskiej', reżyseria Tomasz Zygadło - 49 spektakli dla 12 257 widzów (zysk: 195 406 PLN); 'Rewizor', reżyseria Krzysztof Zaleski - 62 spektakle dla 14 754 widzów (strata - 178 078 PLN), 'Król Edyp', reżyseria Gustaw Holoubek- 65 spektakli dla 15 717 widzów (strata - 172 490 PLN). Współczesny: tu w reżyserii dyrektora, Macieja Englerta, przebojem jest 'Kobieta namiętna' 203 spektakle dla 57 344 widzów (zysk: 682 751 PLN); następnie 'Porucznik z Inishmore'- 131 spektakli dla 12 029 widzów, (strata - 324 944); 'Wniebowstąpienie' - 67 spektakli dla 12 515 widzów (strata - 558 120 PLN). I tak można dalej wyliczać słupki statystyk, które pokazują, że w tych 'martwych' teatrach zysk równoważy straty, chodliwe premiery zarabiają na trudniejsze, a frekwencja nie jest gorsza, jest o wiele, wiele lepsza niż w Rozmaitościach. Nie da się utrzymać tezy o wybitnym poparciu młodych dla ich ulubionego teatru. Jeszcze wyraźniej pokazuje to statystyka zbiorcza: Rozmaitości w 2003 odwiedziło - na 215 spektaklach 24 537 widzów, ale już w 2004 - na 126 spektaklach raptem 13 724 widzów, a w 2005 na 185 spektaklach 14 417 widzów, gdy w analogicznych okresach w Ateneum na 359 spektaklach było 47 475 w 2003 roku, rok później na 271 spektaklach 43 277, a w 2005 na 303 spektaklach 37 361 widzów; we Współczesnym na 222 spektaklach było 53 992 widzów w 2003, rok później na 261 spektaklach 45 233, a w 2005 na 250 spektaklach 44 223 widzów; w Powszechnym na 409 spektaklach w 2003 było 67 713 widzów, w 2004 na 422 spektaklach 81 471, zaś w 2005 na 436 spektaklach 65 663 widzów. Te liczby w jaskrawy sposób pokazują prawdę, a nie wishful thinking. Nie jest tak, że dyrektorzy teatrów gromadzących w każdym sezonie kilkudziesięciotysięczną widownię popołudniami wysyłają ciężarówki na miasto, by zwoziły publiczność. Wojujący krytycy lekceważą tę widownię tak jak pewna pani poseł 'przypadkowe społeczeństwo'. Tylko jakim prawem? Skoro wiec fakty są, jakie są, to może zamiast kreować rewolucję, warto porozmawiać o odpowiedzialności i funkcjach, które powinien pełnić zawodowy, repertuarowy teatr dotowany z pieniędzy podatników. A także o tym, czy i z jakiego powodu warto finansować sceny komercyjne, prywatne oraz przedsięwzięcia impresaryjno-producenckie. I nie na końcu o realnych zagrożeniach, które stoją przed wszystkimi bez wyjątku scenami. Coraz częściej sztukę wypiera z nich komercja, efekciarstwo i coraz rzadziej odwiedza je aktywna intelektualnie publiczność. Na pewno nie rozwiążą tych problemów nowe sztuki, lansowane w antologiach Pawłowskiego, pokazujące świat w skali jeden do jednego. Teatr rodzi się z teatru jak literatura z literatury i rozpisywanie gazetowych czy telewizyjnych reportaży na dialogi, kiedy to lansowanym dramaturgom nawet się nie chce pofatygować na miejsce zdarzeń, niczego tu nie załatwi. Falę tekściarzy-grafomanów wspomaga równie silna fala młodych knociarzy amatorów, czyli reżyserów, którym tylko się wydaje, że mają coś do powiedzenia, bo na przykład zrobią 'Makbeta' o Lepperze w pegeerze (Kruszczyński w Polskim) czy 'Hamleta' w stoczni, a 'Fantazego' na blokowisku (Klata w Gdańsku). Oni nawet Szekspira i Słowackiego przerabiana grafomanów. Przed teatrem, jaki tworzą w Legnicy, Wałbrzychu i Gdańsku - a wiele produkcji mogliśmy oglądać w Warszawie i w telewizji - uchroń nas, Boże. Słuchając rad o nadążaniu za nowym trendem, wcześniej niż później teatry warszawskie opustoszałyby doszczętnie.